O pasyjnym wymiarze duchowości ks. Michała Sopoćki
W epoce, którą rozpoznać można chyba najbardziej przez delikatny stukot palców wygrywających przeróżne melodie na komputerach całego świata, często brakuje miejsca na refleksję nad swoim życiem. Ten czas — Wielkiego Postu nakłania nas do zadumy i na nowo uświadamia najtrudniejszą lekcję w szkole Chrystusa: związek naszych grzechów z męką, śmiercią i zmartwychwstaniem Jezusa. On umarł za nasze grzechy — za moje grzechy! On „cichy i pokorny w narodzeniu, pełen słodyczy i łagodności w całym swoim życiu i postępowaniu, zarówno z uczniami jak i z wrogami, umiera cicho jak Baranek” (ks. Sopoćko). Trzeba zatem, byśmy w tym czasie odnaleźli swoje miejsce pod krzyżem i tam w akcie szczerego żalu pokornie wyznali: 'żałuję' i na nowo mogli usłyszeć pełne miłości, niosące nadzieję tak dobrze znane słowa: przebaczam ci — idź w pokoju!
Przyzwyczailiśmy się widzieć zło jedynie na zewnątrz nas. To inni są źli, świat, mass media, polityka... tymczasem zapominamy, że to w naszym sercu, jakże zawodnym, tkwi zarzewie nieszczęścia! Jakiej zatem czujności potrzeba, by się to zło z nas nie wymknęło i jakże trzeba pilnować swego wnętrza, by nie zatruć tego „naturalnego środowiska”, w którym — jak w sanktuarium, chce przebywać sam Bóg. Zadajmy sobie więc pytanie: kim jesteśmy naprawdę? Kim jesteśmy, gdy przyjdzie nam odrzucić maski, tytuły, układy? Nie jest łatwo stawać w prawdzie o sobie samym, tymczasem Bóg wie o nas wszystko i nie przestaje kochać. Wychodzi nam naprzeciw marnotrawiącym Jego miłość, nam bojącym się przyznać, że jesteśmy grzesznikami, choć to wyznanie jest naszą szansą. Ono stanowi niejako „pretekst” dla Miłosiernego Ojca, by wziął nas w swoje ramiona i zaczął ratować i leczyć nasze słabości. Świadczy o tym ks. Michał: „szukałeś mnie (Panie) gdy się zaplatałem w ciernie grzechu i dotkliwie siebie zraniłem — znalazłszy zaś wziąłeś mnie na ramiona i teraz tak troskliwie leczysz rany grzechowe mej duszy”.
Ksiądz Sopoćko sam o sobie mógł powiedzieć, że jest nieustająco obdarowywany miłosierdziem i przebaczeniem, dlatego sam starał się „nie tylko przebaczać urazy, nie tylko zapominać krzywdy, ale odwdzięczać się dobrem, płacąc chlebem za kamień”. Miał świadomość, jak bardzo jest słaby i gdyby nie miłosierdzie czuł, że mógłby stać się najgorszym kryminalistą. Wiedział, że jest w nim dużo zła i słabości, które jeśli nie czyni, to tylko dzięki Bogu, który go swym miłosierdziem stale obdarza i umacnia w jego słabości swoją Mocą. Był stale zanurzony w miłosierdziu i żył Pawłowym przeświadczeniem, że „moc w słabości się doskonali”. Pomimo że spotykał się z wieloma trudnościami, nie narzekał, nie skarżył się, przeciwnie, starał się owe trudności przezwyciężać mocą Bożej łaski. Odkrył jak bardzo potrzebuje Boga, i to Boga miłosiernego, a ta osobista więź, była źródłem natchnień i mocy w Jego pracy kapłańskiej i zabiegach o świętość swoją i każdego napotkanego człowieka. „Czuło się, że jest bardzo blisko Boga, pisze ks. Ciereszko, Jego osoba — skromna, wewnętrznie wyciszona — promieniowała na zewnątrz Bożym pokojem”.
„Przez krzyże życia naszego stajemy się towarzyszami Chrystusa, podobnymi do niego w cierpieniach”, stąd trudził się, cierpiał, znosił przykrości i niezrozumienia w łączności z Jezusem. Wpatrując się w Ukrzyżowanego, coraz bardziej rozumiał olbrzymi wysiłek Boga, który zachęcał do podążania cierpliwie i z determinacją drogą oczyszczenia, by w ten sposób stawać się apostołem, prorokiem w trudnym czasie, w trudnych miejscach, w jakich przyszło mu żyć i tam jaśnieć światłem błogosławieństw. Jak sam wyznał „nie żądasz ode mnie Panie, bym niósł z Tobą Twój ciężki krzyż, lecz bym swoje małe krzyże codziennie cierpliwie znosił”.
Zaufał Bogu, uwierzył, że nad wszystkim, co mu się w życiu przytrafiało czuwał Bóg, który „swoim miłosierdziem ścigał grzeszników na wszystkich ich drogach” (Dz, 1728), choć to niełatwa była droga, w której musiał zaufać, by tak jak Abraham wyruszyć ze swego domu i iść w nieznane; jak Mojżesz stawać w obronie buntującego się ludu; jak ewangeliczny ślepiec, «dopchać się» za wszelką cenę do Chrystusa. Choć nie raz jego wiara i ufność była weryfikowana, wiedział, że ostatnie słowo zawsze należy do Boga. Uczył się od Tego, który życia swego nie zmarnował, choć inaczej wszystko wygląda w oczach Boga, a jak inaczej w oczach ludzi. Zachęcał siebie i innych: „dźwigajmy swój krzyż cierpliwie i mężnie, z poddaniem się woli Bożej i z ufnością bezgraniczna w nieskończone miłosierdzie Boże”. Ci, którzy patrzyli na Jezusa w Wielki Piątek, gdy umierał na krzyżu, mogli sobie pomyśleć, że nie udało się Jemu życie — młody, utalentowany człowiek, tyle dobrego mógł jeszcze w życiu uczynić, tylu uzdrowić trędowatych, ślepych, głuchych, tyle demonów powypędzać, a tu nagle umiera. Tymczasem właśnie tego pozornie nieudanego w ludzkich oczach życia ks. Michał boleśnie się uczył. Uważał, że życie jest sprawdzianem z rozumienia Bożej miłości, która to „miłość wzrasta poprzez miłość” (Benedykt XVI).
Jaka była jego droga krzyżowa? — podobna do Jezusowej! Czasem niesłusznie posądzony, dotknięty cierpieniem i przewrócony może więcej niż trzy razy, czasem jakiś przyjaciel okazał pomoc, jakaś kobieta, zakonnica przyszła z pomocą, często obnażany, wytykany z wszystkim wadami, które czas obdzierał. Jednak „krzyże te trzeba nieść a nie ciągnąć i trzeba z tych krzyżów należycie korzystać”. Umierał jak Jezus cicho, w samotności, tylko z Matką Bożą (umierał w sobotę) i z Ewangelią; z przeświadczeniem, że zostanie tylko to, co w życiu było z miłości do Boga i do ludzi, a tego żaden grób nie zamknie, żaden kamień nie przywali. Wiedział, że każdy krzyż się kończy, nie ma krzyży niekończących się, i to, co nas boli ostatnio też się skończy i nasze ostatnie zmartwienia też będą miały swój koniec. Pozostanie tylko pytanie: jak znieśliśmy tę próbę? Jak znieśliśmy cierpienie? Jak przeżyliśmy to doświadczenie, czy w łączności z Jezusem, czy tylko myśląc o sobie? Swoim postępowaniem dał świadectwo, że gdybyśmy naprawdę uwierzyli, że Jezus zmartwychwstał, ono nabrałoby innego blasku i znaczenia, innej jakości. Czy ostatecznie nie oszukujemy tych, którzy chcą w nas widzieć świadków zmartwychwstania?
„Nasza postawa wobec Boga, jak pisał ks. Sopoćko, to postawa dzieci słabych i nędznych, lecz pełnych ufności” a „ufność daje pokój wewnętrzny, jakiego świat dać nie może”. Sam taki był — prostym, skromnym człowiekiem; nie pędził za karierą, bogactwami, zaszczytami. Jego życiowym priorytetem było szukanie i odnajdywanie Tego, który zapali Jego wewnętrzne światło, dzięki któremu nie potknie się na trudnych ścieżkach życia. Odkrywając Go poznawał Jego miłość i troskę, jaką go otaczał każdego dnia. Wiedział, że Bóg patrzy na niego jak na dziecko słabe, zalęknione ciemnościami, poranione, On zna to ludzkie serce i mówi: „Miłość Moja da ci moc i odwagę” (Dz. 229).
Krzyż nabiera pełnej wartości dopiero w świetle Zmartwychwstania. „Jego zwycięstwo jest naszym zwycięstwem! Jego chwała jest naszą chwałą, bo jego zmartwychwstanie jest zarazem i naszym zmartwychwstaniem!” (ks. Sopoćko). Tylko jedne drzwi mogą być przed nim zamknięte, to drzwi naszej wolności. Ksiądz Michał miał pewność, że jego dziś i jutro nie należy do cywilizacji śmierci, ale jego życie należały do Boga, do cywilizacji życia. Życia, w którym dominowała modlitwa o chwile prawdziwej miłości, o chwile, które dadzą nieśmiertelność. I jak widzimy, nawet jego śmierć tego nie zatrzymała, bowiem jego miejsce przejmują inni, zafascynowani jego życiem. I Jezus idzie z nimi — aż do skończenia świata.
Rozważając tajemnicę Zmartwychwstania zastanawiał się dlaczego pierwszymi, które poszły do grobu i usłyszały od anioła, że Jezus zmartwychwstał były kobiety, a nie mężczyźni? Mężczyźni mają „pragnienie, by wszystko służyło jakiemuś celowi, by było racjonalne; sprawne funkcjonowanie jest wymaganiem męskim. To jest logika męska. Ta logika jest bardziej skłonna do tworzenia spójnego, zamkniętego modelu świata” (Balthasar). Natomiast „niewiasty przeszły wielkie doświadczenie w czasie Męki Pana Jezusa, ale się nie załamały w wierności i dlatego zostały tak hojnie nagrodzone, że stały się pierwszymi głosicielkami Zmartwychwstania” (ks. Sopoćko). Kobiety spiesząc do grobu Jezusa kierowały się swoją logiką, logiką serca, logiką uczuć. I to właśnie ta logika pozwoliła szybciej przyjąć to, co się stało z Jezusem. Ta logika nie ma oporów, by otworzyć się na nowość Bożego działania w Zmartwychwstałym. „Gorliwość, ofiarność i miłość świętych niewiast — jak pisał bł. Michał) została sowicie wynagrodzona (ujrzały samego Mistrza)”.
Ksiądz Michał swoją wiarą wyraził myśl, że oczami otwartymi na światło wiary jesteśmy zdolni widzieć Boże cuda i wśród różnych ludzkich dróg dostrzec i tę, która prowadzi do nieskończoności. Pisał, że „mamy się cieszyć, radować i wysławiać nieskończone miłosierdzie Boże, okazane nam w tej tajemnicy Zmartwychwstania, największej tajemnicy Miłosierdzia Bożego”. Podobnie jak nasz błogosławiony możemy i my stać się ludźmi, którzy ujrzą to co jest niewidoczne. Jednak ile czasu będzie musiało upłynąć zanim naprawdę uwierzymy i uznamy, że wolnością najgłębszą i najprawdziwszą jest Boża miłość, ile „dowodów” musi dostarczyć jeszcze Bóg, byśmy w to uwierzyli? Często mamy pokusę, by dyskutować, metodycznie wątpić, szukać nowych teorii i obalać stare — tymczasem trzeba jak niewiasty wyruszyć o świcie na poszukiwanie Miłości, a przede wszystkim uklęknąć i za św. Tomaszem wyznać: „we wszystko, co Syn Boży rzekł — wierzę w pokorze”.
opr. aw/aw