Ignacy Loyola Przebudzenie (rozdział I)

Niemłody już Inigo Loyola, rycerz i założyciel jezuitów, wchodzi na drogę przemiany, gdy kula armatnia miażdży mu nogę

Ignacy Loyola Przebudzenie (rozdział I)

François Sureau

IGNACY LOYOLA PRZEBUDZENIE

ISBN: 978-83-7767-041-5
wyd.: Wydawnictwo WAM 2012

Wybrany fragment
Rozdział pierwszy

ROZDZIAł PIERWSZY

Zniszczony człowiek, który zgasł 31 lipca 1556 roku w Rzymie, od dawna zadziwiał bliskich dziwną siłą, przejawiającą się w słabości. Sam Ignacy z Loyoli, mimo swojej zaskakującej energii, długo uważał się za nieudacznika bez Bożej łaski. Jego ziemska przygoda kończy się w letniej duchocie, w zaciszu niskiego pokoju, do którego nie dochodził miejski gwar, prócz chyba tylko tego szmeru, w którym — jak mówi Biblia — jawi się obecność Pana. upływające lata oglądały Ignacego spowitego w tajemną obecność, która wycisnęła tyle łez, że jego powieki były nieustannie obolałe. Nieuchwytna osoba, która kiedyś uczyła go w Manresie, znowu się pojawia w chwili, gdy dzieło się dopełniło, zakon zaistniał, uczniowie zostali posłani w cztery strony świata. Osoba ta, mówi Ignacy, objawiła się „w nienaturalny sposób”, „bardziej wyczuwalna i widzialna niż zrozumiała”, wzniecając w nim ogromną miłość, jakiej dotąd nie doświadczył. Nigdy nie potrafił opisać i wyjaśnić tej pełni duszy; zadowalał się zazwyczaj czekaniem i nadzieją, najczęściej zdumiewającą. Nie zaniechał jednak surowych praktyk ascetycznychzmuszającychgododziesięciokrotnegorachunkusumieniadziennie, czemu towarzyszyło doskwierające poczucie stanu grzechu właściwe świętym. Zdumiewające. Bliscy widzieli jego spokojną, pogodną i zdrową pobożność oraz ogromną wrażliwość na spotkane osoby. Kontemplacja nie ożywiała w nim tylko władz zwanych duchowymi, lecz także pamięć, wyobraźnię oraz wolę gotową do działania i posługi, w chwili gdy doświadczał jednocześnie bliskości Boga i Jego oddalenia.

Ignacy umierał z dala od ukochanego Kraju Basków, który wspominał niezmiernie czule, gdy zdarzało mu się jeść taloa. Nazywano go wówczas Eneko albo z katalońska Inigo — to imię przywołujące ogień.

On, tak wyczulony na rozeznawanie Bożego porządku w chaosie zdarzeń, nigdy nie myślał, że tylko przypadkowo urodził się wśród pagórków Kraju Basków i że mógłby Bogu lepiej służyć, gdyby wymazał je z pamięci. Hugues de Saint-Victor pisał: „To wciąż zmysłowy człowiek, dla którego ojczyzna jest słodka. To także śmiałek, dla którego każda ziemia jest ojczyzną. Ale też doskonały, dla którego cały świat jest wygnaniem”. Ignacy pozostał pielgrzymem z Manresy i Jerozolimy nie tyle z powodu wieloletniego błądzenia i żebrania, ilez racji przekonania, że ten świat jest tylko początkiem innego. Jak średniowiecze miało nadzieję odwzorować tu, na ziemi, w klasztorach, wokół katedr, idealny porządek miasta Bożego, Ignacy przyswoił sobie intuicję swego czasu, że ruch jest również cechą Boga i że Boga należy szukać wszędzie. Zwolnił swoich braci z reguł monastycznych. Chciał, by pracowali w samym ruchu. Wysiłek ma zawsze źródło, punkt wyjścia i zastosowanie. Przywiązanie Ignacego do kraju ojczystego wynikało zapewne z przekonania, jakie sobie ukuł w chwili nawrócenia: żeBóg tropi swoich tam, gdzie się rodzą, i takich, jakimi są.

11 czerwca Ignacy źle się poczuł. Gorączkował i już nie mógł kierować zakonem. Przekazał uprawnienia dwóm ojcom, w tym swojemu sekretarzowi, ojcu Juanowi Polanco; sam wyjechał do niewielkiego domu na Awentynie. Dopiero co go wyremontowano. Ściany jeszcze nie wyschły. Obojętnie przyjął przysłanego lekarza, który zalecił pozostawienie go na miejscu, gdyż osamotnienie wydawało się dla niego korzystne. Osłabienie postępowało. 24 lipca wrócił do la Strada, do domu Towarzystwa Jezusowego, które już stało się w Kościele potęgą. Mieszkało tam niewielu, w labiryncie korytarza i wąskich cel. Pokój Ignacego przypominał celę jakiegoś flamandzkiego tercjarza. Podłoga z grubych desek, prosta i płowa boazeria ścian, zbliżona do czerni u pułapu, którego wapienna biel rozjaśniała pomieszczenie; wysoko umieszczone w pokoju okno z małymi kwadratami oprawnymi w ołów. W domu panowało konwentualne milczenie. Wyzbywszy się ograniczeń życia monastycznego, klauzury i chórowego brewiarza, Ignacy zachował wrażliwość na formę mniszego życia. Kiedyś chciał zostać kartuzem. Lubił milczenie. ustanowił nawet własną regułę dla rzymskiego domu, tworzącą szczególną atmosferę, na którą przygodni goście byli o tyle wrażliwi, o ile te kilka pomieszczeń stanowiło rdzeń zakonu — miejsce, z którego Ignacy z najbliższymi towarzyszami znosił się ze Stolicą Świętą, królami, książętami, swoimi braćmi, rozprzestrzenionymi na całym ówczesnym świecie, a których posłano mu do pomocy.

Ignacy, zamknięty w pokoju, musiał często rezygnować z odprawienia mszy. Jego bliscy nie niepokoili się, od dłuższego czasu był bowiem chory i osłabiony. Po raz pierwszy chciał się uwolnić od posługi przełożonego generalnego w 1550 roku. Rok 1554 był dla niego szczególnie trudny. Był sześćdziesięciopięcioletnim mężczyzną, któremu brakowało od dawna sił, by sprostać ogromnemu trudowi, wymagającemu niespożytej mocy. Autopsja wykonana przez Colombo, ucznia Wesaliusza, ujawniła mnóstwo kamieni w nerkach, chorobę płuc i zapalenie aorty. Cierpienia Ignacego musiały być ogromne, choroba obejmowała większą część jego organizmu. Gdy w końcu lipca jego stan się pogorszył, lekarze, nawykli do jego słabości, nie przykładali do tego większej wagi. Ignacy często zapadał na zdrowiu, ale zawsze to przezwyciężał. Kilku domowników, na czele z Laynezem — jednym z pierwszych uczniów, który będzie następcą Ignacego — też było ciężko chorych.

Ale sam Ignacy czuł zbliżający się kres życia. Nie łudził się ani nie wątpił. 29 lipca prosił Juana Polanco o zwołanie lekarzy i pójście do Watykanu z prośbą o błogosławieństwo papieskie dla Layneza i dla siebie. Ambitny rajtar, baskijski sokół, kaleka z Pampeluny stał się jedną z najważniejszych osobowości chrześcijaństwa, czczoną już za życia jako święta.

Choć Ignacy zapewniał o swojej gotowości oddania ostatniego tchnienia, wydaje się, że Polanco nie myślał o rychłym końcu. Może po prostu nie chciał o tym myśleć. Trudno właściwie zmierzyć oddanie tych ludzi temu, co nazywają wolą Boga, i następstwa tego oddania. Nazajutrz, w czwartek, był dzień wysyłania via Genua listów do Hiszpanii. Polanco zostało jeszcze kilka do napisania. Pyta zatem, czy mógłby odłożyć wizytę u papieża na jutro. Ignacy odpowiada: „Byłbym spokojny, gdyby ojciec zrobił to raczej dziś niż jutro, a przynajmniej jak najszybciej; niech jednak ojciec postąpi, jak uważa. Zdaję się kompletnie na ojca”. Polanco pyta o zdanie doktora Petroniego, który sądzi, że Ignacemu nic nie zagraża, i odkłada wizytę na następny dzień.

O świcie Ignacy jest umierający. Posyłają po jego spowiednika, Pedro Rierę, który jest nieuchwytny. Polanco, zaniepokojony w łatwym do wyobrażenia stopniu, udaje się o świcie do Watykanu. Mimo porannej godziny papież przyjmuje go i natychmiast udziela błogosławieństwa, o które prosił założyciel.

W tej samej chwili Ignacy z Loyoli odwraca się do ściany i gaśnie — sam. Nie otrzymał ostatnich sakramentów. Od dwu dni nie przyjmował komunii świętej. Czując zbliżający się koniec, nawet nie pobłogosławił braci ani nie wskazał następcy. Nie wykonał żadnego gestu, którym założyciele zakonów żegnali się w chwili ostatecznej albo który przypisują im opowiadania. Zastanawiając się później nad niezwykłymi okolicznościami tej śmierci, Polanco wyciąga ostatnią naukę: „Jako pokorny sługa Boga niczego nie chciał przypisywać sobie; wszystko, zgodnie z nazwą Towarzystwa, Chrystusowi, od którego wszystko sam otrzymał”.

Śmierć Ignacego z Loyoli zdumiewa wolnością, jakiej chciał szukać w zgodności z ukochanymi zamiarami Stwórcy. Wolność pojmował jako odpowiedź. Nie znamy jego ostatniego słowa, gdy odwrócił się, by umrzeć w tym wąskim pokoju pozbawiony sakramentów Kościoła. Jest coś osobnego i wzruszającego w narodzinach do nieba Ignacego z Loyoli. „Opuścił ten świat zwyczajnie — pisze znowu Polanco — bezsprzecznie musiał otrzymać od Boga, którego chwała wypełniała jego pragnienia, łaskę pozbawienia wszelkich szczególnych znaków zapowiadających śmierć”.

Ignacego pochowano w rzymskim kościele Il Gesu; zbudowano nad jego grobem ołtarz w stylu barokowym, nad którym widnieje statua świętego z litego srebra — wzbudzała ona podziw wiernych. Taki był duch epoki. Wierni wnet zaczęli tłumnie przychodzić, by prosić o wstawiennictwo człowieka, którego wielu jego współczesnych uważało za tajemniczego. Proces kanonizacyjny zaczęto w 1595 roku. Ignacego beatyfikowano w 1609 roku, zanim ogłoszono go świętym w 1622 roku, razem z Franciszkiem Ksawerym, apostołem Indii, jego kolegą z paryskich studiów; z Filipem Neri, radosnym księdzem, czystym i pełnym fantazji, który rozważał swego czasu wstąpienie do Towarzystwa, i ze świętą Teresą z Ávili, reformatorką Karmelu, oswojoną z Bożymi drogami.

Bez wątpienia najliczniejsi są święci nieznani. Uznanymi świętymi są ci, których Kościół daje wiernym za wzór. Naśladowanie Ignacego z Loyoli wydaje się trudne. Ani jego charakter, ani łaski, z których korzystał, nie wydają się ogólnie dostępne. O ile chodzi o jego cześć, byłaby ona zapoznaniem tego, w co on wierzył: że w świętych czczony jest Bóg.

opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama