Przemówienie podczas audiencji generalnej 10.11.1965
Módlcie się. Wezwanie zwyczajne, sto razy powtarzane, sto razy słyszane. Pomyślą niektórzy, że tu jakiś brak nowości, oryginalności i szemrać będą na boku: "Papież nie potrafi podać innego zalecenia, jak tylko to, aby się modlić; to rzecz wspaniała, to zawsze ta sama".
No dobrze. Odwracamy ten łatwy komentarz: tak, to zawsze ta sama rzecz, ale to naprawdę rzecz znakomita. A jeżeli to rzecz znakomita, to jest ona pod pewnymi względami zawsze nowa, nigdy, przenigdy w swojej głębi totalnej niewyczerpana.
I nie może się ona wyczerpać. Wypada się zastanowić nad rolą modlitwy w wielkim zarysie tych przyczynowości, jakie rządzą światem, owszem, tym bosko-ludzkim porządkiem, wyższą rzeczywistością naszego życia, kierunkiem naszej historii, naszym zbawieniem. Otóż wiemy, by mówić bardzo po prostu, że w porządku tym wszystko zależy od Boga i wszystko zależy od nas, ale z całkiem różnego powodu. Wszystko zależy od Boga, gdyż on jest pierwszym i jedynym źródłem wszystkich rzeczy, nawet w dziedzinie wolności ludzkiej. I wszystko zależy od człowieka w tym, że wybiera on dobrowolnie takie, jakie chce stanowisko względem działania Bożego. Słowem, Pan Bóg jest przyczyną, a człowiek jest warunkiem. Aby działanie Boga rozwijało się w sposób dla nas przychylny na planie naszych spraw, musimy się postawić w takim stanie, tak ustawić się w fazie - by użyć języka współczesnej mechaniki - aby ułatwić, aby umożliwić miłosierną interwencję Bożą. Ta troska, ten wysiłek dla postawienia się w takim stanie, by doznać Bożego działania w nas, nazywa się modlitwą. Modlitwa stanowi część składową ogólnego systemu naszych stosunków z Bogiem i istotnej ekonomii naszego zbawienia. Dlatego Pan Jezus tak ją nam usilnie zalecał, jakby jej od nas oczekiwał, żeby nam łask swoich udzielać. Stanowi ona tę przyczynę, która nastawia miłosierdzie jego względem nas: "Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; pukajcie, a będzie wam otworzone" (Mt 7,7-8).
Nasuwa nam to myśl, że Pan Bóg jest nieskończenie dobry i że czuwa nieustannie nad nami, by widzieć, czy zdolni jesteśmy łask Jego pragnąć, jeżeli już nie zasłużyć sobie na nie. A to przypomina nam, że my nie żyjemy w jakimś świecie rządzonym przez nieosobowy, ślepy i nieczuły determinizm, przez jakiś nieugięty i bezlitosny fatalizm. Lecz żyjemy pod miłującym spojrzeniem Ojca, który pragnie, by go traktowano jak Ojca, to znaczy jako źródło władzy najwyższej, ale pełne dobom, przystępne, bliskie nam i nasze. Proste to, ale podstawowe i wzniosłe, a łatwo byśmy o tym zapomnieli, jako że tak łatwo pochlebiamy sobie, iż sami sobie wystarczamy, gdyby nam nie przypominano ustawicznie obowiązku, a nawet potrzeby modlitwy. Potrzeba modlitwy rośnie w miarę ważności i trudności tego, co pragniemy otrzymać.
Możemy tu zrobić inne jeszcze spostrzeżenie, bardzo ogólne, ale bardzo ciekawe odnośnie do skuteczności modlitwy błagalnej: skuteczność ta dotyczy nie tylko tego, kto się modli, ale również w mierze, jakiej obliczyć nie możemy, jest ona skuteczna i dla innych, w intencji których się modlimy. Jest ona przenośna, przekazywalna. A to oznacza, że modlitwa przybierać może proporcje ogromne, wymiary tych dobrych spraw, dla których zwraca się ona do Pana Boga. A oznacza to dalej, że modlitwa może być miłością dla bliźniego, że może ona być, jak to wam wiadome, apostolstwem. A to w dalszym ciągu oznacza, że modlitwa jest znakomitą gimnastyką dla otwarcia serca. Poszerza ona ciasną sferę osobistych a często egoistycznych interesów i rozciąga ją na wielkie potrzeby bliźniego, na potrzeby Kościoła i świata. Modlitwa to sposób kochania, to sztuka duchowej miłości; to środek uzdalniający wszystkich ludzi do miłości ich bliźnich, do osobistego włączania się w troskę o wielkie sprawy królestwa Bożego.
Źródło: Paweł VI - Trwajcie Mocni w wierze t.1 - wyd. Apostolstwa Młodych - Kraków 1970
opr. kk/mg