Rozmowa z Hanną Gronkiewicz-Waltz na temat polskiego spojrzenia na Unię Europejską
Od kilku lat żyje Pani na co dzień już w Unii Europejskiej. Czy zmiana miejsca zamieszkania spowodowała zmianę spojrzenia na Unię?
Każda zmiana miejsca zamieszkania jest okazją do spotkania nowych ludzi i ich kultury. Nawet przeprowadzenie się z miasta na wieś i odwrotnie powoduje konieczność weryfikacji swoich wcześniejszych opinii i stereotypów. Gołym okiem widać, że inni są Małopolanie, a inni Kurpie.
Natomiast Brytyjczycy różnią się widocznie od Europejczyków mieszkających na kontynencie. Są członkami Unii od 1973 roku, jednak mają bardzo silne poczucie swojej „wyspiarskiej” odrębności, mówią nawet
„u was w Europie”. Brytyjczycy nie chcą, aby Unia była państwem federacyjnym i dlatego są nam bliżsi. Jedno jest pewne, że w Wielkiej Brytanii nie można udowodnić tezy o zacieraniu tożsamości narodowej przez członkostwo w Unii Europejskiej. Brytyjczycy, będąc od 30 lat w Unii, nie zrezygnowali ze swojej tradycji — mają swoją królową, Kościół, ścisłą kontrolę na granicach, ruch lewostronny, piętrowe autobusy i jedyne w Europie inne taksówki. Inny temperament, sposób bycia i swoje wartości, ogromną tolerancję dla obcych. Wielka Brytania jest dla mnie przykładem tego, jak bezsensowne są obawy, że członkostwo w UE może spowodować zmianę naszej tożsamości narodowej.
O co tak naprawdę chodzi w Unii Europejskiej? O jakie cele, założenia i interesy chodzi w Unii?
Unia została pomyślana jako recepta na zapobieżenie wojnom na kontynencie europejskim. Przerażenie skutkami dwóch wojen światowych, które miały miejsce dwadzieścia lat po sobie, stało się zaczynem pojednania. Powojenni chrześcijańscy politycy — Adenauer, Schumann (katolik, którego proces informacyjny, stanowiący konieczny wstęp do ewentualnej beatyfikacji, został rozpoczęty) i Gaspari doszli wspólnie do wniosku, że dzięki demokracji, poszanowaniu praw człowieka i otwarciu gospodarczemu przyszły rozwój Europy zostanie zharmonizowany, co powstrzyma ekspansję jednych krajów przeciwko drugim. I chociaż głównym celem było pojednanie wcześniejszych wrogów — z jednej strony Niemiec i Włoch, z drugiej — Francji i Beneluksu, to jednak najważniejszym środkiem do tego celu miała być integracja gospodarcza. Wiemy bowiem dobrze, że przyczyną konfliktów i wojen jest na ogół zawiść, że drugi jest bogatszy.
UE jest strukturą porządku tego świata, w związku z tym przypisywanie jej zbawiennej bądź demonicznej roli wykracza poza zadania, które ma spełniać. Konkludując — celem UE jest strzeżenie demokracji oraz pokojowa współpraca gospodarcza oparta o zasadę subsydiarności (władze narodowe wykonują te zadania, których nie mogą wykonać władze unijne) i solidaryzmu (czego szczególnym przykładem jest rolnictwo).
Na jakich założeniach ideowych budowana jest tak naprawdę Unia? Czy aby budowniczy Unii (nie mówię o narodach) nie odżegnują się od chrześcijańskich korzeni?
Nie ulega wątpliwości, że ojcowie założyciele kierowali się nie tylko korzeniami i wartościami chrześcijańskimi, a nawet katolickim. Flaga zjednoczonej Europy (na niebieskim tle 12 gwiazd) skrywa w sobie inspirację katolicką — maryjną, jak swego czasu wyjaśniał autor.
Myślę, że założycielom pierwszych struktur europejskich nie było łatwo przekonać własne społeczeństwa 10 lat po hekatombie II wojny światowej. Musieli się wykazać podobną odwagą i determinacją jak polscy biskupi w liście do biskupów niemieckich.
Każda struktura ziemska — bez względu na to, czy jest to zakon, czy struktura świecka — w określonym czasie historycznym odzwierciedla osobowości, które nią kierują. Jeśli mamy nieco inną wizję UE, możemy ją realizować jedynie będąc w środku. Unia również w naszym interesie będzie pilnować ogólnych standardów, jak demokracja czy wolny rynek, przywołując do porządku tych, którzy chcą je naruszać (reakcja na słowa Hei- dera w Austrii).
Natomiast sprawy obyczajowe są bardzo zróżnicowane, tak jak tradycje krajów będących członkami Unii, od Holandii po Hiszpanię czy Grecję, i tak pozostanie.
Nam urodzonym po II wojnie światowej nie chce się wprost wierzyć, że zaledwie kilkanaście lat temu jedne narody dokonywały masakry na innych. Czy Unia Europejska zakończy ostatecznie krwawe wojny na kontynencie europejskim?
Na to pytanie nie da się odpowiedzieć jednoznacznie. Z jednej strony, Europa po raz pierwszy od wieków przez ostatnie prawie 60 lat nie wywołała światowego konfliktu. Z drugiej strony, gdyby nie pomoc NATO i determinacja Stanów Zjednoczonych w zakończeniu konfliktu jugosłowiańskiego, Europa sama by sobie nie poradziła.
Dzisiaj po nieszczęsnym 11 września zmalało znaczenie podziałów w Europie, lecz uwidocznił się inny podział — między terroryzmem a tradycją demokratyczną, której kolebką jest właśnie Europa.
Dlaczego Polacy obawiają się wejścia do Unii Europejskiej? Czy ich obawy są słuszne?
Upraszczając, Polacy mają dwa rodzaje obaw. Po pierwsze — czy nie stracimy suwerenności i tożsamości oraz czy będąc w Unii nie będziemy przymuszeni do akceptacji rozwiązań, które przyjęto w niektórych krajach Unii (np. dopuszczalność aborcji czy równoprawność związków homoseksualnych).
Po drugie — czy tak naprawdę gospodarczo to się nam opłaca. Ile będziemy Unii wpłacać, a ile dostaniemy oraz czy obcokrajowcy nas nie wykupią. Oczywiście, przeciwnicy i zwolennicy integracji będą udzielać różnych odpowiedzi na te pytania, podkreślając co innego.
Moja odpowiedź (zwolennika integracji) jest następująca. We współczesnym świecie, bez względu na to, czy się jest członkiem określonej struktury, czy nie, suwerenność nie jest pełna. Norwegia czy Szwajcaria, nie będąc członkami UE, nie mają przez to większej suwerenności niż Francja czy Niemcy. Z pewnością będziemy bardziej suwerenni w stosunku do Rosji, będąc w Unii niż poza nią. To przecież Unia natychmiast krytycznie zareagowała na wypowiedź prezydenta Chiraca o korytarzu do Kaliningradu. To jest zresztą najlepszy przykład na to, co by było, gdyby bez UE politycy rosyjscy dogadali się z politykami francuskimi czy niemieckimi ponad naszymi głowami.
Co do rozwiązań w sferze godności człowieka i obyczajowości, to Unia nie ma wiążącej kompetencji w tych sprawach i zależy to wyłącznie od nas. Jeśli nasze prawo wewnętrzne nie ułatwi dopuszczania aborcji czy równouprawnienia związków homoseksualnych, to Unia niczego nie może wprowadzić. W Europie przecież mieszkają muzułmanie, dla których aborcja jest po prostu niemożliwa ze względów religijnych, bez względu na to, czy jest w danym kraju dozwolona, czy nie.
Co do tożsamości narodowej, to łatwiej ją stracić, siedząc codziennie parę godzin w domu przed telewizorem, niż spędzając całe lata za granicą. Teraz, będąc w Anglii, mam tego potwierdzenie, spotykając dzieci polskich żołnierzy, które urodziły się już tutaj.
Co do opłacalności gospodarczej naszego przystąpienia do Unii: negocjacje są prowadzone w ten sposób, że w najbliższych latach nie będziemy musieli płacić większej składki, niż otrzymamy środków, ale musimy być przygotowani, że w przyszłości — w imię zasady solidaryzmu — będziemy pomagać późniejszym członkom: Bułgarii i Rumunii. I to będzie namacalny sprawdzian naszego chrześcijaństwa. Ponadto oprócz otrzymywania bezpłatnie darowizn z funduszy strukturalnych, będziemy mogli wydać więcej na różne cele niż pozwoliłby na to nasz budżet (rolnictwo, infrastrukturę). Dzięki zmniejszeniu ryzyka inwestycyjnego na skutek członkostwa w Unii, przyciągniemy więcej inwestorów zewnętrznych.
Ponadto przyjęcie do UE wyeliminuje groźbę kryzysu walutowego. To wszystko stało się wcześniej udziałem Hiszpanii, Irlandii czy Portugalii, w których poziom życia społeczeństwa poprawił się znacznie szybciej w czasie członkostwa w Unii.
Czy nie jest pewnym zagrożeniem dla polskiej wsi fakt, że przeciętny Niemiec może kupić sobie za grosze działkę „za miedzą”, w Polsce, a mało który Polak będzie w stanie kupić sobie działkę na terenie Niemiec? Czy na zachodnich ziemiach Polacy nie przestaną być gospodarzami u siebie?
Trzeba przyjąć z pokorą pewne fakty historyczne. Po pół wieku ko-
munizmu nie będziemy jeszcze przez wiele lat tak samo zamożni jak te państwa, które rozwijały się po II wojnie światowej w warunkach demokratycznych i wolnego rynku. Tak jak mieszkańcy części wschodniej Niemiec nie będą jeszcze jakiś czas żyli na poziomie Niemiec Zachodnich, mimo ogromnych transferów z budżetu centralnego (około 500 miliardów euro).
Co do możliwości wykupu ziemi przez Niemców, to sądzę, że na cele rolnicze im się to po prostu nie opłaci, bo mają wystarczająco własnej. Rolnictwo już dawno przestało być dochodową dziedziną gospodarki (tylko 6 proc. PKB — produktu krajowego brutto — jest wytwarzanych przez polskie rolnictwo). Jeśli w ogóle cudzoziemcy będą kupować ziemię rolniczą, to mogą to być raczej Holendrzy, którym ziemi brakuje. Dzisiaj w Polsce około 400 holenderskich rodzin dzierżawi ziemię. Są akceptowani przez sąsiadów, gdyż są tak efektywni w uprawie, że tworzą nowe miejsca pracy. Czytałam reportaż w „Rzeczpospolitej”, jak wieś razem z proboszczem zatrzymywała tych Holendrów, którzy chcieli wrócić do Holandii.
Co do wykupywania ziemi na cele rekreacyjne, to wartość działek wzrośnie, ale dopiero po wejściu do Unii. To zjawisko ekonomiczne wystąpiło w Hiszpanii, Portugalii i Grecji, gdzie ziemia przedtem była dużo tańsza. Oczywiście w krajach południowoeuropejskich atrakcyjny jest klimat i wiele osób z zachodniej Europy kupuje tam nieruchomości. Na koniec mogę dodać, że skoro jesteśmy takimi patriotami, to po prostu nie sprzedawajmy ziemi, nikt nas przecież nie zmusza.
Na co tak naprawdę możemy liczyć w Unii?
Unia Europejska stara się utrzymywać porządek w Europie oparty na demokracji i wolnym rynku. Wprowadza bardziej niż inne społeczeństwa solidaryzm społeczny, doprowadzając stopniowo do wyrównywania poziomu życia ludzi na kontynencie. A poza tym — jeśli nie Unia, to co? Władywostok — powtórzę za biskupem Tadeuszem Pieronkiem.
Mówimy o naszych lękach przed Unią. A czy Unia nie ma też swoich lęków przed Polakami lub innymi nacjami, które zamierza przyjąć na swoich członków?
Ma i to jeszcze jakie. Mieszkańcy Unii obawiają się, że odbierzemy im miejsca pracy, że jesteśmy nieuczciwi, zapóźnieni i że znowu będą dokładać do kolejnych członków. Spotykam się z tymi uwagami na co dzień, starając się ich przekonać, że w dłuższej perspektywie im się to opłaci.
Wielu katolików obawia się, że relatywizacja religijna i moralna, która ogarnęła znaczną część społeczeństwa zachodniego, będzie przenikać także po wejściu do Unii do Polski. Czy są to słuszne obawy?
Musimy być realistami, we współczesnym świecie otwartych granic i przepływu informacji, niezależnie od tego, czy jesteśmy w Unii, czy nie, będziemy poddani tym trendom, właściwie już jesteśmy poddawani. Dla chrześcijanina jedynym wyborem jest być solą ziemi i światłem dla świata. Ufam, że jeśli będziemy wierni Chrystusowi, to On nas indywidualnie i jako naród zachowa w zdrowiu moralnym. Dzisiaj przeciętny chrześcijanin, stawiając odpór relatywizmowi religijnemu i moralnemu, nie ryzykuje życia czy utraty pracy jak kiedyś. Wymagana jest odwaga cywilna, jasność i czystość myśli.
Jak wejście do Unii może wypłynąć na życie polskiego Kościoła? Unia będzie dla niego zagrożeniem czy raczej szansą?
Regulacje unijne w dziedzinie wkraczającej w obyczajowość nie mają mocy wiążącej. Myślę, że trudniej będzie powstrzymać zmiany w prawie wewnętrznym, które mają moc ustawy. W tym jest większe zagrożenie.
Dużo mówimy o tym, w czym Unia zagraża naszej religijności? Czy nie powinniśmy mówić także o tym, jak my winniśmy się w Unii dzielić naszą wiarą i naszą — w najlepszym sensie — tradycją religijną?
W naszej polskiej mentalności jest zdecydowanie za dużo postawy osaczenia i zagrożonej twierdzy. Podczas ostatniej wizyty Ojca Świętego widziałam w tłumie transparent „Nie oddamy Cię Polsko” (mnie byłby bliższy np. „Zaniesiemy Cię Polsko Europie”). Gdyby tak myśleli chrześcijanie, nie przybywałoby ludzi ochrzczonych. Moim zdaniem, powinniśmy nieść Boga do Unii różnymi kanałami i dzięki kontaktom z chrześcijanami z innych państw być otwarci, a jednocześnie jednoznaczni w swoich postawach.
Aby być skuteczni, musimy nie tylko dzielić się wiarą, ale i wiedzą. Przecież to dzięki wiedzy i nauce krzewionej przez katolickie uniwersytety możemy być dumni z odkrycia Kopernika, idei Staszica czy Kołłątaja. Gdyby nie głęboka edukacja Karola Wojtyły, nie byłoby w historii Papieża Polaka. Naród jest silny swoją kulturą i nauką, a nawet szczupłość dostępnych środków materialnych nie powinna zachwiać nas w odpowiedzialności za poziom tych dziedzin.
opr. mg/mg