Fragment książki "Rozmowy do-prawdy", wydawnictwo Bosz 2005
Chciałabym zadać trudne pytanie. Pytanie o śmierć.
Uważasz, że to trudne pytanie?
Dla mnie tak. Pytanie to budzi we mnie lek. A w Ojcu nie?
Nie. To po prostu nasz koniec tutaj, na ziemi. Trzeba wszystko zostawić.
Ojciec naprawdę się nie boi?
Nie. Dlaczego miałbym się bać? Podczas życia trzeba się przygotowywać do śmierci. Każdego dnia trochę umieramy. „W samym środku życia stoi śmierć, ale nikt z nas nie chce jej zauważyć. Nie chcemy mieć z nią nic wspólnego”.
Jak się Ojciec przygotowuje do śmierci?
To nie są jakieś szczególne przygotowania. Po prostu często o niej myślę.
O swojej własnej śmierci czy o śmierci innych?
O własnej. Najczęściej, gdy ludzie myślą o śmierci, to o śmierci innych, nawet swoich najbliższych. Prawie nigdy nie myślą o swojej własnej. Tak jest łatwiej i bezpieczniej. Wczoraj na spotkaniu członków Stowarzyszenia Bez Nazwy rozmawiałem z jednym z najstarszych. Ma już 90 lat i był w stowarzyszeniu od samego początku. Powiedział mi, że chodzi teraz na wiele pogrzebów. To dobrze być starym i chodzić na pogrzeby innych, bo to nas przygotowuje do naszej własnej śmierci. Dla mnie to naturalne. Na przykład mój brat ma raka. Operowano go w ostatni czwartek. Wciąż przebywa na intensywnej terapii. Jego żona powiedziała mi, że w jednym płucu zbiera się woda... to niebezpieczne. Muszę jeszcze dzisiaj tam zadzwonić... On jest trochę filozofem. Mówi, że żyliśmy już i tak dosyć długo. Chyba bardziej troszczy się o swoją żonę, żeby nie była smutna po jego śmierci niż o siebie. Mówi: „Mnie to już nic nie szkodzi, ale to będzie trudne dla mojej żony i dzieci”. Mój brat dużo myślał o śmierci. Oczywiście każdy trochę boi się śmierci, bo to coś nieznanego.
Dla mnie śmierć to spotkanie z Bogiem. Powrót dziecka do Ojca. Bóg mnie kocha nie tylko, gdy żyję, ale będzie mnie jeszcze bardziej kochał, gdy umrę. To jest dla mnie wielkie pocieszenie. „Umieranie jest przejmujące i budzi grozę, jeśli idziesz ślepo w krainę, o której nigdy nie myślałeś, o której nigdy nie marzyłeś”. To smutne, gdy ludzie umierają, a nigdy przedtem nie myśleli o śmierci. Na moment zatrzymujemy się, gdy ktoś umiera, ale często niewiele nas to obchodzi. Widziałem kiedyś, jak na ulicy umarł człowiek. Zatrzymano ruch, ale za chwilę wszystko wróciło do normy. Nie znaleziono rodziny. Czekano piętnaście dni, jednak nikt się nie zjawił. Nikt go nie znał...
Wciąż jednak nie rozumiem, po co mam myśleć o śmierci? To przecież smutne i bolesne, to może mnie zatruć, odebrać radość życia...
Mówię ci jeszcze raz: abyś była gotowa, abyś potrafiła przyjąć wszystko, co cię spotka. Żebyś mogła ufnie powiedzieć „tak”. Jeżeli zaakceptujesz życie, to najlepiej przygotujesz się do śmierci. A wtedy żyjesz intensywniej. To wcale nie musi być smutne. „Myśl o śmierci działa wyzwalająco, jeżeli wierzysz w życie wieczne. Śmierć otwiera przed nami niewyobrażalne perspektywy. Życie nie kończy się w ciemnej dziurze”. Gdy otworzysz się na tę tajemnicę, czujesz, że inny świat powoli do ciebie przychodzi. Zaczynasz zdawać sobie sprawę, że wszystko, za czym codziennie biegasz, jest względne. Na śmierć trzeba czekać, jak czeka się na jutro, którego się nie zna.
Ojciec wierzy w życie po śmierci?
Tak. Chociaż nic na ten temat nie wiemy. Absolutnie nic. Pojawiają się książki napisane przez ludzi, którzy przeszli śmierć kliniczną. Dla mnie wszystko jest otwarte. Każde życie ma sens, nawet jeżeli komuś się wydaje, że jego egzystencja na ziemi jest bez wartości. Wierzę nie tylko w życie po śmierci, ale i w zmartwychwstanie. Każdy człowiek wstanie z martwych. Masz wątpliwości? Popatrz na te kwitnące drzewa. Nie wiedziałbym, jak w czasie zimy wytłumaczyć człowiekowi, który nigdy nie widział kwitnących drzew, a patrzy jedynie na bezlistne gałęzie, że one za kilka miesięcy obsypią się liśćmi i kwiatami. Prawdopodobnie powiedziałby: „To niemożliwe!”. A jednak tak się dzieje co roku. Ziarno, które wkładasz do ziemi, urośnie i wyda nasiona. „Nie mam więc żadnych trudności, by uwierzyć, że ta cudowna istota ludzka, która umiera na ziemi, potrafi powstać do nowego życia w raju pełnym radości”. To wszystko jest tajemnicą.
Co by Ojciec zabrał ze sobą, gdyby można było coś wziąć w podróż w tamtą stronę?
Nic, bo przygotować się do śmierci, oznacza również nauczyć się pozostawiać, porzucać. W życiu gromadzimy wiele rzeczy. Lubimy książki, podarunki od przyjaciół, zdjęcia bliskich. Trzeba wszystko zostawić. Jedyne, co pozostaje, to miłość. Miłość nie umiera. Ona jedyna przetrwa. „Tak więc trwają wiara, nadzieja i miłość — te trzy: a największa z nich jest jednak miłość” — napisał święty Paweł w Liście do Koryntian. Wierzę, że gdy człowiek umiera, to już wtedy Bóg się nim szczególnie opiekuje. „Pozwól sobie na spokojne spadanie, bo wpadniesz w otwarte dłonie i czułe ramiona nieskończenie kochającego Boga”.
Czy taka wiara, że po tamtej stronie czeka Bóg z otwartymi ramionami, pomaga umierać? Wierzący umierają spokojniej?
Widziałem ludzi umierających z różańcem w dłoniach. Ludzi, którzy się modlili, którzy odchodzili w modlitwie. Umierali naprawdę spokojni. Tym, którzy wierzą, jest łatwiej. Widziałem to wiele razy. Ktoś, kto nie wierzy, odchodzi w ciemną otchłań. Staje wobec absurdu istnienia. Są oczywiście tacy, którzy to akceptują.
Skoro na każdego czeka Bóg z otwartymi ramionami, to co z piekłem?
W piekło nie wierzę. Sądzę, że Bóg ma dla każdego człowieka raj na jego miarę. Wierzę w nieskończoną miłość Boga.
Czy Ojciec, przygotowując się do śmierci, ma jednocześnie wrażenie, że wszystko przeżył, wszystko zrobił...
Teraz, gdy jestem stary, to mogę zrelatywizować wiele spraw. Przedtem ciągle się spieszyłem, żeby zrobić to czy tamto. Byłem smutny, gdy nie udawało mi się zrobić wszystkiego, co zaplanowałem. Teraz jestem spokojniejszy i to jest o wiele lepsze. Ale i tak wciąż myślę, że mógłbym zrobić więcej. Ludzie mówią: „Ojciec tak wiele zrobił”. A ja nie mam takiego poczucia. O popatrz, powinienem podziękować ludziom, którzy podarowali mi tę butelkę whisky...
Ojciec pije whisky?
Nie, prawie nigdy nie piję...
Tam w kącie widzę nieotwartą butelkę żubrówki. Od znajomych Polaków?
Dostałem od Agaty i polskiego księdza. Potem ofiarowuję innym w prezencie, bo wódki nie piję. No, często piłem jägemeister, to taki niemiecki trunek korzenny. Hm, bardzo dobry.
Ale nie był Ojciec nigdy pijany...
Ależ tak, byłem... Wyobraź sobie, że już po wylewie, a więc niecałe dziesięć lat temu, pojechałem z Gido i jego żoną do Niemiec. Miałem tam wygłaszać prelekcje. Dostaliśmy do dyspozycji dom, w którym mogliśmy zamieszkać. Po wykładzie odwieziono nas tam, a Gido dostał w prezencie butelkę. To był bardzo miły wieczór, siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Nie zdawałem sobie sprawy, że alkohol był taki mocny... Wydawał mi się taki delikatny, dobry, więc piłem, a Gido mi dolewał. Nie złościłem się, ale bez przerwy się śmiałem. Gdy wypiję za dużo, to śmieję się bardziej niż zazwyczaj. Nie byłem w stanie sam iść do łóżka. Oboje więc musieli położyć mnie spać. O, byłem jeszcze kiedyś pijany, z trzydzieści lat temu. Mieszkał tutaj stary ojciec, który pijał jenever, rodzaj naszej wódki, z martini. No to napiłem się razem z nim. Dobrze mi szło, ale potem miałem spotkanie. Podobno przez cały czas się śmiałem. Poza tym nie przypominam sobie jakichś moich większych ekscesów.
[...] więcej w wydaniu papierowym. Serdecznie polecamy
opr. mg/mg