Powrót do adoracji

Świadectwo o odkrywaniu Eucharystii

Eucharystia to tajemnica, którą bardzo trudno odkryć samemu1. Ważne jest spotkanie kogoś, kto Eucharystią żyje. Pierwszą osobą, przy której moje serce się otworzyło na tajemnicę Boga w Eucharystii, był o. Jan Góra. Poznań, półmetek szkoły średniej, tragiczna sytuacja, która pomogła mi spotkać Pana Boga — kolega z klasy popełnił samobójstwo. Dramat był podwójny: Andrzej odebrał sobie życie i zrobił to niemal na naszych oczach. Ostatecznie załamał się w czasie lekcji, spakował się i wyszedł; wiele osób miało przeczucie, że on sobie coś zrobi, ale nikt się nie ruszył — to była dla nas podwójna tragedia. Wtedy ktoś powiedział: „Chodźmy do dominikanów i może poprośmy o. Jana o Mszę świętą dla naszej klasy”. Z jednej strony ciężkie osobiste doświadczenie, a z drugiej spotkanie z o. Janem. Widziałem, że on żyje Panem Bogiem i mówi o tym w sposób, który otwiera na Tajemnicę. Po raz pierwszy dotarły do mnie słowa o Bogu, który kocha i we Mszy obdarowuje nas swoją miłością; o miłości, która przywraca do życia i nadaje mu sens. Drugą taką osobą stał się dla mnie, już w czasie studiów, o. Pio. Wystarczyło mi, że zobaczyłem duży plakat z o. Pio odprawiającym Mszę świę-tą w chwili, w której podnosi konsekrowaną Hostię. Jego sposób patrzenia na nią był dla mnie znakiem, że ten człowiek naprawdę widzi Boga. Wtedy, w okresie studiów i przygotowania do kapłaństwa, tkwiło we mnie pragnienie, żebym ja również potrafił Go zobaczyć. Kolejnym świadkiem życia Eucharystią był dla mnie Jan Paweł II.

Przeżywanie Eucharystii wiąże się bardzo mocno z moją zgodą na to, co Pan Bóg chce z moim życiem uczynić. Kiedyś podczas konferencji usłyszałem, że słowa konsekracji są tajemnicą także naszego życia, że to Bóg nas bierze w swoje ręce, błogosławi, potem nas łamie i rozdaje, mówiąc: to jest ciało moje. Doszło wtedy do mnie, że o tyle będę żył Eucharystią, o ile to będzie się przekładało na konkret życia, na zgodę na to, żeby Pan Bóg mnie łamał i rozdawał. Musi to się łączyć ze zgodą na krzyż, na to, co jest Bożym wezwaniem. Musi się wiązać z chęcią zobaczenia, co jest moim pragnieniem, moją wizją, a co jest z Boga. Tajemnica Eucharystii jest dla mnie żywa o tyle, o ile staram się być posłuszny Panu Bogu. Eucharystia w moim życiu obumiera, jeżeli nie ma poszukiwania tego, co Boże.

Zgoda na Boży zamysł i zdolność rozpoznania go wiążą się u mnie zwłaszcza z adoracją Najświętszego Sakramentu. Jest to czas zatrzymania się przed Panem Bogiem — najpierw na poziomie intelektualnym: uznaję, że On jest Bogiem i że muszę się zatrzymać, by pozwolić Mu być Bogiem we mnie.

Mam za sobą trudne doświadczenie powrotu do adoracji po dłuższym okresie, gdy nie miałem na nią „czasu”, bo zawsze było tyle zadań duszpasterskich. Brak czasu dla Boga doprowadził mnie do przejęcia Jego roli, bycia kimś nieomylnym, mającym zawsze rację, potrafiącym ludziom pomóc. Powrót do codziennej adoracji był dla mnie doświadczeniem powrotu do życia. Ale na poziomie serca musiałem odkryć własną śmierć i to, że, jak Adam i Ewa, ukrywałem się przed Bogiem.

Adoracja pozwala mi zobaczyć, że ciemność jest we mnie i że często żyję w stworzonym przez siebie martwym świecie. To w ten biedny świat muszę zapraszać Boga, by On go przemienił. Dopiero pojednanie z tym, co jest ciemnością we mnie, prowadzi mnie do odkrycia, że w swoim sercu doświadczam także biedy innych ludzi. Jesteśmy bowiem jak naczynia połączone, które przekazują sobie swoje biedy i swoje skarby. Spotykam się z ludźmi, którzy żyją, pogrążając się w ciemności; spotykam ich w konfesjonale. Uczestniczę w ich biedzie i ciemności, ale przed Panem Bogiem jestem też współodpowiedzialny za to zło, mam stawać przed ołtarzem, płakać i przepraszać Go za nasze grzechy. Przez wysiłek trwania, bycia przed Bogiem, w tajemnicy śmierci, którą ja też w sobie noszę, adoracja stopniowo otwiera mnie na życie, na zmartwychwstanie.

Wciąż mam poczucie bycia biedakiem przed Bogiem, bycia raczej ziemią jałową niż ziemią, która rodzi obfite owoce. Modlitwa adoracji jest tak uboga: chcę Bogu powiedzieć, że bardzo pragnę Go kochać, nie zasmucać, pocieszyć. Tylko te pragnienia są światłem, a cała reszta jest moją biedą. Ufam, że Jezus umiłował moją biedę. Uczę się wierzyć, że tak jest i pozwalać Mu na nowo obdarzać mnie miłością. Moja małość i moje dziecięctwo polegają na tym, że wracam do Niego na adoracji, mówiąc, że chcę na nowo rozpoznać Jego miłość. A chodzi mi nie o wiedzę, ale o doświadczenie serca — jestem biedakiem, który bardzo tego pragnie. Gdy Jezus odpowiada na moje pragnienie, wówczas przybywa mi miłości, zwłaszcza do moich braci we wspólnocie. Dzięki adoracji chce mi się bardziej kochać, przebaczać, powracać do zerwanych więzi. We wspólnocie, gdy otwieramy się na siebie, zło odsłania się w nas, uderza i obezwładnia. Jeśli jednak powracam do Boga, to mogę Mu pozwolić, żeby mnie dotknął w „miejscach” niszczonych przez zło. Wtedy wraca nadzieja, wracają dobre pragnienia.

Niezwykłym darem dla mojego kapłaństwa i przeżywania Eucharystii jest skrucha serca. Musiałem mocno doświadczyć własnej biedy, słabości i własnego grzechu, swojego zaślepienia, żebym mógł, powracając do Pana Boga, zobaczyć Jego miłosierdzie. Ta tajemnica w sposób niezwykły ciągle na nowo odsłania mi się w Eucharystii. Czuję, że Pan Bóg dał mi taką łaskę, że mogę wciąż stawać przed Nim, bić się w piersi i mówić ze skruchą: „Panie, nie jestem godzien...”. Zgoda serca na prawdę o własnej biedzie otwiera mnie na nowo na cud, w którym uczestniczę. Czuję, że wypełniam wtedy prośbę bł. Matki Teresy: „Kapłanie Boży, odprawiaj tę Mszę świętą, jakby to była twoja pierwsza Msza, twoja ostatnia Msza, twoja jedyna Msza”.

ZAKONNIK

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama