Fotografie sercem malowane

Rozmowa z Adamem Bujakiem - jednym z najbliższych Ojcu Świętemu artystą fotografem

Wejście w świat fotografii było w pana przypadku niezwykle obiecujące - wyjechał pan do USA na zaproszenie młodej, niezwykle bogatej i bardzo utalentowanej amerykańskiej pisarki zainteresowanej pańską twórczością misteryjną. Jednak dość szybko wrócił pan do Polski.

- Rzeczywiście tak było. W USA miałem stworzone takie warunki pracy, o jakich w ogóle mi się wówczas nie śniło. Rodzina owej amerykańskiej pisarki była zaprzyjaźniona z Rockefellerami, to były właśnie te sfery finansowe i towarzyskie. Cóż, moimi pracami zdobyłem nie tylko Nowy Jork, ale całe Stany. Nagle znalazłem się na samym szczycie fotograficznego amerykańskiego świata. Nagle wszędzie było mnie pełno, w amerykańskiej prasie, telewizji... i to mnie przeraziło. Doszedłem do wniosku, że to nie jest mój świat, że nie tam jest moje miejsce. Trudno w sercu zagłuszyć tęsknotę za ojczystą ziemią.

Uczestniczył pan w wielu historycznych uroczystościach religijnych jak choćby Millenium Chrztu Polski czy w wędrówce po kraju ram obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Fotografowanie ich w panującej rzeczywistości PRL-u nie było chyba zbyt bezpiecznym zajęciem?

- Wydarzenia poznańskie były pierwszym silnym uderzeniem narodu w walce o inną Polską, o demokrację. Mieliśmy już wówczas dość systemu leninowsko-stalinowskiego. Myśmy na szczęście nie przeżyli tak strasznych wydarzeń, jakie działy się w Związku Sowieckim. Po Poznaniu były uroczystości Millenium Polski, które stały się jednymi z najważniejszym wydarzeń w kartach historii naszego narodu. To była pierwsza potężna narodowa solidarność, to było pierwsze wielkie prawdziwie religijno-demokratyczne uderzenie, które ruszyło sumienia i serca Polaków. Nigdy nie zastanawiałem się nad niebezpieczeństwem, jakie wówczas mi towarzyszyło, nigdy nie czułem bojaźni. Uważałem wówczas, że najwyżej mogą mnie aresztować no i... zaaresztowali w Krakowie. Dwa tygodnie siedziałem.

Losy pańskiej rodziny od początku przeplatały się z losami rodziny Karola Wojtyły. Ojcowie oficerowie spotykali się ze sobą, poza tym pański dom rodzinny znajdował się niedaleko domu, w którym mieszkał i zmarł ojciec Karola Wojtyły, wreszcie służył pan do Mszy świętych, które odprawiał późniejszy Jan Paweł II. Czy te fakty miały jakiś wpływ na to, że Ojciec Święty darzy pana szczególną sympatią?

- Te fakty dopiero wiele, wiele lat później sobie uświadomiliśmy. Podczas naszych rozmów i wspomnień ustaliliśmy również, że gdy Karol Wojtyła był w czasie okupacji robotnikiem, chodząc do pracy w kamieniołomach, mijał każdego dnia mój rodziny dom. Cała ta dzielnica była bardzo ściśle z Nim związana. Teraz podczas ostatniej pielgrzymki do Polski te wszystkie miejsca razem z Ojcem Świętym przeszliśmy. To była niezwykle wzruszająca wędrówka.

Jak to się stało, że został pan papieskim fotografem?

- Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. Ten tytuł po prostu do mnie przylgnął tak jak do Arturo Mari. Tak naprawdę jest tylko jeden fotograf, który posiada prawny tytuł fotografa papieskiego, a jest nim Fellici. Jednak zawsze najbliżej Papieża jesteśmy tylko z Arturo. Może w grę wchodzi po prostu zaufanie? Mój ojciec chrzestny był szambelanem Pawła VI, ale chyba i ten fakt nie miał specjalnego znaczenia. Myślę, że wpływ na to miały przede wszystkim moje zainteresowania i przeżywanie tych konkretnych tematów. A może moja pasja i chęć spowodowały, iż mogę być przy Janie Pawle II i robić mu zdjęcia?

Jest pan jedynym z niewielu fotografów, którzy prócz aktualnych zdjęć posiadają w swoich archiwach zdjęcia Karola Wojtyły z lat 60-tych i 70-tych. Czy to prawda, że wówczas panowała opinia, iż biskup Karol Wojtyła jest niefotogeniczny?

- Sam tak twierdziłem. W tamtych latach głównie zajmowałem się fotografowaniem Prymasa Polski Stefana Wyszyńskiego. Ale też stale obecny był w moim życiu biskup, a później kardynał Karol Wojtyła, któremu również robiłem zdjęcia. Ksiądz Stanisław Dziwisz do mnie mówił: panie Adamie, sam pan widzi, ten nasz kardynał na zdjęciach nie wychodzi, no nie zrobił pan tego, czego byśmy oczekiwali. Patrzyłem na te zdjęcia i myślałem: kardynał Wyszyński wspaniale, a kardynał Wojtyła tak sobie - średnio.

Co w takim razie się zmieniło, fotogeniczność Papieża, czy pana spojrzenie?

- Nic się nie zmieniło, tamte zdjęcia dziś uważane są za bardzo dobre. Stały się rarytasem, są rozchwytywane i publikowane na całym niemal świecie. Teraz nikt nie widzi niefotogeniczności Karola Wojtyły, wszyscy za to się zachwycają, jak On na tych zdjęciach wspaniale wygląda. Mój portret Ojca Świętego z tamtych lat nigdy oficjalnie się nie ukazał. Za to doskonale pamiętam, jak go robiłem, usadziłem biskupa Karola Wojtyłę w fotelu, potem co chwilę zmieniałem Jego ustawienie, a to trochę do przodu, potem do tyłu, a to zmieniałem oświetlenie. Stale mi coś nie pasowało, wreszcie zrobiłem to zdjęcie, które wówczas wydawało mi się kompletnie nieudane, a dziś uważane jest za fotograficznego "białego kruka".

W Watykanie fotografował pan Ojca Świętego nawet na dachu Pałacu Apostolskiego, gdzie przeżył pan szczególne spotkanie z Papieżm.

- Jest to jedno z wielu ukrytych miejsc, gdzie fotografowałem Ojca Świętego. Pamiętam jak w 1987 roku fotografowałem Ojca Świętego podczas Drogi Krzyżowej, stacja po stacji ,aż do Koloseum. Warunki do robienia zdjęć czasem były bardzo trudne, wąskie uliczki, tłumy ludzi i bardzo skupiony Ojciec Święty. Później Ojciec Święty rozmawiał z różnymi ludźmi, podszedł i do mnie i powiedział: widziałem, ile zdjęć dzisiaj było zrobionych. A przecież był tak zatopiony w modlitwie, że wydawało mi się, że w ogóle mnie nie zauważył. Wtedy też odważyłem się powiedzieć, że mam jeszcze jedną chęć, na co ksiądz Stanisław Dziwisz powiedział: ja wiem nawet, jaką, to proszę jutro zadzwonić o dziewiątej rano. Zadzwoniłem i usłyszałem: proszę natychmiast przychodzić! Pobiegłem więc, wsiadłem z księdzem Dziwiszem do malutkiej dwuosobowej windy z przekonaniem, że jadę do domu Ojca Świętego. A tu drzwi się rozsunęły, a w oczy uderzyło mnie piękne słoneczne światło. Wtedy do mnie dotarło - Boże, jestem na dachu Pałacu. Ksiądz Stanisław powiedział: a tu gdzieś jest Papież, i odszedł. Zostałem z Ojcem Świętym sam, przez półtorej godziny... Nie wierzyłem w to, szczypałem się, sprawdzając, czy to nie sen. Była to Wielka Sobota 1987 roku.

Był pan jedną z trzech osób, które towarzyszyły Ojcu Świętemu wewnątrz grobu Chrystusa w Jerozolimie. To był wielki dar.

- To, co czułem, było i jest trudne do wyrażenia. Było to olbrzymie przeżycie duchowe. Choć miałem obiecane, że polecę z Papieżem do Ziemi Świętej, to jednak nie wierzyłem, że tak się stanie. O tym, że razem z Ojcem Świętym wejdę do Grobu Pańskiego, dowiedziałem się przy Ścianie Płaczu. Dostałem znaczek orszaku papieskiego, ale tajna policja nie chciała mnie wpuścić, argumentując, że nie ma mnie na liście. Jednak wszedłem, i miałem całkowitą swobodę poruszania się, co wykorzystałem, robiąc ogromny cykl zdjęć. Przeżycie było jednak tak wielkie, że momentami łzy wzruszenia uniemożliwiały mi zrobienie pewnych ujęć. To było jedno z najważniejszych moich przeżyć w życiu - z Papieżem wędrowałem śladami Boga.

Miał pan w ręce koronę fatimską. W niej od spodu umieszczony jest pocisk, którym 13 maja 1981 roku został postrzelony Ojciec Święty. Jakie wówczas towarzyszyły panu uczucia?

- Wcześniej fotografowałem Ali Agcę, byłem też u Antonowa. Wcześniej poznałem siostrę Łucję, byłem też na grobie pastuszków z Fatimy. Miałem również szczęście poznać osobę, która kiedyś była całkowicie sparaliżowana i nieprzytomna, a przez modlitwy do Matki Boskiej Fatimskiej została uzdrowiona. Mało tego, ta osoba przyszła do mnie i mogłem ją fotografować. Pomyślałem wówczas, że muszę jeszcze mieć koronę z pociskiem Papieża. Wydawało się, że jest to szalony, niewykonalny pomysł - jak wziąć i zdjąć koronę z figury Matki Boskiej?! Ale jak się po raz kolejny okazało, mój niesamowity pomysł znów mogłem zrealizować. Proszę sobie wyobrazić, co przeżywałem, gdy ujrzałem, jak kustosz tegoż sanktuarium zaczął odkręcać koronę od głowy figury Matki Bożej, a potem wręczył mi ją do ręki. Wziąłem ją i zobaczyłem jak kula, której koniec zgnieciony został po uderzeniu w kość Ojca Świętego, skierowana jest w moim kierunku. Byłem kompletnie mokry od potu i łez. Długo nie umiałem opanować wzruszenia. Bardzo długo ją później fotografowałem.

Powiedział pan kiedyś, że wciąż obcuje z rzeczami tajemniczymi i niedostępnymi dla przeciętnego człowieka. Jak one wpływają na pańskie życie?

- Moje wewnętrzne przeżycia są mi niezbędne i bardzo potrzebne do życia. I to, że dane jest mi bywać w niezwykłych miejscach i ważnych momentach z Ojcem Świętym, jest wielkim darem od Boga. Wielkim darem od nieba jest również to, że mogę realizować to, co akurat sobie wymarzyłem.

Jak kontakty i przebywanie z Ojcem Świętym, o którym powiedział pan kiedyś - to jest nade wszystko Człowiek Modlitwy - wpłynęły na pańskie życie wewnętrzne, na modlitwę?

- Trudno mi o tym mówić. Przebywanie z Ojcem Świętym zmienia człowieka grzesznego. Obserwowanie, jak nieustannie rozmawia z Panem Bogiem, nauczyło mnie wewnętrznej samodyscypliny i modlitwy.

Wspomniał pan, że wielkim darem od nieba jest to, że może pan realizować to, co akurat sobie wymarzy. W tych marzeniach na pewno jest jakieś szczególne miejsce, w którym chciałby pan sfotografować Ojca Świętego.

- Oczywiście, tym miejscem jest Rosja. Chciałbym pojechać z Ojcem Świętym na Sybir, do łagrów syberyjskich. Znam doskonale te miejsca. W Rosji wszystkimi możliwymi środkami lokomocji, łącznie z własnymi nogami, przemierzyłem 60 tysięcy kilometrów. Teraz część tych miejsc bardzo chciałbym przemierzyć z Papieżem. Zostawiam to Bogu.

Dziękuję za rozmowę

Jadwiga Knie-Górna


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama