Życie na kocią łapę zabija miłość. O kampanii Krajowego Ośrodka Duszpasterstwa Rodzin
Do wspólnego mieszkania kupują kanapę, lodówkę, obrazy. Razem snują marzenia i planują liczbę dzieci. A jednak żyją na próbę. Przedmałżeńskie „sprawdzanie się” staje się w katolickim społeczeństwie coraz częstsze. Dlatego Krajowy Ośrodek Duszpasterstwa Rodzin rozpoczyna kampanię „Keep calm and don't kocia łapa”, która ma zachęcić młodych do zawierania małżeństw. Akcja wystartuje w Dniu Świętości Życia.
Na wynajęcie sali weselnej w wybranym lokalu trzeba czekać w kolejce nawet dwa lata. I choć ranga oprawy ceremonii ślubu bardzo wzrosła, paradoksalnie coraz więcej młodych ludzi wybiera wspólne mieszkanie pod jednym dachem bez zobowiązań na całe życie. Taki wentyl bezpieczeństwa i próba generalna przed spektaklem, który często nie doczeka premiery...
Marta niechętnie o tym opowiada. Wydawało jej się, że mieszkanie pod jednym dachem pozwoli lepiej poznać przyszłego męża, dotrzeć się. To miał być sprawdzian przed wspólnym życiem. Tymczasem zamiast marszu Mendelssohna i białego welonu były kłótnie, łzy i w końcu rozstanie. Od trzech lat Marta jest sama. Ciągle nie potrafi uwierzyć, zaufać.
Tomka poznała na studiach. Po roku „chodzenia ze sobą” postanowili razem zamieszkać. Na początku była sielanka, potem coraz częstsze pretensje o byle drobiazg i jego wiecznie znudzone oczy. Aż w końcu pewnego dnia, po kolejnej kłótni, Marta usłyszała od Tomka, że wspólne mieszkanie, podobnie jak miłość do niej, to pomyłka. Dlatego wyprowadza się do kolegi.
- Czułam się taka pusta... najgorsza z najgorszych, jak robot kuchenny, który nie przeszedł testu. Ja go ciągle kochałam. Myślałam, że będziemy razem już tak do końca. Ślub miał być po studiach. Rodzice traktowali go jak swojego zięcia. Wiedzieli, że mieszkamy razem - dziewczyna skubie nerwowo rękaw bluzki.
Zarówno matka, jak i ojciec Marty byli przeciwni, by córka zamieszkała przed ślubem pod jednym dachem z chłopakiem. Jednak przekonały ich argumenty, które powtarzali niczym mantrę: „że tak będzie taniej”, „razem łatwiej odłożyć pieniądze na wesele”.
Problemy między Martą i Tomkiem rozpoczęły się tuż przed ukończeniem studiów, kiedy dziewczyna coraz częściej zaczynała wspominać o ślubie. Na prośbę, by poszli do kościoła i ustalili datę zawarcia sakramentu, Tomek ciągle odpowiadał wymijająco. W końcu zaczął tłumaczyć swojej dziewczynie, że ślub niczego nie zmieni w ich życiu, bo skoro się kochają, to po co te formalności. Przecież nie wpłyną one w żaden sposób na ich uczucia. A tak jest wygodnie. Ślub to niepotrzebne wydatki i mnóstwo zachodu.
- Myślałam, że jak przyjdzie co do czego, to Tomek zachowa się jak dorosły facet. Poza tym kochaliśmy się. To znaczy ja go kochałam - poprawia Marta. Kiedy zaczęła naciskać na zaręczyny, usłyszała, że jest staroświecka i powinni się rozstać.
- W jednej chwili poczucie własnej wartości legło w gruzach. Poczułam się jak stare, zniszczone kapcie wyrzucone za drzwi - wspomina dziewczyna. - Żeby się pozbierać, korzystałam z pomocy psychologa. Było mi naprawdę ciężko - tłumaczy. - Psycholog powiedział mi, że rozstanie po kilku latach wspólnego mieszkania razem tworzy tak silne zranienie, jak rozwód. Bardzo często tacy ludzie nie potrafią już później nawiązać trwałej i zdrowej relacji. Jestem tego doskonałym dowodem - mówi smutno Marta. Dzisiaj żałuje decyzji sprzed lat. Wtedy podjęła ją pod wpływem chwili, jak wiele osób chciała się wyprowadzić z domu i to jeszcze z ukochaną osobą. Dziś jednak wie, że gdyby trochę poczekała, przedstawiła swoje warunki, prawdopodobnie już byliby po ślubie. A ona byłaby szczęśliwa.
- Do kapłanów prowadzących kursy przedmałżeńskie dochodzą głosy, że w Polsce wiele młodych osób żyje ze sobą przed ślubem. To duży problem duszpasterski - mówi ks. dr Wojciech Sadłoń SAC z Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego. - Ze spisu powszechnego ludności przeprowadzonego przez Główny Urząd Statystyczny w 2011 r. wynika, że konkubinaty dotyczą 3% Polaków. Jednak w liczbach bezwzględnych jest to aż 643 tys. par, niemal dwa razy więcej niż w 2002 r. - dodaje.
Według badań ponad połowę związków nieformalnych tworzą osoby młode i bardzo młode. - 62% kawalerów i panien żyje ze sobą na próbę, a 25% ma za sobą nieudane małżeństwo. Aż 49% tworzących konkubinaty nie przekroczyło 34 lat. Wzrasta też odsetek osób przekonanych, że zawarcie małżeństwa nie jest konieczne do założenia rodziny. Natomiast spośród osób do 34 roku życia 59% akceptuje współżycie przed ślubem kościelnym - wylicza ks. Sadłoń, dodając, że w 2013 r. zawarto najmniej małżeństw od 1945 r. Rośnie natomiast liczba związków nieformalnych.
- Wśród 1,5 tys. par, które uczestniczyły w ubiegłym roku w organizowanych przez nas „Wieczorach dla zakochanych”, blisko połowa mieszka ze sobą przed ślubem - mówi dr Jerzy Grzybowski, współzałożyciel ruchu „Spotkania Małżeńskie”. - Młodzi coraz częściej boją się stanąć przed ołtarzem, nie chcą zamykać sobie drogi do ślubu kościelnego, na wypadek gdyby ich obecny związek się rozpadł. Towarzyszy temu coraz większa obojętność religijna, a ludzie podkreślają, że ślub kościelny i tak nie chroni przed rozwodem. Zostali przygotowani przez rodziny tylko do pewnego stopnia odpowiedzialności, zaś dodatkowo system świadczeń socjalnych premiuje osoby samotnie wychowujące dzieci - dodaje. J. Grzybowski, podkreślając również konieczność nowego podejścia do przygotowania do sakramentu małżeństwa. Według współtwórcy „Spotkań Małżeńskich” najlepszym rozwiązaniem są warsztaty, ponieważ dają uczestnikom możliwość przeżycia pewnych sytuacji. - Trzeba przekonać narzeczonych, że ślub kościelny nie jest zniewalającą przysięgą czy pułapką, ale bramą do wielu łask, z których żyjący na kocią łapę nie mogą korzystać - zaznacza dr J. Grzybowski.
Dlatego działający przy Konferencji Episkopatu Polski KODR rozpoczyna kampanię „Keep calm and don't kocia łapa”, która ma zachęcić do zawierania małżeństw. Według ks. dr. Przemysława Drąga, dyrektora KODR, młodzi wciąż pragną szczęśliwej rodziny, ale jednocześnie unikają jej. - Ok. 90% narzeczonych w Polsce przechodzi przez katechezy małżeńskie i przedślubne. Mamy najlepsze na świecie struktury duszpasterstwa, choć czasami to, co oferujemy, pozostawia wiele do życzenia - przyznaje.
Akcja ma być próbą obudzenia wrażliwości społecznej na rosnącą od lat liczbę związków partnerskich. - Ich ilość budzi niepokój wielu rodziców i duszpasterzy. Znaczna część tych związków opiera się na założeniu, że dopóki jest nam ze sobą dobrze, to możemy razem żyć i korzystać z przyjemności. Wraz z rosnącym zjawiskiem konkubinatów pojawia się negatywna konsekwencja w postaci lęku przed odpowiedzialnością za drugą osobę, lęku przed posiadaniem dzieci, przed zaangażowaniem się na poważnie w życie społeczne - tłumaczy ks. dr P. Drąg.
Zdaniem organizatorów kampanii dziś coraz częściej próbuje się usprawiedliwiać zjawisko kohabitacji, tłumacząc, że dobrze przeżyty konkubinat pomaga w dobrym życiu małżeńskim i rodzinnym. - Jednak badania prowadzone w USA, Kanadzie czy Szwecji wykazują, że małżeństwa, które żyły wcześniej „na próbę”, nie wytrzymują próby czasu. - Tylko w sakramencie małżeństwa ludzie w pełni doświadczają obecności Chrystusa, mogą dzielić się sobą i poczuć, czym jest prawdziwa miłość, która pomimo różnych przeszkód trwa i daje siłę do życia. Nie możemy się bać zaangażowania, odpowiedzialności za drugą osobę. Warto pamiętać o słowach Jana Pawła II, że do ślubu nie idzie idealna kobieta i idealny mężczyzna, ale dwoje ludzi mających własną historię życia, problemy. Ważne, aby przypominać, iż moment małżeństwa nie jest końcem, lecz początkiem wspólnej drogi - apeluje ks. P. Drąg.
O szczegółach akcji można przeczytać na stronie internetowej nakocialape.pl.
JKD
Echo Katolickie 12/2014
opr. ab/ab