Dzieci w zawieszeniu [GN]

W domach dziecka przebywa 20 tys. dzieci, jednak rocznie tylko 3200 trafia do rodzin adopcyjnych

Dzieci w zawieszeniu [GN]

Podpis: Anna Parillewa-Mantorska przestrzega przed idealistycznym spojrzeniem na rodziny patologiczne. Autor zdjęcia: Tomasz Gołąb

W domach dziecka przebywa ponad 20 tys. dzieci, jednak rocznie tylko 3200 z nich trafia do rodzin adopcyjnych. Reszta czeka na opamiętanie się rodziców albo odważną decyzję sądu. W takim zawieszeniu trwa niekiedy latami.

Pięcioletni Michał w warszawskim domu dziecka spędził połowę swojego życia, chociaż ma rodziców. Teraz sąd rodzinny zajmie się jego sprawą po raz trzeci, bo do tej pory dawał wiarę obietnicom matki, że kocha swego synka, pójdzie na odwyk, stworzy normalny dom. Na sądowej sali tak mówią prawie wszystkie matki. Czując zagrożenie, walczą o dziecko jak lew, obiecują złote góry. A potem cisza. Michał wrócił do domu dziecka i z każdym miesiącem jego szanse na nową rodzinę maleją. Takich dzieci jak on — z nieuregulowaną sytuacją prawną — jest w domach dziecka 80—90 proc. Mają zbyt kiepskich rodziców, żeby mogli się nimi zająć, ale nie aż tak bardzo potwornych, żeby rozstać się z nimi na zawsze.

Sierotom łatwiej

Sieroty albo dzieci, których biologiczni rodzice zrzekli się praw lub też zostali tych praw sądownie pozbawieni, mają wolną drogę do adopcji i szansę na dorastanie w normalnej rodzinie.

— Zbiory dzieci skierowanych do adopcji i kandydatów na rodziców adopcyjnych pokrywają się tylko w niewielkim stopniu — podkreśla Zofia Dłutek, dyrektor Katolickiego Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego w Warszawie, dzięki któremu co roku 200 dzieci znajduje nowy dom. — Rodzice chcieliby wziąć dziecko zdrowe, natomiast do adopcji skierowane są dzieci z deficytami, starsze, liczne rodzeństwa, których nie powinno się rozdzielać.

— W ubiegłym roku nie mieliśmy ani jednej adopcji — mówi s. Halina Balcer, dyrektor domu dziecka sióstr franciszkanek w Warszawie. — Spośród 48 wychowanków, tylko 10 ma uregulowaną sytuację prawną. Do adopcji jest zgłoszonych ośmioro, z których najmłodsze ma 8 lat, a najstarsze 16. W takim wieku mają niewielkie szanse na znalezienie nowej rodziny.

Dzieci, których rodzicom jedynie ograniczono prawa rodzicielskie, czekają w placówkach, aż matka i ojciec uporządkują swoje życie na tyle, by na powrót zająć się ich wychowaniem. Niestety, szczęśliwe zakończenia zdarzają się nieczęsto.

Grzechy sądu

Sprawy o odebranie praw rodzicielskich ciągną się w sądach miesiącami, a nawet latami. Sąd musi rozeznać sytuację dziecka i zbadać, czy na pewno nie ma szans na uzdrowienie rodziny pierwotnej. Rodzice tego zadania mu nie ułatwiają. Sprawa zawsze dotyczy rodziny z jakąś patologią: alkoholizmem, narkomanią, przemocą..., a najczęściej z ich kompilacją. Praca sądu polega więc na tym, żeby rodziców po pierwsze odnaleźć, potem dać im szansę na wyjście z nałogu, długów, znalezienie pracy, czasami mieszkania. Ale opiekunowie często są zręcznymi manipulatorami: w domu dziecka pojawiają się raz na pół roku, czasami zadzwonią, więc dla sądu jest to dowód, że interesują się dzieckiem; napiszą z więzienia list do dzieci, bo liczą na przedterminowe zwolnienie; przy sądowych psychologach przytulają dzieci, zapewniają je o miłości, przyniosą baton albo czekoladę i specjaliści dostrzegają w rodzicach cień uczuć, nadzieję na odbudowanie rodzinnych więzi.

— Sąd popełnia grzech, dając w nieskończoność szanse rodzicom, a odbierając je dziecku, które mogło trafić do normalnej rodziny, nadrobić braki i nie borykać się przez całe życie z sieroctwem. Trzeba stawiać rodzicom twarde warunki: podjęcie leczenia nałogu, znalezienie pracy, wyjście z długów. I dać im na to ograniczony czas, na przykład pół roku. Jeśli w tym terminie nie naprawią życia, sąd powinien dać szanse dziecku na szczęśliwe dzieciństwo — ocenia Zofia Dłutek.

— Pół roku to zdecydowanie za mało. Na miejsce na oddziale odwykowym trzeba czekać rok — zaznacza Henryka Budyńska, sędzia sądu rodzinnego w Krakowie-Podłężu z dwudziestoletnim stażem. — Właśnie ze względu na dobro dziecka w pierwszej kolejności trzeba starać się odbudować rodzinę biologiczną: podjąć mediacje skłóconych rodziców, skierować na leczenie nałogowców, pomóc w znalezieniu zatrudnienia, pracować z nią pod względem psychologicznym i pedagogicznym... Dopiero kiedy te sposoby zawiodą, myśleć o przysposobieniu.

Podobnego zdania jest Teresa Skudniewska, dyrektor Domu Dziecka nr 1 w Warszawie:

— Rodzicom zawsze należy dać szansę naprawienia błędów, które popełnili. Dlatego dobrym rozwiązaniem są rodziny zastępcze do czasowej opieki nad dziećmi.

Adopcja jest decyzją ostateczną i nie można o niej decydować pochopnie.

Michał Rżysko z Fundacji Świętego Mikołaja przypomina, że sędziowie są zobowiązani co pół roku sprawdzać sytuację dziecka i jego rodziny, ale rzadko stosują się do tego przepisu. I nie ponoszą żadnych konsekwencji. Skutki odczuwają dzieci, które utknęły w placówce, a czas tam spędzony działa na ich niekorzyść.

— Mieliśmy przypadek, gdy sędzia zdecydował o powrocie do rodziny, absolutnie nie rokującej poprawy — mówi Rżysko. — Po pół roku, w czasie libacji alkoholowej, dziecko wypadło bądź zostało wyrzucone z okna. Sędzia tłumaczył potem, że on z zasady nie pozbawia rodziców praw do dzieci.

 W przygotowywanym projekcie Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej chce, żeby postanowienie sądu o umieszczeniu w jednej z form pieczy zastępczej było wydawane na czas określony. Zasada przede wszystkim powinna dotyczyć dzieci po raz pierwszy trafiających do domów dziecka lub rodzin zastępczych.

— To zmusi sądy do regularnego badania sytuacji dziecka oraz dążenia do powrotu do rodziny, czyli wzmocni zasadę tymczasowości pobytu dziecka w pieczy zastępczej — podkreśla Bożena Diaby, rzecznik ministerstwa.

Niedobre dzieciństwo

Życie w placówce, perspektywa powrotu do rodzinnego domu, a może jakiś czas spędzony w rodzinie zastępczej... — czy taka tymczasowość i niepewność jest dla dziecka dobra? Agata, mama 11-letniego Franka, który do ich rodziny trafił z krakowskiego domu dziecka jako czterolatek, wie, jak stresującym przeżyciem dla dziecka jest zmiana środowiska. Najpierw z rodzinnego na placówkowe, a potem na nową rodzinę. Ich synek dopiero po roku uwierzył, że to jego miejsce i że nowy dom jest już na stałe.

— Placówka to nie jest dobre miejsce na dzieciństwo — podkreśla psycholog Elżbieta Kałuża-Gryś. — Tylko w rodzinie dziecko ma szanse nauczyć się roli przyszłej matki lub ojca, nauczyć się tego, jak w przyszłości zorganizować własny dom, kochać swoje dzieci i opiekować się nimi. Niedawno jedna z matek powiedziała mi szczerze, że przecież jej ojciec, wujek, mąż i ona sama wychowywali się w domu dziecka, to i jej dziecku w placówce też nie dzieje się krzywda.

Siostra Halina Balcer zauważa jednak, że im dłużej dziecko przebywa w placówce, tym większy rodzi się w nim lęk przed pójściem do nowej rodziny.

Psucie przepisów

Na zamianę przepisów czekają rodzice zastępczy i adopcyjni. To oni zalali Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej protestami, gdy rząd z powodu oszczędności zdecydował się zawiesić prace nad nowymi regulacjami, które miały ułatwić i usprawnić opiekę adopcyjną i zastępczą. Pod koniec lutego założenia do projektu ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej nad dzieckiem trafiły do Rady Ministrów.

— Decyzja o adopcji dziecka jest bardzo trudna, bo zmienia jego życie, nadaje mu nową tożsamość — mówi sędzia Budyńska. — Działające przy sądach Rodzinne Ośrodki Diagnostyczno-Konsultacyjne wydają opinie tylko po jednostkowych spotkaniach rodziców z dziećmi w obecności psychologów. Bardziej wiarygodne byłyby opinie Miejskich Ośrodków Pomocy Społecznej, kuratorów, pedagogów, dyrektorów domów dziecka, którzy wcześniej powinni podejmować pracę z zagrożoną rodziną i obserwować jej efekty. Dopiero kompleksowa opinia instytucji obserwujących rodzinę na co dzień powinna być podstawą do decyzji sędziego.

Zdaniem posła Jarosława Gowina — tworzącego zespół, który ma zastanowić się, jak zmniejszyć liczbę dzieci w placówkach opiekuńczych — mamy dobre przepisy, ale ich wykonanie pozostawia wiele do życzenia.

— Jak to się stało, że od 2004 r. liczba dzieci w placówkach wzrosła o 10 procent? — pyta retorycznie poseł. — Nie sądzę, żeby powodem tego wzrostu była emigracja zarobkowa rodziców. Trzeba zbadać, czy może zmieniła się praktyka sądów rodzinnych, które zbyt szybko „wyjmują” dzieci z ich środowisk. To świadczyłoby o słabości polityki rodzinnej, słabej pracy z rodziną.

Rzadkie nawrócenia

Anna Parillewa-Mantorska, specjalista ds. rodziny i przemocy w Dzielnicowym Ośrodku Pomocy Społecznej w Warszawie, przestrzega przed idealistycznym spojrzeniem na rodziny patologiczne.

— Próbujemy ratować rodzinę, dopóki jest w niej dziecko — mówi. — Ale kiedy trafia ono do placówki, często kontakt z rodzicami się urywa. Zabranie dziecka rzadko działa na rodziców jak zimny prysznic, niekiedy wręcz poprawia im komfort picia. Bo jeśli rodzice nie chcą zmienić życia, rzucić alkoholu, to żadna ustawa, ani sędzia ich do tego nie zmusi. Tylko dzieci żal...

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama