Wierny mąż, czy wierna żona przyjmują wobec niewiernego współmałżonka rolę Chrystusa, zbawiając go przez swoją samotność, przez trudności i cierpienie.
"Idziemy" nr 9/2010
Nie decydują się na powtórne związki. Porzuceni przez współmałżonka, czują się powtórnie krzywdzeni. Bo kiedy w kościele powstają kolejne grupy duszpasterskie dla osób w związkach niesakramentalnych, dla nich brakuje wsparcia.
Joanna od 11 lat samotnie wychowuje dzieci. – Dzisiaj są już dorosłe, ale tamte trudne wspomnienia wciąż jeszcze są żywe – mówi. Jako szczęśliwa żona i matka, przebywała z mężem na placówce dyplomatycznej za granicą. Do Polski wróciła tylko z dziećmi. Mąż odszedł do młodszej o 20 lat kobiety. – Na początku trudno jest uwierzyć w to, co się stało – mówi. Po powrocie do Polski zaczęły się piętrzyć kolejne trudności. Musiała znaleźć dla siebie pracę. Teściowie dzwonili, oferując wsparcie dzieciom. - Była to jednak trudna pomoc, bo przypominała mi o rozbitej rodzinie – mówi Joanna.
Znalazła dobrego psychologa. Jedna wizyta to 120 zł. Na ile więc spotkań może pozwolić sobie samotna kobieta? Na pewno na zbyt mało, żeby wyjść z traumy. Jako osoba wierząca , szukała jednocześnie pomocy w Kościele. – Czułam się jeszcze bardziej na marginesie życia, kiedy z ambony ciągle słyszałam o tym, jak ważna jest rodzina i żadnego słowa do porzuconych przez współmałżonka. I o porzuconych dzieciach też nie. - Trauma rosła, kiedy padały informacje o duszpasterstwie dla związków niesakramentalnych. To brzmiało jak rodzaj promocji dla tych, którzy zostawili rodzinę i związali się z drugą osobą – wspomina. Czytała o ofercie wsparcia dla samotnych małżonków w jednej z warszawskich parafii. – Co za pomysły! Jak można zachęcać do czekania na małżonka, modlić się o uzdrowienie małżeństwa, kiedy jest się stroną odrzuconą i zranioną, a w drugim związku są już dzieci1!? Księża byli bezradni, kiedy mówiłam w konfesjonale, że nie potrafię przestać nienawidzić człowieka, który zrujnował nam życie. Radzili, żebym się nawróciła – wspomina gorzko.
Wzrasta liczba osób pozostawionych przez współmałżonka. - Statystyka jest porażająca. Rozpada się około 40% małżeństw. Rodzina przeżywa poważny kryzys – mówi ks. Jan Pałyga SAC, z ośrodka Centrum Pomocy Duchowej działającego przy ul. Skaryszewskiej w Warszawie. - Nie prowadziliśmy jeszcze badań, aby oceni ile osób zostawionych przez współmałżonka żyje samotnie. Niełatwo jest je przeprowadzić. Będziemy starali je wykonać w oparciu o badania dotyczące rodzin – mówi ks. Witold Zdanowicz, dyrektor Instytutu Statystycznego Kościoła Katolickiego prowadzonego przez księży pallotynów.
- Cierpienie związane z kryzysem małżeństwa jest jednym z najbardziej bolesnych – mówi ks. dr Mirosław Dziewiecki, znany psycholog i duszpasterz. - Jeśli ona i on przysięgają sobie wzajemną miłość, wierność i uczciwość w dobrej i złej doli aż do śmierci, jeśli zawierzają sobie nawzajem swój los doczesny oraz los swoich dzieci, a później jedno z nich łamie przysięgę, rani, zdradza i odchodzi, to zadaje największy ból, jakiego człowiek może doświadczyć na tej ziemi. Jest to bowiem ból wyrządzony przez osobę, która powinna nas najbardziej chronić i zapewniać nam poczucie bezpieczeństwa – wyjaśnia ks. Dziewiecki.
Ból bywa tym większy, kiedy jest spowodowany przez współmałżonka, który był zdeklarowanym katolikiem. – Obydwoje byliśmy animatorami spotkań małżeńskich, mąż publikował teksty w pismach katolickich. Wydawało się, że można mu zaufać – mówi Joanna.
Cierpienie z powodu porzucenia przez małżonka może być jeszcze spotęgowane odrzuceniem przez najbliższych i środowisko, w którym się człowiek obraca. - Po odejściu męża byłam postrzegana przez znajomych i rodzinę jako „życiowy nieudacznik”, który nie potrafił poradzić sobie z własnym małżeństwem - opowiada Anna, samotna od ponad 20 lat. – Po tym jak mąż od nas odszedł, znajomi nagle przestali o nas pamiętać. Dzieci i ja przestaliśmy być zapraszani na spotkania i imprezy – dodaje Agnieszka, od pięciu lat wychowująca samotnie czworo dzieci. – Przy tym poczuciu ogromnego odrzucenia, jeszcze bardziej legła w gruzach wizja mojego miejsca w życiu – mówi.
Do bólu i upokorzeń dołączają zwykle kłopoty finansowe. Stają się one czymś nieuniknionym, zwłaszcza wtedy, kiedy współmałżonkowie targują się o każdą złotówkę alimentów, albo w ogóle uchylają się od ich płacenia, czemu sprzyja polskie ustawodawstwo. - Na 10 osób po rozwodzie tylko u jednej nie pogarsza się sytuacja materialna – ocenia ks. Marek Kruszewski, zajmujący się przez lata duszpasterstwem rodzin w diecezji warszawsko-praskiej.
Mimo to wielu osamotnionych małżonków chce dotrzymać wierności przysiędze złożonej przed Bogiem. – Chociaż to mąż mnie opuścił, postanowiłam dochować złożonego ślubu i żyć w czystości, ponieważ jestem katoliczką – mówi Anna.
- Porzuceni samotni małżonkowie przeżywają rodzaj męczeństwa – zauważa ks. Marek Kruszewski. - Składają jedno z najtrudniejszych świadectw. Spotykam takie osoby, które nawet się w kimś zakochują, ale rezygnują z tej miłości. Ze względu na miłość do Chrystusa rezygnują z zaspokojenia potrzeby fizycznej bliskości z drugim człowiekiem. Nie decydują się na nowy związek, bo wiedzą, że nie poradzą sobie w życiu bez Boga – mówi ks. Kruszewski.
Opieki duszpasterskiej potrzebują z pewnością obydwie strony: porzucona i porzucająca. – Ale strona porzucona powinna mieć w tym względzie pierwszeństwo i ma prawo oczekiwać większej pomocy. Jezus zawsze stanowczo stał po stronie pokrzywdzonych i bronił ich przed krzywdzicielami – zaznacza ks. Marek Dziewiecki.
Tymczasem obecnie obserwujemy bolesny paradoks. - W niektórych parafiach prowadzone jest szumnie duszpasterstwo osób żyjących w związkach niesakramentalnych, a nie ma tam duszpasterstwa skierowanego do osób porzuconych, które pozostają w samotności, gdyż chcą żyć w czystości i trwać w wierności małżeńskiej – mówi ks. Dziewiecki. I przytacza znaną sobie historię jednej z porzuconych kobiet. Jej małżonek opuścił ją i trójkę dzieci i związał się z kochanką. Dzisiaj to on jest animatorem w swojej parafii w duszpasterstwie osób rozwiedzionych, które zawarły ponowne związki. Mężczyzna ten – wraz ze swoim duszpasterzem - głosi konferencje rekolekcyjne w innych parafiach w Polsce i jest traktowany jako moralny autorytet. - Tymczasem żadna parafia nie oferuje specjalistycznej pomocy duszpasterskiej dla porzuconej przez niego żony i dla innych osób znajdujących się w podobnej sytuacji. To jest poważne zaniedbanie i nieświadome wpisywanie się w „poprawną” obecnie politycznie większą troskę o katów niż o ich ofiary – ubolewa ks. Marek Dziewięcki.
Trudności, o których mówią osoby pozostawione, wskazują na pilną potrzebę tworzenia grup pomocy dla nich. - Od 17 lat żyję samotnie. Prawie przez cały ten czas nie mogłem poradzić sobie z myślą, że zostałem porzucony – mówi Marek, od którego żona odeszła po 2,5 roku małżeństwa. - Nie mieliśmy jeszcze dzieci. Nikomu bym nie uwierzył, że mogę kiedyś doświadczyć takiej sytuacji. Sądziłem, że taki scenariusz może zagrażać małżeństwom, w których mąż nie szanuje żony czy źle ją traktuje. Jestem osobą wierzącą, ale w tak ciężkich sytuacjach trudno jest uwierzyć, że Bóg pomoże. Chodziłem na spotykania różnych grup formacyjnych w parafii, jeździłem na rekolekcje. Ale ciągle nosiłem w sobie rany. W ubiegłym roku znalazłem się na modlitwie wstawienniczej z modlitwą o przebaczenie żonie. Dopiero wtedy, po 16 latach, poczułem, że cały mój ciężar został gdzieś za mną. Gdyby teraz żona chciała spotkać się ze mną, to byłbym gotowy na rozmowę z nią. Wcześniej nie mogło być o tym mowy – mówi Marek.
W całej Polsce grupy duszpasterskie dla osób pozostawionych przez współmałżonka można bodaj policzyć na palcach jednej ręki. Jedna z nich istnieje od 12 lat przy parafii św. Andrzeja Boboli przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. Prowadzi ją ks. Wojciech Nowak, jezuita.
W 2004 r. z inicjatywy świeckich powstała grupa dla osób pozostawionych przez współmałżonka w parafii Najświętszego Serca Jezusa i św. Floriana w Poznaniu. Również z inicjatywy świeckich w ramach grupy „Sychar” przy parafii oo. pallotynów, przy ul. Skaryszewskiej w Warszawie, powstały „Ogniska Wiernej Miłości Małżeńskiej”. - Założyli je małżonkowie sakramentalni, których związki - patrząc tak po ludzku - się rozpadły, ale oni postanowili wytrwać w wierności złożonej przysiędze – wyjaśnia Andrzej Szczepaniak, lider grupy. Charyzmatem wspólnoty jest wiara, że każde trudne sakramentalne małżeństwo przeżywające kryzys, a nawet już po cywilnym rozwodzie, ma szanse na uratowanie.
–„Ogniska Wiernej Miłości Małżeńskiej” bardzo mi pomogły – mówi Anna. – Odejście męża zbiegło się z odejściem z domu syna który się ożenił i ze śmiercią taty. Zostałam sama. Dzięki „Ognisku Wiernej Miłości Małżeńskiej” odbudowałam swoje poczucie godności dziecka Bożego. Dało mi to pokój i radość – mówi Anna. – Modlitwa za współmałżonka, trwanie w wierności, nie zawsze kończy się happy endem. Nie wróciliśmy do siebie z mężem. Pomogło jednak nam to na tyle, że mogliśmy ze sobą „normalnie” rozmawiać - mówi Anna.
Na spotkania „Ognisk Wiernej Miłości Małżeńskiej” przychodzi około 15-20 osób, w tym 4 małżeństwa. Niektórzy przyjeżdżają z miejscowości odległych od Warszawy o 100 km. Nie trzeba się przedstawiać, podawać kontaktów. – W czasie spotkania są referaty, ostatnio na podstawie książki Jana Pawła II „Miłość i odpowiedzialność”, po nich dyskusja. Modlimy się za małżonków, którzy odeszli. Kilka małżeństw wróciło do siebie, mimo że złożone były już pozwy rozwodowe. Pracujemy nad sobą, nie staramy się zmienić teściowej, dzieci, męża, tylko samych siebie. Choć nie zawsze modlitwa za współmałżonka kończy się jego powrotem, to wraca szacunek do siebie samej, polepszają się relacje na tyle, że nie iskrzy między małżonkami. – mówi Anna.
Do małżeństw w Warszawie zwrócili się małżonkowie z kilku miast w Polsce i tak „Sychar” działa dzisiaj w kilku miejscach: Krakowie, Poznaniu, Zielonej Górze, Gorzowie Wielkopolskim, Opolu, Żorach. Ostatnio 6 lutego br. zainaugurowano spotkania w miejscowości Bojano, w okolicach Trójmiasta.
Ks. Wojciech Nowak, jezuita prowadzący grupę wsparcia przy ul. Rakowieckiej w Warszawie, mówi o niedocenianiu postawy samotnych, pozostawionych osób: - Wciąż mało myśli się o tych, którzy po rozpadzie małżeństwa zdecydowali się na trudną wierność przysiędze złożonej przed ołtarzem. A przecież Jan Paweł II napisał w „Familiaris Consortio”, że ich przykład wierności i chrześcijańskiej konsekwencji nabiera szczególnej wartości świadectwa wobec świata i Kościoła. Chodzi o świadectwo miłości, którą Chrystus chciał wprowadzić na ziemię, nie tylko ją pokazać, ale także umożliwić. Sakrament małżeństwa jest uczestnictwem w miłości Chrystusa do człowieka. Wszystkie te cechy miłości, jaką Syn Boży nas ukochał i przez którą nas zbawił, znajdują swoje odbicie w sytuacji porzuconego męża czy żony. Współmałżonek taki jest wierny bez wzajemności, jest niezrozumiany, nie tylko przez tego, który odszedł, ale także przez otoczenie i bliskich, którzy niekiedy pytają: "dlaczego nikogo nie masz? Przecież możesz jeszcze sobie ułożyć życie z kimś innym?". Dzielą los Chrystusa. Jego miłość miała wymiar zbawczy. Podobnie wierny mąż, czy wierna żona przyjmują wobec niewiernego współmałżonka rolę Chrystusa, zbawiając go przez swoją samotność, poprzez trudności i cierpienie.
Potrzeby duchowe osób pragnących dochować wierności złożonym ślubom, mimo porzucenia przez współmałżonka są wielkie. A osób, które zostają porzucone w ostatnich latach wyraźnie przybywa. To nowe wyzwanie dla Kościoła. Agnieszka, samotna żona i matka codziennie chodzi na Msze św. do swojej parafii. – Już teraz na 12 osób przychodzących na Mszę w dzień powszedni, aż 6 to osoby zostawione przez współmałżonka. Mimo to mało słyszymy w kościele słów skierowanych specjalnie właśnie do nas. A przecież w pierwszych gminach chrześcijańskich specjalną opieką otaczano osamotnione kobiety – przypomina Agnieszka. Jej zdanie potwierdza ks. Marek Kruszewski, według którego grupy pomocy osamotnionym małżonkom powinny powstawać przy wszystkich większych parafiach.
Wierny mąż, czy wierna żona przyjmują wobec niewiernego współmałżonka rolę Chrystusa, zbawiając go przez swoją samotność, przez trudności i cierpienie.
opr. aś/aś