Monika i Marcin Gomułkowie to młodzi ludzie, którzy udowadniają, że małżeństwo nie jest końcem zabawy, wolności, marzeń i przygód
Monika i Marcin Gomułkowie to młodzi ludzie, którzy udowadniają, że małżeństwo nie jest końcem zabawy, wolności, marzeń i przygód. Jest dopiero początkiem! Początkiem wieczności! Na swoim blogu i w facebookowej społeczności (już ćwierć miliona osób) zapraszają do wspólnego doświadczenia tego Boskiego daru.
Skąd wziął się pomysł na stworzenie społeczności oraz bloga „Początek Wieczności”?
Marcin: Przygotowując się do naszego „wielkiego dnia” dwa lata temu postanowiliśmy założyć kanał z filmami ze ślubu dla rodziny, gości weselnych, a także znajomych - opublikowaliśmy tam materiał otrzymany od fotografów. Jego przyjęcie przez ludzi postronnych przerosło nasze wyobrażenia. Byliśmy ogromnie zaskoczeni, że ktoś te filmy ogląda wielokrotnie, płacze przy nich, co więcej chce, żebyśmy nagrywali więcej. Zastanawialiśmy się czy i jak, ale w końcu nadarzyła się świetna okazja - życzenia Bożonarodzeniowe.
Monika: I tutaj znowu, odzew, który nas totalnie rozłożył: „to najlepszy prezent na święta”, „chcemy więcej”, „nareszcie”, to tylko niektóre z komentarzy pod filmem. Przekonaliśmy się, że ludzie naprawdę chcą nas oglądać (śmiech). Jako, że nie chcemy promować siebie, bo przecież nie ma kogo promować (śmiech), postanowiliśmy wykorzystać zaistniałą sytuację do promocji małżeństwa, rodziny, Torunia, a tak naprawdę do ewangelizacji i mówieniu o Bogu, który jest Miłością. I tylko On wie, co przed nami.
Dlaczego pojawiła się właśnie taka nazwa?
Monika: Kiedy zaczęliśmy ogarniać wszystko to, co potrzebne jest by ślub „był ważny” jedną z kluczowych kwestii był wybór obrączek. Z nimi z kolei wiąże się ściśle, obecnie powszechny, grawer. Tak się składa, że obrączek z palców w zasadzie nigdy nie ściągamy, więc można w tym miejscu zapytać - po co robić grawer? Prawdą jest jednak, że gdyby nie ten grawer, nie byłoby tego wywiadu (śmiech). No ale dlaczego „Początek Wieczności”... Otóż dawno temu Marcin postanowił, że przed 30. nie ma zamiaru się żenić. Większość jego dorosłego życia to były czasy gry bez żadnych większych zasad, ciągłego imprezowania i „chwytania dnia”.
Marcin: Z takim nastawieniem do życia pojechałem przecież w Alpy i poznałem „anioła”, który... zabrał mi wolność (śmiech). Bardzo lubimy powtarzać, że gdyby nie nasze nawrócenie na pewno nie bylibyśmy razem. Nie udźwignęliśmy wzajemnych ciężarów. Zwyczajnie nie chciałoby nam się zawalczyć o naszą relację. Przyzwyczajeni do wygodnictwa szukalibyśmy dróg na skróty. Zamiast szukać najlepszej wersji siebie, szukalibyśmy lepszej wersji jego/jej. To smutne, ale prawdziwe.
Monika: Dziś już wiemy, że małżeństwo to nie koniec wolności, niezależności i robienia tego, na co ma się ochotę. Trzeba pamiętać jednak o kluczowej zasadzie: nie żyjesz dla siebie. Czy można być w tym oddaniu siebie drugiej osobie wolnym? Paradoksalnie tylko w ten sposób można doświadczyć prawdziwej wolności. Dając - otrzymujemy o wiele więcej, służąc - wzrastamy choć pozornie stajemy się mali, przebaczając - pozwalamy by i nam przebaczono. Takie jest małżeństwo, które jest początkiem, bo wcześniej nie mieliśmy na wyciągnięcie ręki tylu sposobności do kochania. I właśnie dlatego, że nie jesteśmy idealni, to po tylu wzlotach i upadkach w ciągu ponad dwóch lat życia w małżeństwie doświadczyliśmy, że ten sakrament jest początkiem czegoś większego niż jakiekolwiek ludzkie wyobrażenia o byciu razem.
Marcin: Drugi, czyli „wieczność” automatycznie kojarzymy ze zwrotem: „na zawsze”. Tymczasem wieczność trzeba łączyć raczej ze zwrotem „od zawsze”. Nie o przeznaczenie tu jednak idzie, ale oblubieńczą relację kobiety i mężczyzny, która - i co do tego nie mamy żadnych wątpliwości - może być wieczna. Wszak „nie jest dobrze, by mężczyzna był sam”.
Jaki jest cel Waszej działalności?
Marcin: Wypełnianie woli Bożej.
Monika: Nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli.
Marcin: Nie chcemy nosić drewna do lasu. Jeśli mieliby oglądać/czytać nas tylko głęboko wierzący katolicy, albo ludzie, którzy doskonale zdają sobie sprawę z tego, czym jest małżeństwo sakramentalne, rodzina Bogiem silna, bez sensu robić to, co robimy.
Monika: Chcemy dotrzeć do szerokiego grona odbiorców, co z kolei spotyka się czasem z krytyką środowisk, brakuje mi określenia.
Marcin: „Od do” (śmiech).
Monika: Ludzi, którzy uważają, że życie, również to życie z Bogiem, można przeżyć tylko w jeden określony sposób.
Marcin: Jesteśmy nieformalnie (śmiech) w rodzinie dominikańskiej, dlatego celem jest zawsze: „Wszędzie, wszystkim i na wszystkie sposoby!”.
Czy promowanie niezbyt „modnego” i pożądanego sposobu życia oraz traktowania dosyć tradycyjnie małżeństwa i rodziny nie napotyka dziś na zbyt duży opór? Czy nie jest to kropla w morzu wolnych związków i szafowania życiem w zależności od zachcianek? Nie stajecie czasem bezsilni? Coraz częściej spotykamy chrześcijan (w tym katolików), którzy deklarują wielką wiarę, regularnie uczestniczą we Mszy św., ale mieszkają z dziewczyną/chłopakiem przed ślubem. Czy rzeczywiście czekanie na siebie dzisiaj nie jest aż tak ważne, czy rzeczywiście, jak mówią niektórzy księża mają „obsesję na punkcie grzechów seksualnych”, czy może jednak coś jest nie tak w takiej postawie?
Marcin: Jezus mówi: starajcie się wejść przez ciasną bramę. Tu jest pytanie, czy my chcąc Go naśladować, jesteśmy w stanie przejść od doświadczenia (regularne Msze, deklaracje wiary) do Komunii z Nim. To wbrew pozorom nie jest prosta droga, ale przez to najpiękniejsza.
Monika: My mieszkaliśmy ze sobą jakiś czas (przed ślubem - przyp. red.) i... do tej pory widać w naszej relacji tego konsekwencje. Także stanowczo nie polecamy (śmiech).
Marcin: Z czekaniem na siebie wiąże się nierozłącznie stawianie granic. Jeśli miałbym dać jakąś radę, to taką, którą wezmą sobie do serca wszyscy panowie, czytający ten wywiad: wszystko w Waszych rękach.
Jakie spotykacie reakcje na Waszą działalność - świadectwo?
Marcin: Mógłbym sparafrazować wypowiedź Stanisława Lema i powiedzieć: „Nie wiedziałem, że na świecie jest tylu pięknych i dobrych ludzi, dopóki nie skorzystałem z internetu”. I byłaby to prawda, jednak oczywiście niepełna. Ale ufamy, że ci wszyscy, którzy źle nam życzą, nie poznali jeszcze Bożego miłosierdzia. To tak jak w małżeństwie, gdybyśmy mieli tylko stale ulegać zniechęceniu... na nic by się zdał ten sakrament.
Monika: Codziennie dostaję tyle ciepłych słów pod naszym adresem, że te przykre komentarze, które się zdarzają - choć bolą - są kroplą.
Marcin: Nasza skrzynka pocztowa ugina się od natłoku wiadomości, w których ludzie dziękują nam za to, że jesteśmy w tej przestrzeni internetowej. To może nas onieśmielać, ale skoro komuś pomaga nasz uśmiech, dobre słowo, to po prostu trzeba to robić.
Monika: Są też świadectwa nawrócenia, wyjścia z wieloletnich, toksycznych relacji. I dużo trudnych sytuacji życiowych, które staramy się - choć tego nie widać - chociaż omadlać, bo często są tak pogmatwane, że nic innego nie pomoże.
Marcin: Prosimy Ducha Świętego, by wszystko, za co się zabieramy, choćby była to „głupia” grafika wrzucona na Facebooka, czy Insta Story o tym, że właśnie odkurzamy, przybliżało ludzi do Boga, otwierało ich serca na słowo Boże, doprowadzało do konfesjonału, czy po prostu do refleksji nad własnym życiem.
Monika: Choć często są przed nami zakryte, od czasu do czasu widzimy owoce tej „nieużytecznej” posługi. I one utwierdzają nas w tym, że warto.
Czy widzicie przyczyny współczesnego kryzysu rodziny i małżeństwa? Co Waszym zdaniem jest tu najważniejsze?
Marcin: Mamy wrażenie, że otaczający nasz świat mocno zdewaluował pojęcie miłości. Jest odmieniana przez wszystkie możliwe przypadki, przez co rozcieńczona, jałowa, mało znacząca. Zwykło się sądzić, że ta przez wielkie „M” zdarza się tylko w filmach, albo, co gorsze, jest czymś tak niedostępnym i utopijnym, że w ogóle nie istnieje. Nie mówiąc o tym, że młodzi ludzie często utożsamiają ją z uczuciem: „nie czuję = nie ma”.
Monika: Miłość to nie skarpeta - nie zawsze się ją czuje (śmiech). Prawdziwa Miłość jest na wyciągnięcie ręki, ale wymaga odwagi, wysiłku, rezygnacji z własnych wyobrażeń i ciągłego przebaczania, bo niestety - jesteśmy tylko ludźmi. Dlatego trwamy w małżeństwie, bo dla nas to jedyna droga do spotkania, poznania, nauczenia się, co to znaczy „kochać”. Co więcej, jest to tak fantastyczne doświadczenie, że jak już wspomnieliśmy nie możemy o tym nie mówić (śmiech).
Jak pokonywać trudności w małżeństwie?
Monika: Często powtarzamy, że papierkiem lakmusowym naszego małżeństwa jest wspólna modlitwa. Jeśli jej nie ma, inne sfery zaczynają „siadać”. I jednocześnie, kiedy zaczyna brakować wina, nie ma innej metody - trzeba przez Maryję zapraszać na ucztę weselną Jezusa. I robić, robić, jeszcze raz robić wszystko to, co On mówi.
Marcin: Jezus zaś mówi: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię”. Eucharystia, spowiedź, słowo Boże, adoracja. Ciągłe wypływanie na głębię i wierność złożonej przysiędze.
Tylko tyle i aż tyle.
opr. mg/mg