Zabieg się udał ... ale pacjent przeżył. Gdy życie jest silniejsze od medycyny
„Operacja się udała, pacjent zmarł” - tak sobie czasem żartobliwie usprawiedliwiamy sytuację, w której efekty naszego działania nie są zbieżne z naszymi zamierzeniami. Chciałabym opowiedzieć trzy historie, które miały zakończyć się zupełnie inaczej, niż to się stało.
Miałby to być krótkie historie, takie „raz, dwa i po sprawie”. Historie z góry obliczone na wynik „pozytywny”. Takie, w których nikt nie spodziewał się, że scenariusz może rozwinąć się nieco inaczej. Medyczny kontekst z pierwszego zdania pasuje tutaj idealnie, gdyż to właśnie lekarz (w zasadzie nie jeden, a trzech) jest tutaj tą postacią, która sprawę „zawaliła”. Tylko że ów lekarz musiałby sparafrazować nieco powyższe powiedzenie i orzec: „Zabieg się udał, ale ofiara przeżyła”.
Melissa Ohden wychowywała się w rodzinie adopcyjnej. Wiedziała o tym, że nie jest biologicznym dzieckiem swoich rodziców, którzy oprócz niej adoptowali jeszcze inną dziewczynkę, a także mieli własne dziecko. Był to rok 1977, a prognozy dotyczące zdrowia małej Melissy nie były zbyt obiecujące. Cierpiała na problemy z wątrobą i oddychaniem. Musiała przebywać w inkubatorze na oddziale intensywnej opieki i być karmiona sondą, gdyż była zbyt słaba, żeby pić z butelki. Jednak małżonkowie, którzy chcieli ją adoptować nie mieli żadnych wątpliwości, pokochali dziewczynkę od pierwszego wejrzenia. W wielu 14 lat Melissa dowiedziała się przypadkowo o okolicznościach, w jakich przyszła na świat. Jej biologiczna matka miała 19 lat, gdy zaszła w ciążę, była studentką college'u, miała chłopaka. Niestety ciąża była nieplanowana, niepożądana przez rodzinę dziewczyny, co doprowadziło do decyzji o dokonaniu aborcji. Nastolatka zgłosiła się do szpitala i wstrzyknięto jej do łona roztwór soli. Po pięciu dniach wróciła, aby urodzić martwe dziecko. Jednak dziecko żyło i chciało żyć dalej! Zapewniono mu więc opiekę medyczną. Dziś Melissa Ohden jest dorosłą, zdrową kobietą, jest matką — urodziła córkę w tym samym szpitalu, w którym sama miała umrzeć.
Mama Claire Culwell była jeszcze dzieckiem, kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży. Miała 13 lat, więc jej matka zdecydowała, że trzeba rozwiązać problem i zaprowadziła córkę do kliniki. Wykonano aborcję chirurgiczną, która zakończyła się sukcesem. Ale po kilku tygodniach okazało się, że sukces był tylko połowiczny, gdyż trzynastolatka nosiła bliźniaki. W wyniku zabiegu życie stracił brat Claire. Ona sama zaś urodziła się dwa i pół miesiąca przed terminem, miała zwichnięte biodra i zniekształcone stopy. Można powiedzieć, że brat uratował jej życie. Podobnie jak Melissa - Claire trafiła do kochającej rodziny adopcyjnej i także wiedziała o tym, że jej biologiczną matką nie jest kobieta, która ją wychowuje. W wieku 20 lat zapragnęła poznać swoją prawdziwą matkę, dla której okazało się to wielką radością. Dopiero wtedy Claire poznała swoją historię i dowiedziała się, że cała ta sytuacja spowodowała ogromne cierpienie w życiu jej mamy, gdyż jako młoda dziewczyna nie miała pojęcia, jakie konsekwencje pociągnie za sobą decyzja o aborcji.
Gianna Jessen to kobieta, której świadectwo wstrząsnęło mną jakieś 10 lat temu. Rówieśniczka Melissy Ohden również miała paść ofiarą później aborcji. Chciano się jej pozbyć za pomocą wstrzykniętego do macicy roztworu soli. Wyszła z tego żywa, ale z powodu niedotlenienia zachorowała na mózgowe porażenie dziecięce, a lekarze wyrokowali, że nic z niej nie będzie. Dzięki opiece kobiety imieniem Penny Gianna może dziś poruszać się w miarę sprawnie. Tym jednak, co było poruszające w jej wystąpieniu w Melbourne była moc, z jaką przemawiała. Nie owijając w bawełnę mówiła o lekarzu — aborterze, o spotkaniu ze swoja biologiczną matką i o tym, jak niewygodne dla wielu jest głoszenie przez nią życia.
Na podstawie prowadzonych przez centra kontroli chorób statystyk dotyczących późnych aborcji Melissa Ohden szacuje, że w samych Stanach Zjednoczonych może żyć przynajmniej 44 tysiące ocalałych z aborcji ludzi. Stworzyła ona sieć, dzięki której mogą się oni ze sobą kontaktować, aby poczuć wsparcie, zobaczyć, że nie są jedynymi, którzy przeżyli coś podobnego. Jest to także sposób, aby pokazać światu, czym aborcja jest i jaki ma wpływ na życie wielu ludzi nią dotkniętych.
Wszystkie nasze bohaterki miały nie żyć. Lekarze — aborterzy fakt, że ocalały, nazywali niepowodzeniem, aborcją, która nie zakończyła się sukcesem. Jednak tym, co łączy Melissę, Claire i Giannę jest przeogromna wdzięczność za życie i wiara w to, że Bóg pragnął ich istnienia. „Jakże mogę kuśtykać po tym świecie i nie oddać całego mego serca, myśli, duszy i siły Chrystusowi, który dał mi życie?” — pyta Gianna Jessen. Każda z nich przebaczyła swoim rodzicom biologicznym.
opr. mg/mg