DEUS PROVIDEBIT
Część I: Moria, czyli przez ciemności ku światłu
Wsłuchiwanie się podczas liturgii niedzielnej w opowieść o ofierze Abrahama, zaczerpniętą z Księgi Rodzaju ma dwie słabości: po pierwsze, samo opowiadanie trwa bardzo krótko, tym bardziej, że dla potrzeb liturgii zostało ono mocno skrócone w stosunku do biblijnego oryginału, a po drugie od samego początku czytania znamy jego finał. Warto jednak choć chwilę wczuć się w to, co działo się w duszy Abrahama podczas jego wędrówki do kraju Moria, próbując zapomnieć o zakończeniu opowiadania. Abraham otrzymuje od Boga polecenie złożenia swojego umiłowanego syna w ofierze. Wyrusza w drogę, docierając do wskazanego miejsca dopiero na trzeci dzień. Dochodząc do góry zostawia sługi i rozpoczyna wraz z synem wędrówka na szczyt. Milczenie wspinaczki przerywa przejmująca rozmowa między nimi: „Izaak odezwał się do swego ojca Abrahama: Ojcze mój! A gdy ten rzekł: Oto jestem, mój synu – zapytał: Oto ogień i drwa, a gdzież jest jagnię na całopalenie? Abraham odpowiedział: Bóg upatrzy sobie jagnię na całopalenie, synu mój. I szli obydwaj dalej”.
Co przez te trzy dni mogło dziać się w duszy Abrahama? O czym myślał? O synu, na którego narodziny tak długo czekał, a którego teraz ma złożyć w ofierze? O Bogu, który żąda od niego tak wiele? Czy opłakiwał zbliżającą się stratę syna? Czy też przeżywał złość na Pana Boga, który najpierw dał mu syna, a potem go odbierał? Czy Bóg, któremu zawierzył, nie wydawał mu się być kimś nieczułym, a nawet okrutnym? Możliwe, że te wszystkie myśli i uczucia kotłowały się w jego wnętrzu. To musiały być najdłuższe i najciemniejsze trzy dni w życiu Abrahama. Dni pełne mroku, pytań i wątpliwości. Równocześnie w duszy Abrahama było jakieś podstawowe zawierzenie, przebijające ze słów: „Bóg upatrzy sobie jagnię”. Owszem, powiemy, nie chciał straszyć syna i dlatego tak odpowiedział, ale jednak u podstaw tej wypowiedzi kryje się wiara w to, że wszystko co się teraz dzieje, jest w rękach Bożych. Ostatecznie Bóg wstrzymał Abrahama: „Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego! Teraz poznałem, że boisz się Boga, bo nie odmówiłeś Mi nawet twego jedynego syna”. Abraham złożył w ofierze barana uwikłanego w zaroślach.
Abraham wędrując do krainy Moria, wchodząc na górę, szedł w całkowitej wewnętrznej ciemności. Jego niezachwiana wiara była dla niego strasznym mrokiem. Abraham doświadczył ciemnej nocy wiary. Ostatecznie ciemności zamieniły się w światło, w niezwykłą obietnicę: „będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku na wybrzeżu morza”.
Jakże często doświadczamy różnego rodzaju cierpień. Rodzi się myśl, że Bóg nas opuszcza, że zabiera nam coś, co bardzo ceniliśmy: zdrowie nasze lub zdrowie naszych bliskich, że zabiera nam kogoś, kogo bardzo kochaliśmy: zabiera na wieczność. Przeżywamy pustkę, samotność, rozczarowanie, rozczarowanie samym Bogiem, może złość na Niego.
Patrząc na Abrahama, możemy uczyć się zawierzenia w trudnych doświadczeniach życiowych. „Bóg upatrzy sobie”, w łacińskich tłumaczeniach Pisma świętego to zdanie brzmi „Deus providebit”, które z kolei powiązane jest ze słowem „Providentia”, czyli Opatrzność. Zaś słowo „Opatrzność” pochodzi zaś od „patrzenia”. Dlatego też znakiem Opatrzności jest oko wpisane w trójkąt. Mówiąc o Opatrzności Bożej myślimy o tym, że Bóg na nas patrzy z troską. Łacińskie zdanie „Deus providebit” można przetłumaczyć na język polski „Bóg zatroszczy się”. Pięknie o prawdzie zawartej w tym zdaniu opowiada Ks. Profesor Jerzy Szymik, podejmujący myśli kard. Józefa Ratzingera/Benedykta XVI.
Gdy będzie nam ciężko, powiedzmy z wiarą: „Deus providebit”; gdy ogarną nas niepokoje, powiedzmy, zawierzając się: „Deus providebit”; gdy dotknie nas lęk o zdrowie, życie, własne lub bliźnich, powiedzmy po prostu: „Deus providebit”. Bo przecież naprawdę jesteśmy w rękach Bożej Opatrzności.
Część II: Tabor, czyli od światła ku ciemności
Jezus zabrał apostołów na górę Tabor i tam wobec nich się przemienił. Jezus objawił im swoją chwałę, zobaczyli Mojżesza, Eliasza, usłyszeli głos Boga Ojca. Dobrze im tam było. Chcieli tę mistyczną chwilę zatrzymać: „wtedy Piotr rzekł do Jezusa: Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza”. Jednak ostatecznie z tej pięknej góry trzeba było zejść w codzienność. A schodząc z góry usłyszeli polecenie Jezusa, „aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych. Zachowali to polecenie, rozprawiając tylko między sobą, co znaczy powstać z martwych”. Nie rozumieli jeszcze wtedy, co znaczy zmartwychwstanie, nie rozumieli, że przed powstaniem z martwych musi dokonać się męka. Jezus to wszystko wiedział. Na górę Tabor poprowadził dokładnie tych samych trzech apostołów, których później zabrał na inną górę, na Górę Oliwną, gdzie modlił się przed męką, drżał i pocił się krwawym potem. Tu na Taborze przeżywali radość, gdy Jezus jaśniał Bożą chwałą, tam na Górze Oliwnej spali, gdy Jezus się modlił, cierpiąc. Potem byli świadkami Jego aresztowania. Tu na Taborze trwali w Bożej światłości, tam ogarnęły ich lęki. Tamta chwila, czyli Ogrójec była bowiem przeciwieństwem Przemienienia. Pan Jezus dał apostołom łaskę zobaczenia swojej chwały po to, by potrafili wytrwać w ciemności Jego męki. Otrzymane na Taborze światło łaski, zabezpieczyło ich przed całkowitym pogrążeniem się w ciemności zwątpienia.
Boża pedagogika jest taka, że doświadczenia światła i ciemności przeplatają się. Chwile radości (czasem nazywane „pocieszeniami”) mają nas umacniać w doświadczeniach bólu, cierpienia, smutku (określanych „strapieniami”). Pocieszenia i strapienia pojawiają się naprzemiennie. Czasem w naszym życiu strapień jest o wiele więcej niż pocieszeń. I trwają dłużej niż trzy dni wędrówki Abrahama. To prawda. Ale z drugiej strony my często danych nam pocieszeń, czyli czasu radości i pokoju, nie przeżywamy jako szczególnej łaski Boga. Nam się po prostu wydaje, że tak ma być, że to szczęście, które aktualnie przeżywamy, to albo taka życiowa oczywistość albo że to wyłącznie nasza zasługa. Dopiero, gdy takie chwile mijają i pojawiają się strapienia, wówczas zaczynamy sobie bardziej cenić Boże łaski, których wspomnienie w strapieniach jawi się jako pocieszenie. I wtedy znów rozpoczyna się wędrówka w górę, na naszą Morię, przez ciemności, jednak z ufnością, że „Deus providebit”.