Liturgia po Soborze. Bogu dzięki za Wojtyłę i Ratzingera

Reforma była niezbędna. Jednak do tej pory liturgia ewoluowała powoli, a jednorazowe zmiany wprowadzane przez Watykan były stosunkowo niewielkie. Natomiast po Soborze za zmianami tekstów poszły zmiany wystroju kościołów, szat liturgicznych, kielichów, muzyki, sposobu zachowania kapłanów – pisze br. Damian Wojciechowski TJ.

Co powiedzieć na to, że te Kościoły, które najgoręcej wprowadzały odnowę soborową i wręcz były jej protagonistami, obecnie wymierają? Np. w Niemczech do kościoła chodzi zaledwie 2 proc. społeczeństwa. Coś poszło nie tak, no bo Jezus jasno mówi, że drzewo poznaje się po owocach.

I w sytuacji, kiedy wielu, a szczególnie młodych katolików, odnosi się do Drugiego Soboru Watykańskiego negatywnie, warto poważnie o tym kryzysie rozmawiać, a nie chować głowę w piasek.

Jestem prawie rówieśnikiem Soboru i innego Kościoła niż ten posoborowy nie znam. Z tym że mówię tu o polskim Kościele posoborowym, w którym posoborowść – to zasługa kard. Wyszyńskiego – była dosyć specyficzna, a w porównaniu z Europą Zachodnią czy USA nie było jej więcej niż 50 proc.

Wdzięczny za dar Soboru

W lubelskim Kościele Akademickim w jednej z potężnych kolumn nawy bocznej umieszczone są relikwie Jana Pawła II. Bardzo ciekawa jest oprawa tego relikwiarza – na dużej mosiężnej płycie wypisano fragment testamentu papieża:

„Stojąc na progu trzeciego tysiąclecia «in medio Ecclesiae», pragnę raz jeszcze wyrazić wdzięczność Duchowi Świętemu za wielki dar Soboru Watykańskiego II, którego wraz z całym Kościołem – a w szczególności z całym Episkopatem – czuję się dłużnikiem. Jestem przekonany, że długo jeszcze dane będzie nowym pokoleniom czerpać z tych bogactw, jakimi ten Sobór XX wieku nas obdarował. Jako Biskup, który uczestniczył w soborowym wydarzeniu od pierwszego do ostatniego dnia, pragnę powierzyć to wielkie dziedzictwo wszystkim, którzy do jego realizacji są i będą w przyszłości powołani. Sam zaś dziękuję Wiecznemu Pasterzowi za to, że pozwolił mi tej wielkiej sprawie służyć w ciągu wszystkich lat mego pontyfikatu”.

Jest to najbardziej znacząca część testamentu napisana w 2000 roku przez papieża, który musiał się borykać w ciągu swego pontyfikatu z wieloma problemami, które wynikły w Kościele w epoce posoborowej i mimo tych trudności podkreśla on w swoim testamencie znaczenie Soboru nie tylko dla swojego pokolenia, lecz także dla następnych. Wojtyła uczestniczył w Soborze od początku do końca i wielu musiało wtedy zwrócić uwagę na wystąpienia młodego, zaledwie 43-letniego arcybiskupa, wykształconego, znającego kilka języków i zaangażowanego w reformę Kościoła. Jego aktywność na Soborze zaowocował szybko kapeluszem kardynalskim, a trochę później wyborem na Stolicę Piotrową. Krytykując Sobór Watykański II trzeba więc poważnie brać pod uwagę jego pozytywną ocenę przez taki autorytet jak Święty Papież.

Zdroworozsądkowy dokument

Warto zauważyć, że wielu autorów podkreśla, iż to był sobór duszpasterski, a nie „dogmatyczny”, tzn. nie zajmował się definicją jakieś nowych dogmatów w precyzyjnych formułach teologicznych, zarazem potępiając błędy im przeciwne, jak to było przyjęte podczas poprzednich soborów, lecz starał się językiem możliwie bliskim współczesności przedstawić prawdy wiary. To przedstawianie Soboru Watykańskiego II jako duszpasterskiego w opozycji do poprzednich dogmatycznych (szczególnie chodziło o SWI i Trydencki) było pewną kokieterią samych ojców soborowych, którzy chcieli w ten sposób podkreślić otwartość Kościoła na świat współczesny.

Podczas wcześniejszych soborów najpierw definiowano jakąś prawdę wiary, a potem ogłaszano wyklętymi tych, którzy by tej wykładni zaprzeczali. I rzeczywiście, sobór zainicjowany przez Jana XXIII od tej praktyki odszedł. Nie znaczy to jednak, że nie zajmował się definiowaniem kwestii nauczania Kościoła.

Przeciwnie, w rzeczywistości Sobór przedstawił zupełnie nową interpretację wielu podstawowych kwestii katolickiej teologii. Świadczy o tym zresztą nazwa jednego z najważniejszych dokumentów: Konstytucji dogmatycznej o Kościele.

Konstytucja o Świętej Liturgii była pierwszą uchwaloną przez Sobór, co można odebrać jako pewien priorytet w odnowie Kościoła. Wyjaśnia ona w sposób głęboki czym jest liturgia, jakie znaczenie ma we wspólnocie Kościoła, a także w sposób ogólny jak ją sprawować. Wiele z tych idei jest wręcz rewolucyjnych i zupełnie nowych jeśli chodzi o oficjalne nauczanie Kościoła na ten temat. Konstytucja nie wchodzi jednak w szczegóły (może poza brewiarzem), tylko podaje ogólne zasady jak liturgię można i trzeba reformować. Ewentualne zmiany pozostawia się kompetentnym organom tzn. Stolicy Świętej i Konferencjom Episkopatów. Dopuszcza się stosowanie języków narodowych, ale łacina ma pozostać zasadniczo podstawą sprawowania Mszy świętej. W sumie dokument robi wrażenie inspirującego, a zarazem zdroworozsądkowego, pragnącego połączyć konieczną reformę z zachowaniem tradycji, tak jak to było w przypadku wcześniejszych reform przeprowadzonych przez Piusa XII.

Świeccy czytają Modlitwę Eucharystyczną

I przyszedł okres posoborowy. A właściwie nie przyszedł, a przybiegł. Niewielka grupa ekspertów przeprowadziła głęboką reformę Mszy Świętej, w tym I Kanonu Rzymskiego. Oprócz tego wprowadzona też kilka zupełnie nowych kanonów eucharystycznych, w tym pierwszy raz formularze Mszy św. dla dzieci. W pewnym sensie był to eksperyment na gigantyczną skalę i nikt nie mógł przewidzieć skutków. To wszystko w porównaniu z niezwykle powolnymi zmianami jakie miały miejsce w liturgii dotychczas było prawdziwą rewolucją. Nawet księża musieli się uczyć od nowa odprawiania Mszy świętej.

Po raz pierwszy w historii Kościoła niewielka grupa naukowców przeprowadziła tak głębokie zmiany w tak krótkim czasie.

Do tej pory liturgia ewoluowała powoli w ciągu stuleci, a jednorazowe zmiany wprowadzane przez Watykan były stosunkowo niewielkie. Można powiedzieć liturgia zmieniała się samoistnie w sposób mało zauważalny dla świeckich.

Po Soborze za zmianami tekstów poszły zmiany w wystroju kościołów, szat liturgicznych, kielichów, muzyki, sposobie zachowania kapłanów itp. Szło potężne tsunami, kiedy kapłani już sami często nie wiedzieli o co w liturgii chodzi i czym ona jest? Mimo przestróg Konstytucji pojedynczy proboszcz poczuł się „właścicielem” liturgii. Jeśli mogli ją tak znacznie i ekspresowo zmieniać watykańscy specjaliści, to dlaczego nie ci z Konferencji Episkopatu, z kurii diecezjalnej, czy nawet z jakiejś parafii?

Niektórzy księża byli tak zagubieni, że myśleli, że w liturgii chodzi przede wszystkim o autentyczność, uczestnictwo i twórczość, czyli żeby za każdym razem wymyślić coś nowego.

Zaczęło przeważać przekonanie, że chodzi nie o celebrację Misterium Chrystusa, ale o celebrację wspólnoty. Władza Stolicy Świętej wydawało się być osłabiona i nadużycia, które wcześniej byłyby nakazane ekskomunikę, przechodziły niezauważone (np. świeccy – sam byłem tego świadkiem – czytający fragment modlitwy eucharystycznej). Watykan reagował słabo i nie nadążał za wydarzeniami. Mój ojciec opowiadał mi, że już w połowie lat 70. widział w Holandii Msze, które były skrzyżowaniem party z terapią grupową. Mimo jasnych stwierdzeń Soboru łacina zniknęła. Wierni byli zagubieni w swojej wierze, ponieważ potwierdziła się stara zasada: „lex orandi, lex credendi” oznaczająca „prawo modlitwy jest prawem wiary”, czyli jak się modlisz, tak wierzysz. Jeśli modlisz się głupio, to i wierzysz głupio.

Reforma była niezbędna

Jeśli pokopać głębiej to podłoże tego kryzysu można znaleźć też w Kościele przedsoborowym. Zbyt długo nie zwoływano żadnego Soboru (SWI zajął się tylko jedną kwestią i skończył przed czasem ze względu na wojnę), zbyt długo hamowano potrzebne reformy, formacja kapłańska była płytka, niezdolna przygotować księży do nowej rzeczywistości. Eksperci watykańscy w trakcie i po SWII byli super, gorzej z wykonawcami.

Dopóki Msza była ściśle wykonywanym rytuałem, który większość uczestników niezbyt interesował, dopóty wszystko się kręciło spokojnie. Kiedy przyszedł moment, że trzeba się było zastanowić, o co w tym wszystkim chodzi, pojawiła się bezradność i chaos.

Wydaje się, że ojcowie soborowi zbytnio uwierzyli swojemu entuzjazmowi, że Duch Święty sam wszystko zrobi po Soborze jak trzeba. Zabrakło ścisłego planu reform liturgicznych, zmiany przeprowadzono zbyt szybko i głęboko, zbyt wiele kompetencji oddano konferencjom episkopatów.

Przy czym podkreślę: reforma liturgii była niezbędna – jeśli by jej nie zrobiono, szkody dla Kościoła byłyby i tak wielkie.

Wyobraźmy sobie, że gdzieś w Kongu ksiądz celebrował Mszę św. dla Murzynów po łacinie w 40-stopniowym upale, w sutannie, w grubej albie i jeszcze grubszym ornacie, a wszystko w formie, która nie miała zupełnie żadnego związku z kulturą kraju. Sprawował ją w sposób jaki robiono to średniowiecznej Europie, co Kongijczykom z XX wieku nie mówiło zupełnie nic. Weźmy przykład tak lubianych przez tradsów noszonych przez kapłanów „skrzypiec”. Czy one rzeczywiście wyglądają pięknie i dostojnie? To przecież po prostu duży śliniak. I skąd się on wziął? Z lenistwa. Krok za krokiem skracano rzymski ornat bo tak było wygodnie. Nie miało to żadnego głębszego uzasadnienia duchowego, biblijnego, kulturowego itd. Jednak w dużym stopniu także to co się wydarzyło po Soborze w liturgii nie wiele miało wspólnego z Konstytucją o Świętej Liturgii.

Znaczenie pielgrzymek

Ewa Czaczkowska zachwyca się w swojej biografii św. Faustyny, że ta jako małe dziecko tłumaczyła swoim rówieśnikom elementy Mszy świętej: ksiądz rozkłada ramiona – Jezus rozkłada ramiona na krzyżu, ksiądz myje ręce – Piłat myje ręce. Mnie to akurat nie dziwi, bo sam w dzieciństwie jeszcze spotykałem takie tłumaczenia i Faustyna powtarzała po prostu szeroko propagowane treści. Szkopuł w tym, że z samą Mszą to to konkretnie nie miało wiele wspólnego i było niezgodne nawet z ówczesną liturgią, bo np. kapłan występuje zawsze in persona Christi i nie może za chwilę odgrywać roli Piłata, zaś sama liturgia nie jest teatrem.

Takimi pobożnymi tłumaczeniami próbowano jak tylko można pomóc ludziom zrozumieć liturgię, ale to nie mogło zastąpić reformy liturgii. Reforma wydarzyłaby się wcześniej czy później. Pytanie jaka, w jakim tempie i przez kogo przeprowadzona?

Jeszcze długo będziemy cierpieć rożne wynaturzenia do których doszło w latach 60. i 70.. Bogu dzięki, że zesłał nam na papieża Wojtyłę, a on wziął sobie za pomocnika kard. Josepha Ratzingera: tsunami zostało zatrzymane – między innymi dzięki Mszom papieskim odprawianym przez Jana Pawła II na całym świecie podczas pielgrzymek, albo dzięki transmisjom telewizyjnym z Bazyliki św. Piotra w Rzymie.

Paweł VI obawiał się przede wszystkim schizmy w Kościele. Nie chciał, aby powtórzyło się to, co się stało po SWI, a tym bardziej podział jak miał miejsce za papieży renesansu. Widmo rozbicia Kościoła spędzało mu sen z oczu. Kiedy w latach 70. grupa znamienitych hiszpańskich jezuitów przerażonych destrukcją zakonu zwróciła się do niego z prośbą o pozwolenie założenia oddzielnej gałęzi zakonu ścisłej obserwancji, Paweł się nie zgodził, ponieważ obawiał się, że w ślad za jezuitami pójdą inne zakony, co w rezultacie może doprowadzić do podziału całego Kościoła. Ofiarą tej walki o jedność stała się także liturgia trydencka.

Niezbyt wyraźny polski wątek

Wcześniej przy reformach liturgicznych po prostu stare mszały zamieniano na nowe. Takich starych mszałów znajdowałem jeszcze jako młody zakonnik wiele na górnych półkach w zakrystii. Nie powodowało to żadnych wstrząsów. Tym razem powstała zupełnie nowa liturgia, co jeszcze podkreślono wprowadzeniem język narodowych. Co robić ze starą? Po cichutku wyrzucono ją na strych. A kiedy abp Marcel Lefebvre zaczął się o nią upominać, Paweł z obawy przed schizmą starał się nie podejmować tematu. Lefebvre w swojej ograniczoności nie rozumiał tego, że papież nie był przeciw samej liturgii trydenckiej, tylko chciał utrzymać jeden kurs Łodzi Piotrowej.

Jan Paweł II i Benedykt stopniowo zaczęli przywracać starą liturgię wyśmienicie rozumiejąc, że nie można po prostu tak zabronić czegoś, co przez wieki było uznawane w Kościele za święte i prawowierne. Jeśli by tak było, to znaczy, że cały Kościół do 1965 r. był pomyłką. Wydaje się, że Leon XIV też to rozumie.

Czy nas w Polsce to dotyczy? W niewielkim stopniu, bo dzięki izolacji spowodowanej przez komunizm i ostrożności oraz czujności Wyszyńskiego do nadużyć w Polsce nie doszło, pomijając ewentualnie wystrój nowych kościołów, śpiewy liturgiczne w stylu disco-polo i niechlujstwo księży przy sprawowaniu liturgii.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama