Prawo do pracy

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (12/2000)

Dziś bezrobocie nie jest już dla polskich rodzin pustym pojęciem. W kręgu znajomych, krewnych albo i najbliższych mamy ludzi bez pracy lub tracących pracę. Czy uczące się dziś nasze dzieci znajdą zatrudnienie po ukończeniu nauki? O bezrobociu pisze prasa, rozmawiają uczone głowy w telewizji. A bezrobocie rośnie. Dziś mamy dwa i pół miliona bezrobotnych, a większość z nich utraciła już prawo do zasiłku i wegetuje dzięki pomocy społecznej. Pojawiają się objawy głębokiego bezrobocia — bezrobotne dzieci bezrobotnych rodziców. Niewykluczone, że będziemy mieli dość liczną grupę ludzi, którzy całe życie chcieli pracować, nie dostali pracy i osiągają wiek emerytalny.

Pomimo tych groźnych objawów, bezrobocie nie stało się problemem stawianym serio jako klucz do przyszłości Polski. Myślę, że w zaczynającej się kampanii przed wyborami prezydenckimi pytania o bezrobocie i sposoby przeciwdziałania okażą się jeszcze ważniejsze niż dotąd. A jednocześnie grozi im, że utopione zostaną w mętnej wodzie demagogii. Związki zawodowe o różnych zabarwieniach będą występowały przeciw zwolnieniom. Lewica będzie obiecywała zasiłki, prawica zapewni, że mniejsze podatki spowodują wzrost gospodarczy, a ten da przyrost nowych miejsc pracy.

Czy w felietonie mogę postawić sprawę bezrobocia mądrzej, głębiej, bardziej fachowo? Ani dosyć mam miejsca, ani dosyć wiedzy w głowie. Piszę o prawie do pracy, bo wiem, co to jest strach o pracę — jestem ojcem kończącej studia córki. Nie wiem, czy można liczyć na nowe wielkie inwestycje, które dadzą zatrudnienie tysiącom. Wielkie zakłady pracy raczej się zamyka, budżet obciążony wypłatami socjalnymi nie może finansować robót publicznych, takich jak autostrady czy metro w Warszawie. Nawet gdyby pojawili się masowo wielcy inwestorzy zagraniczni, oddziaływanie ich zakładów będzie zawsze ograniczone do nielicznych punktów. Obym się mylił, oby budżet wydał więcej na inwestycje (byle sensowne). Oby zagraniczni inwestorzy byli entuzjastycznie nastawieni do sieci polskich małych kooperantów pracujących dla ich zakładów.

Czy biedni mogą dawać pracę biednym? Pewnej wiedzy na ten temat mogą dostarczyć funkcjonujące we Francji wspólnoty, łączące ludzi wychodzących z założenia, że skoro społeczeństwo czeka na jakieś działania — trzeba je podejmować, a społeczeństwo poszuka sposobu, aby pracujących wynagrodzić. Sortowanie śmieci, naprawa starych mebli i maszyn, remonty, troska o zieleń, opieka nad starymi, chorymi i dziećmi — to są „fronty robót”, które czekają. Tu nie zdobywa się sławy, nie zarabia kroci, nie robi się karier — ale przecież ocala się własną godność, służy innym. Jednym z wielkich naszych problemów jest pewna sztywność prawa pracy, przepisów podatkowych i ubezpieczeniowych. Drobni przedsiębiorcy boją się przyjmować do pracy nowych pracowników, zmuszają raczej siebie, rodzinę, już zatrudnionych, do harówki po kilkanaście godzin dziennie. Jeśli kogoś zatrudnią, muszą płacić wysokie ubezpieczenie, a zatrudnionego bardzo trudno zwolnić. Żadne poluzowanie tych wymagań nie jest możliwe, bo to ułatwia życie oszustom, kombinatorom, szarej strefie.

Może podczas kampanii prezydenckiej będzie okazja upomnieć się o jakiś prawny przepis, umożliwiający firmom rodzinnym zatrudnienie okresowe, z ulgą podatkową wyrównującą ubezpieczeniowe wpłaty. A może w Roku Jubileuszu społeczność katolicka wymyśli jakieś Papieskie Hufce Pracy otaczające opieką tych, którzy nie chcą się lenić, a nie mają pracy?

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama