Polsko-niemiecki kłopot

Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (31/2004)

Stosunki między państwami są trochę jak stosunki między ludźmi. Dobre - buduje się w trudzie przez wiele lat. Złe - bardzo trudno zmienić. Z trudem odbudowane, bardzo łatwo zepsuć jednym głupim gestem.

Refleksje takie przychodzą, gdy pomyślę o niedawnym projekcie Eriki Steinbach, szefowej niemieckiego Związku Wypędzonych. Przypomnę tylko, że Związek postanowił uczcić 60. rocznicę powstania warszawskiego specjalną uroczystą sesją w Berlinie. Na sesję zaproszono różnych, skądinąd zacnych prelegentów. Nie zaproszono Polaków, zresztą może i słusznie, bo sam pomysł był głupi i wyjątkowo szkodliwy.

Pamiętam, jak w 1989 roku, po jednej z podróży do Niemiec „na saksy", wróciłem do domu i opowiadałem rodzicom i babci o spotkaniach z Niemcami. Trafiłem na wspaniałych ludzi, którzy zupełnie bezinteresownie pomogli młodemu gastarbeiterowi z Polski. Pomogli mi znaleźć pracę, ugościli we własnym domu. Wieczorami długo rozmawialiśmy o tragicznej historii i stosunkach między Polakami i Niemcami. Wróciłem z Niemiec oczarowany ich gościnnością i otwartością.

Kiedy opowiadałem o tym w domu, moja babcia powtarzała, że to niemożliwe. - To może tak wyglądało, że są przyjaciółmi, ale ja w to nigdy nie uwierzę - powtarzała. - Nie znasz Niemców, a ja ich znam.

Gdy poznajemy Niemców z bliska wiemy, że można ich polubić. Wiemy, że cień przeszłości nie musi wisieć nad naszymi narodami na zawsze. A i sami Niemcy dali wiele dowodów na to, że oni też chcą wspólnie budować przyjazną przyszłość z Polakami. Jednak nowe stosunki buduje się bardzo trudno po latach zimnej wojny. Często nad poszukiwaniem pojednania górę biorą różnego rodzaju pospolite egoizmy i uprzedzenia.

To, co dziś robi Erika Steinbach, jest wyjątkowo szkodliwe. Nie chodzi nawet o to, że uda się jej doprowadzić do rzeczywistych rewindykacji majątkowych na rzecz Niemców, którzy po wojnie zostali wysiedleni z Prus Wschodnich czy Wrocławia. W to nie wierzę. Ale udało jej się wprowadzić do polsko-niemieckich stosunków klimat nieufności i rozliczeń. Kto w Polsce próbuje mówić o Niemcach jako ofiarach wojny, którym należą się rekompensaty, roznieca ogień namiętności, który trudno będzie ugasić. Naturalną ripostą jest przywołanie wszystkich okropności, jakich dopuszczali się Niemcy. W oczywisty sposób do publicznej debaty wprowadza się rozpamiętywanie rachunków krzywd.

Wśród polskich polityków zniesmaczeni są zwłaszcza ci, którzy dla stosunków polsko-niemieckich zrobili mnóstwo dobrej roboty. Władysław Bartoszewski powiedział, że „panią Steinbach uważa za osobę zakłamaną i obłudną, która głosi nieprawdę i nic nie rozumie z historii Polski". Trudno cieszyć się z takich komentarzy.

Polacy nie mogą zrobić specjalnie wiele, by Erika Steinbach nie nadawała tonu naszym relacjom w najbliższych miesiącach i latach. Piłeczka jest po stronie Niemców. To oni powinni poradzić sobie z tym, co robi i Związek, i Erika Steinbach. Szkoda by było, gdyby wiele lat ciężkiej pracy nad odbudowaniem stosunków między nami poszło na marne.

Na razie nie widać jednak po niemieckiej stronie żadnego pomysłu na to, co z tym fantem zrobić. Jest nawet gorzej, bo skądinąd porządni ludzie dają się wplątywać w dwuznaczne inicjatywy. Co na przykład robił na spotkaniu w Berlinie kard. Karl Lehmann -przewodniczący Episkopatu Niemiec, człowiek pobożny i światły?

Publicysta

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama