Tajemnica przebóstwienia człowieka

Z cyklu "Poszukiwania w wierze"

Pisałem już raz do Ojca i otrzymałem zadowalające wyjaśnienie. Ostatnio badam problem następujący: świadkowie Jehowy wierzą, że miejscem szczęścia wiecznego będzie ziemia. Powołują się na takie na przykład zdania z Pisma Świętego, jak stwierdzenie Apokalipsy, że sprawiedliwi „będą królować na ziemi” (5,10); „Błogosławieni cisi, albowiem oni ziemię posiądą” (Mt 5,10); „Oczekujemy, według obietnicy, nowego nieba i nowej ziemi, w których będzie mieszkała sprawiedliwość” (2 P 3,13).

Ze świadkami Jehowy kontaktuję się długo i umiem z Pismem Świętym w ręku wykazać fałszywość różnych ich nauk. W tej jednak sprawie ogarnęły mnie moje własne wątpliwości. Kiedyś marksiści zarzucali Kościołowi, że mówi ludziom o szczęściu w niebie i w ten sposób osłabia ich w pracy nad usuwaniem nieszczęścia na ziemi. A może nie był to zarzut całkiem niesłuszny? Może faktycznie jest wolą Bożą, aby nasza ziemia przemieniała się w miejsce pokoju i miłości, aż w końcu stanie się miejscem szczęścia wiecznego? A może trzeba by postawić zarzut jeszcze inny, znacznie poważniejszy: Czy myśl o niebie nie osłabia w nas wiary w zmartwychwstanie ciał, bo podsuwa nam myślenie o życiu wiecznym na sposób platoński?

Spróbujmy się zastanowić najpierw nad tym, co to jest niebo — w sensie, w jakim pisze Pan o nim w swoim liście. Byłem kiedyś świadkiem kłopotliwej sytuacji, która zaczęła się od tego, że ktoś niezbyt rozsądnie zapytał przedszkolaka, czy chciałby pójść do nieba. „Nie — odpowiedział malec rezolutnie — bo bym spadł”. Rzecz jasna, kiedy Jezus i apostołowie mówią o niebie jak o naszym przeznaczeniu ostatecznym, nie chodzi im o przestrzeń, którą penetrują rakiety kosmiczne. Jakie zatem niebo mają na myśli?

Przypatrzmy się paru świętym wypowiedziom, w których mówi się o niebie. „Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi mówił Pan Jezus. — Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą, i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną” (Mt 6,19n). „Nie z tego się cieszcie — mówił do apostołów — że duchy [nieczyste] się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie” (Łk 10,20). „Cieszcie się i radujcie — pociesza Chrystus Pan prześladowanych za wiarę w Niego — albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie” (Mt 5,12). Wielokrotnie obiecuje On swoim uczniom Królestwo Niebieskie (np. Mt 5,19n; 7,21; 8,11). „Będziesz miał skarb w niebie — obiecuje młodemu bogaczowi — jeśli tylko rozdasz swój majątek ubogim” (Mt 19,21).

W podobnym duchu wypowiadają się apostołowie. „Nasza ojczyzna jest w niebie, stamtąd też jako Zbawcy wyczekujemy Pana naszego Jezusa Chrystusa” (Flp 3,20). Apostoł Paweł mówi o „nadziei odłożonej dla was w niebie” (Kol 1,5), Apostoł Piotr o „dziedzictwie niezniszczalnym i niepokalanym, i niewiędnącym, które jest zachowane dla was w niebie” (1 P 1,4). Wszystkie tego rodzaju stwierdzenia są odpowiedzią wiary na obietnicę, jaką zostawił nam Chrystus przy swoim odejściu z tego świata: „W domu Ojca mego jest mieszkań wiele — mówił podczas Ostatniej Wieczerzy. — Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem” (J 14,2n).

Gdybyśmy chcieli niebo jako miejsce życia wiecznego utożsamiać z jakąkolwiek przestrzenią, do wiary chrześcijańskiej wprowadzalibyśmy mitologię. Wszystkie bowiem powyższe teksty mówią o niebie jako o miejscu, w którym jest Bóg. Ileż to razy Boga nazywał Pan Jezus „Ojcem, który jest w niebie” (Mt 5,16; 6,9; 7,11; 10,32; 16,19; 18,10.14.19; 23,9). A przecież Bóg jest wszędzie, „w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17,28). Zarazem cała dla nas niewyobrażalna przestrzeń kosmiczna nie jest w stanie Go ogarnąć. „Przecież niebo i niebiosa najwyższe nie mogą Cię objąć” — modlił się król Salomon (1 Krl 8,27).

Świadkowie Jehowy powiadają, że miejscem szczęścia wiecznego będzie ziemia. Niech pozostanie ich tajemnicą, jak ten ich dogmat pogodzić z licznymi wypowiedziami Chrystusa Pana i apostołów, które przytoczyliśmy wyżej. Dla mnie jehowicka eschatologia jest smutnym dowodem na to, że mentalność konsumpcjonistyczna potrafi ogarnąć nawet myślenie religijne. Jeśli miał Pan w ręku broszurki świadków Jehowy, w których mówi się o przyszłym zbawieniu, musiały się rzucić Panu w oczy idylliczne obrazki, mające ułatwić czytelnikowi wyobrażenie sobie, „jak to wówczas fajno będzie”. Owszem, również niejednemu katolikowi zdarzało się i nadal się zdarza myśleć o życiu wiecznym nie tyle jako o przekraczającym wszelkie wyobrażenie spotkaniu z kochającym Bogiem, ale raczej jako o wejściu w konsumpcyjny dobrostan, który nigdy nie przeminie. Jednakże jehowici są bodaj pierwszą grupą przyznającą się do chrześcijaństwa, która z wyobrażeń takich uczyniła przedmiot swojej oficjalnej doktryny.

Jak Pan widzi, unikam jak ognia jakiejkolwiek eschatologicznej „geografii”. Na jehowickie twierdzenia, jakoby miejscem zbawienia wiecznego miała być ziemia, nie zamierzam odpowiadać: nie ziemia, tylko niebo. Wiarę chrześcijańską należy chronić przed wyobrażeniami mitologicznymi, bo one oddalają od Boga Żywego. Ja naprawdę nie muszę wiedzieć, gdzie obecnie znajduje się zmartwychwstały Człowiek, któremu na imię Jezus Chrystus, a który prawdziwie jest Synem Bożym. Wczytując się w opisy Jego spotkań z uczniami, dochodzę do wniosku, że najprawdopodobniej żadna przestrzeń naszego materialnego kosmosu nie dostąpiła zaszczytu, żeby Go sobą ogarniać. Wystarczy mi, iż wiem, że On — w swoim prawdziwie ludzkim ciele — jest niewyobrażalnie blisko swojego Przedwiecznego Ojca, „siedzi po prawicy Boga”, jak mówi wielokrotnie Nowy Testament (Mt 26,64; Mk 16,19; Dz 2,33; 7,55; Hbr 1,13). Że zarazem na naszych oczach realizuje się Jego obietnica: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata” (Mt 28,20).

Podobnie, ja naprawdę nie muszę znać konkretnych okoliczności, w jakich Bóg zamierza obdarzyć nas życiem wiecznym. Dwie najistotniejsze prawdy, które zostały nam objawione na temat ostatecznej sytuacji zbawionych, i tak przekraczają nasze wyobrażenia. Po pierwsze, Bóg obiecuje nam, że zbawieni będziemy w naszych ciałach i że zostaną one przemienione na wzór zmartwychwstałego Ciała Chrystusa: „On przekształci nasze ciało poniżone na podobne do swego chwalebnego ciała, tą potęgą, jaką może On także wszystko, co jest, sobie podporządkować” (Flp 3,21; por. 1 Kor 15,49). Po wtóre, życie wieczne będzie polegało na nie dającej się wyobrazić bliskości z Bogiem: „Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno, wtedy zaś zobaczymy twarzą w twarz” (1 Kor 13,12; por. 1 J 3,2; 2 Kor 3,18).

Zatem kiedy czytam w Nowym Testamencie, że „nasza ojczyzna jest w niebie” i że tam winniśmy gromadzić swoje skarby, mało obchodzi mnie to, czy owo niebo jest jakąś pośmiertną krainą. W słowach tych słyszę przede wszystkim wspaniałą obietnicę, że już na zawsze będziemy z Bogiem — i to bez porównania bliżej niż podczas najbardziej nawet zażyłych spotkań z Bogiem w naszym życiu doczesnym. To niebo zaczyna się dla nas już na tej ziemi. Czy również miejscem życia wiecznego będzie ziemia? Bóg to wie. Patrząc na zmartwychwstałego Chrystusa, możemy się spodziewać, że będzie to sytuacja niepojętej dla nas w tej chwili transcendencji wobec obecnych ograniczeń przestrzennych. Ale to jakby mało ważne. Najważniejsze jest to, że będziemy bez reszty przepełnieni obecnością kochającego Boga i sami będziemy Go kochać już naprawdę ze wszystkich sił i z całego serca.

Dość łatwo wyjaśnić, dlaczego jehowicka eschatologia nie dostrzega tych — wyraźnie przecież obecnych w Nowym Testamencie — prawd na temat życia wiecznego i wyżywa się w wyobrażaniu sobie wiekuistej sielanki, która w epoce zmartwychwstania ma rzekomo zapanować na naszej ziemi. Świadkowie Jehowy nie wierzą przecież w Trójcę Świętą. Odrzucając zaś prawdziwą boskość, czyli pełną równość Syna Bożego i Przedwiecznego Ojca, stali się niezdolni do usłyszenia Bożej obietnicy, że „z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów” (Ef 1,5). Konsekwentnie, odrzucają chrzest i traktują go jako czysto symboliczny obrzęd. Nic nie wiedzą o tym, że realizacja obietnicy, „abyście się stali uczestnikami Boskiej natury” (2 P 1,4), już się zaczęła. W swoim niepojętym miłosierdziu Pan Bóg już teraz czyni nas coraz bardziej podobnymi do Chrystusa: „Wszyscy bowiem dzięki wierze jesteście synami Bożymi — w Chrystusie Jezusie. Bo wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa” (Ga 3,26n). Proces ten zmierza do tego, „aż Chrystus się w nas w pełni ukształtuje” (Ga 4,19).

Zostawmy jednak na boku doktryny świadków Jehowy i przypatrzmy się naszemu wezwaniu do życia wiecznego, tak jak jest nam ono przedstawione w Nowym Testamencie. Otóż czymś fundamentalnym dla zrozumienia ostatecznego powołania człowieka jest zdanie sobie sprawy z tego, co znaczą słowa, które powtarzamy w wyznaniu wiary o Chrystusie Synu Bożym: że jest On „zrodzony, a nie stworzony”. Pismo Święte nazywa Go Jednorodzonym Synem Boga (J 1,14 i 18; 3,16 i 18; 1 J 4,9). Znaczy to, że istnieje nieskończona przepaść między Synem Bożym a wszelkimi osobami stworzonymi. Wszystkie stworzenia zostały — wszechmocną i miłującą wolą Bożą — powołane do bytu z nicości. Ale On nie jest stworzeniem, On jest Synem — zrodzonym z Boga, a nie stworzonym z nicości — nieskończonym Bogiem, równym i współwiecznym Temu, który w nieprzemijającej wieczności udziela Mu całej nieskończoności swego Bóstwa.

I oto Nowy Testament głosi obietnicę, którą — gdyby nie była słowem Bożym — trzeba by uznać za absurd i szaleństwo: również nas ludzi Ojciec Przedwieczny chce zrodzić z Siebie jako swoje dzieci! Pierwszym naszym odruchem wobec tej obietnicy jest chęć niedosłyszenia jej albo nawet sprzeciwu. Przecież już samo bycie człowiekiem jest darem Bożym tak wielkim, że nie potrafimy zgłębić całej jego wspaniałości! Kiedy pomyślimy sobie, że Chrystus obiecuje uzdrowić do końca nasze człowieczeństwo i że Jego mocą staniemy się zdolni do miłości doskonałej, spontanicznie ogarnia nas uczucie, że niczego więcej już nam nie trzeba. Skoro już te dary przekraczają naszą wyobraźnię, to czy w ogóle możliwe jest, żeby Bóg dawał człowiekowi dary jeszcze większe? Zresztą czyż Syn Boży nie jest Synem Jednorodzonym? Po ludzku biorąc, niemożliwe jest, aby ktokolwiek inny mógł się narodzić z Boga! Owszem, pamiętamy o tym, że Bóg jest naszym Ojcem, a my Jego dziećmi. Ale może chodzi tu tylko o ojcostwo i synostwo w sensie przenośnym?

Otóż wszystkie te nasze zastrzeżenia i sprzeciwy są jawnie niezgodne ze słowem Bożym. „Jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie — powiada jasno Pan Jezus — nie może ujrzeć Królestwa Bożego” (J 3,3). A nie ma wątpliwości co do tego, że chodzi Mu o nasze narodzenie z Boga. „Wszystkim, którzy przyjęli Słowo, udzieliło Ono moc, aby się stali dziećmi Bożymi — tym, którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili” (J 1,12n). Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa „na nowo zrodził nas do żywej nadziei” (1 P 1,3; por. Jk 1,18). Zatem jest w nas — jeśli uwierzyliśmy w Chrystusa i trwamy w Jego łasce — już nie tylko życie ludzkie, życie stworzone, ale jest w nas (strach pomyśleć!) życie samego Boga i właśnie na tym polega nasz udział w Bożej naturze. Jako ludzie jesteśmy stworzeni przez Boga, ale jako należący do Chrystusa jesteśmy z Boga zrodzeni. Już teraz został w nas złożony „zarodek życia Boskiego” (1 J 3,9), który będzie się w nas rozwijał, aż dar przebóstwienia osiągnie w nas miarę wyznaczoną przez kochającego nas Ojca. „Umiłowani, już jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest” (1 J 3,2).

Rzecz jasna, nieskończona przepaść dzieli nie tylko Stwórcę od stworzenia, ale również zrodzenie Syna Jednorodzonego i nasze zrodzenie z Boga. Syn Jednorodzony jest Bogiem Prawdziwym, my nigdy nie przestaniemy być stworzeniami powołanymi do bytu z nicości. On jest Synem z natury, my — synami adoptowanymi. Ale jakżeż cudowna to adopcja! Polega ona na tym, że miłość Boża czyni nas naprawdę jednym z Chrystusem. Otrzymaliśmy przecież tego samego Ducha Świętego, który „przenika wszystko, nawet głębokości samego Boga” (1 Kor 2,10). Pomyśleć, że ten sam Duch Święty przenika również nas, to właśnie dzięki Niemu możemy prawdziwie wołać: Abba, Ojcze!

Na tym właśnie polega tajemnica Kościoła i dokonującego się w nim zbawienia, że coraz bardziej stajemy się jednym z Chrystusem i wszyscy razem zrastamy się w Jego Ciało. Jak to cudownie wyraził sam Chrystus Pan: „Trwajcie we Mnie, a Ja w was... Ja jestem krzewem winnym, wy — latoroślami... To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna” (J 15,4n.11). Bo dziećmi Bożymi możemy być tylko poprzez włączenie w Jego jedyne synostwo, On przecież jest Synem Jednorodzonym. Ale też „jeśli jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami: dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa” (Rz 8,17). Słowa te nie pozostawiają wątpliwości, co będzie naszym dziedzictwem: w Nim i wraz z Nim odziedziczymy samego Ojca Przedwiecznego, który udziela Mu bez reszty samego Siebie. Jeśli również dobra stworzone będą wówczas naszą radością, to tylko dlatego, że „nowe niebo i nowa ziemia” będą w niepojętej dla nas pełni ogarnięte Jego Obecnością.

Czy zaś nasze życie wieczne będzie miało miejsce na naszej ziemi, czy też może znajdziemy się wówczas w nie dającej się pojąć obecnie sytuacji wobec ziemi transcendentnej, i na czym będzie polegało ostateczne odnowienie nieba i ziemi — zmartwienia te zostawmy Panu Bogu. Może będzie znacznie słuszniej, jeśli w naszym myśleniu na temat ziemi skoncentrujemy się na tym, ażeby już za naszych dni była ona miejscem, na którym będzie się działo więcej dobra, niż się to dzieje obecnie. Warto też może więcej uwagi poświęcić uświadomieniu sobie i przezwyciężaniu tej arogancji, jaka zbyt często cechuje nasz stosunek do ziemi i jej różnorodnych bogactw. W tym względzie zgadzam się z Panem absolutnie: Powinniśmy robić wszystko, co w naszej mocy, ażeby nasza ziemia przemieniała się w miejsce pokoju i miłości.

Wracając zaś do pytania o nasze przeznaczenie ostateczne, warto sobie uświadomić wielką mądrość Pisma Świętego, które opisuje życie wieczne w sposób tak mało atrakcyjny dla ludzi nie rozumiejących tego, co duchowe. Przecież kategorie szczęścia konsumpcyjnego tylko fałszowałyby prawdę o szczęściu wiecznym. To, że staniemy się cali „na podobieństwo Syna Bożego, aby On był pierworodny między wielu braćmi” (Rz 8,29), to, że będziemy z Bogiem „twarzą w twarz” (1 Kor 13,12) — jest nieporównywalne z najwspanialszą nawet sielanką.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama