W towarzystwie Ducha Świętego

O zyciu duchowym z ANDRÉ LOUFEM SOCist, kierownikiem duchowym i rekolekcjonistą, rozmawia Vittoria Prisciandaro

Czym karmi się życie duchowe?

Najprostszym sposobem jest spotykanie się ze słowem Bożym: to w nim serce czuje, że żyje, raduje się, błogosławione przez to słowo. Nie dzieje się to każdego dnia, ale wierzący z większym doświadczeniem wiedzą, iż nadchodzi chwila, w której serce napełnia się światłem i słowa Ewangelii decydują o całym życiu człowieka. Jedno słowo staje się wyrazem całego życia. Doświadczył tego na przykład św. Franciszek z Asyżu.

Bardzo ważnym wydarzeniem jest to, gdy słowo Boże uobecnia się. Nagle pojmujemy życie duchowe, jesteśmy pewni, że coś się zmienia. Wcześniej wiedzieliśmy na poziomie racjonalnym, że życie to istnieje, potrafiliśmy dać odpowiednie wyjaśnienia, argumenty; gdy jednak staje się ono obecne, osiągamy odmienną, wewnętrzną pewność, tak mocną, że scala ona całą osobę.

Życie duchowe, gdy raz zostanie rozbudzone, daje inteligencji możność przejawiania się „w inny sposób”. To znaczy nie za pomocą innych pojęć, lecz na podstawie innego doświadczenia. To taka sama różnica jak między teologią wychodzącą od rozumu i teologią pochodzącą z doświadczenia.

Czy także niewierzącym nieobce jest życie duchowe?

Jest to delikatny i ogromny problem. Trudno mi o tym rozstrzygać, myślę jednak, że możliwe jest w ich przypadku duchowe doświadczenie. Chrystus jest oczywiście jedynym pośrednikiem i Karl Rahner wyjaśniał tę sprawę, wspominając o „wierzących anonimowych”. Sobór bardzo pięknie wyraził tę myśl, mówiąc, iż Duch Święty działa również w innych religiach.

Paradoksalnie można by stwierdzić, że są chrześcijanie, którzy nie mają doświadczenia duchowego?

Nie mnie to osądzać. Są egzegeci, wierzący, działający w dobrej wierze, praktykujący, znający bardzo dobrze grekę i wszystkie warianty Nowego Testamentu, którzy jednak nigdy tak naprawdę nie zostali pobłogosławieni przez słowo Boże. Czytają Pismo Święte, nigdy jednak tak naprawdę nie zrozumieli słowa. Służą Kościołowi, nauczają tego, co dobrze jest wiedzieć, lecz są jak ślepcy. Myślę, iż można dojść nawet do tego. Można jednak rozpoznać kogoś, kto jest święty. Opowiem pewną historyjkę. Francuskiego kardynała Charlesa Journeta przyjął kiedyś Paweł VI. Po skończonej audiencji Papież, pozdrawiając sekretarza kardynała, rzekł mu: „Wasz kardynał jest świętym”. Sekretarz opowiedział o tym Journetowi, który odparł: „Nasz papież jest świętym”. Oto dwaj święci, którzy się rozpoznali!

Jakie są inne, oprócz słowa Bożego, środki pomocne do wzrostu życia duchowego?

Kryzysy, próby życia duchowego. Jest to zasadnicze doświadczenie, którego centrum stanowi to, co Ojcowie nazywali contritio serca. Osobiście wolę określać je mianem rozbijania się, łamania się serca, gdy zdajemy sobie sprawę, iż nie poradzimy sobie sami, że jesteśmy zbyt słabi, by polegać na własnych siłach. Ma się wówczas wrażenie utraty nadziei, ryzykuje się popadnięcie w depresję. W tym doświadczeniu upokorzenia uświadamiamy sobie całe swoje ubóstwo i w pełni zawierzamy się miłosierdziu Bożemu. Możemy sobie poradzić dzięki Jego działaniu w nas. Sami z siebie nie jesteśmy w stanie nic zrobić.

W chwili pokus trzeba stać się pokornym i powiedzieć: „Tak, jestem ubogi. Bóg jednak kocha mnie takim, jaki jestem”. Gdy przejdzie się przez tę próbę, nie można już osądzać innych. Wszystko bowiem widzimy w inny sposób, stajemy się bardziej miłosierni, podobnie jak Bóg wobec grzeszników.

Co Ojciec radziłby osobom towarzyszącym duchowo lub kierownikom duchowym?

We Francji nie mówi się już o kierownikach duchowych, lecz o osobach towarzyszących innym. Zmieniło się słownictwo, choć uważam, iż tak naprawdę chodzi wciąż o to samo. Sądzę, że osoba zajmująca się towarzyszeniem duchowym musi poświęcać temu wiele uwagi. Stale obecna jest pokusa, by mówić, co jest dobre, a co złe. Istnieje jednak ryzyko powiedzenia za dużo. Trzeba natomiast słuchać, słuchać i słuchać bez końca. Prowadzony może chcieć powiedzieć coś ważnego, ale istnieje ryzyko, że zamknie się w sobie, jeśli osoba towarzysząca wtrąci się, choćby tylko po to, by dodać mu odwagi. Trzeba pozwolić mówić. Za tym bowiem stoi działanie Ducha Świętego, któremu można przeszkodzić, na przykład mówiąc: „Źle zrobiłeś, wstydź się...”. Wówczas dialog duchowy jest skończony, nie ma już nic do powiedzenia. Szansa wysłuchania tej osoby już się więcej nie zdarzy. Bóg nigdy nie potępia, nigdy nie mówi: „Dla mnie jesteś stracony”. Nie wiemy, jak się potoczyły dalsze losy kobiety przyłapanej na cudzołóstwie, jeśli jednak była w stanie zmienić swoje życie, to właśnie dlatego, iż nie została potępiona przez Jezusa. Na tym polega rola Kościoła.

Jakiej formacji potrzebuje osoba towarzysząca duchowo innym?

Formacji nie tylko intelektualnej. Można znać się na doradztwie psychologicznym, ale prawdziwe doświadczenie pochodzi z tego, że wcześniej nam samym ktoś towarzyszył w chwilach próby. Pozornie doradztwo jest tym samym, jednak jego zadaniem nie jest ukazanie obrazu Bożego miłosierdzia.

Jak Ojciec ocenia towarzyszenie prowadzone przez kobietę?

Towarzyszenie duchowe nie musi się łączyć z kapłaństwem lub sakramentem pokuty. Choć na Zachodzie postrzegane są one łącznie, nie są jednak tym samym. Czasem kobieta bardziej od mężczyzny może być zdolna do słuchania. Jest to jeden ze szczególnych charyzmatów kobiety w Kościele. Nie jest przypadkiem, że w Cerkwi prawosławnej żona popa odgrywa fundamentalną rolę we wspólnocie: matka przyjmuje, wysłuchuje, pociesza, dodaje otuchy, podczas gdy ojciec uosabia autorytet Kościoła. Nie wypowiadam się przeciwko celibatowi księży, mówię tylko o innej tradycji. Na Zachodzie rolę tę pełnią zakonnice, kobiety świeckie...

Ojciec w swoich książkach pozytywnie ocenia rolę nauk o człowieku w rozwoju życia duchowego. Jaka jest ich rola?

We Francji już od blisko 20 lat nie zgłasza się zastrzeżeń do nauk o człowieku. Psychoanaliza może nieco oczyścić ten teren, choć nie zawsze jest w stanie sprostać zadaniu, komplikując tylko sprawy. Dobry psychoanalityk, jako osoba uczciwa, zawsze wskaże właściwą drogę.

Myślę, że dziś do pogodzenia jest posiadanie kogoś, kto będzie nam towarzyszył duchowo, i jednocześnie bycie przez dwa lub trzy lata pod opieką psychoanalityka. Osoba towarzysząca duchowo ma w tej sytuacji do spełnienia bardzo delikatną rolę, gdyż powinna zostawić przestrzeń dla psychoanalityka, a równocześnie mówić to, czego ten ostatni nie może powiedzieć.

Czy są sposoby formacji, które Ojciec polecałby wszystkim?

Wszystko zależy od konkretnego przypadku, ale nie wykluczam niczego a priori. W moim doświadczeniu życia monastycznego mieliśmy psychoanalityka, który przez pewien czas mieszkał w naszym klasztorze i ten, kto chciał się z nim spotkać, mógł to uczynić z pełną swobodą. Chodziło o ogólne rozeznanie, o rozmowy, by poznać siebie z psychologicznego punktu widzenia.

Psychoanalityk, który powie klerykowi: „To nie miejsce dla ciebie, porzuć seminarium i ożeń się”, w oczywisty sposób przekroczy swoje uprawnienia. A niestety miało to miejsce. Nie może on decydować za innych ani też dawać tego typu rad.

Ile Zachód zawdzięcza tradycji monastycznej Wschodu?

Prawosławni nie zdają sobie sprawy z ogromnego daru, jakim Wschód obdarował nasz monastycyzm za sprawą Filokalii i modlitwy Jezusowej. Przykładowo liturgia Wigilii Paschalnej we Francji wiele zawdzięcza rosyjskim emigrantom. Także idei kolegialności w pewnym stopniu nauczyliśmy się od prawosławnych, takich jak Nikołaj Bierdiajew, i od innych rosyjskich teologów. Również dziś Instytut św. Sergiusza w Paryżu ma swój duży wkład w tej dziedzinie.

z włoskiego tłumaczył

Grzegorz Niedźwiedź OFM

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama