Wywiad z Grzegorzem Sadurskim

Wywiad z Grzegorzem Sadurskim - realizatorem teledysków takich zespołów jak: Arka Noego, Houk, 2TM 2, 3


Z Grzegorzem Sadurskim, reżyserem m.in. teledysków Arki Noego, 2TM2,3 i Houk

rozmawia Monika Zytke

Jeszcze się taki nie urodził, który by wszystkim dogodził - stare przysłowie. I słuszne. A jednak Grzegorza Sadurskiego lubią wszyscy. No, przynajmniej ci, z którymi się spotkałam... Choć pytałam się tylko o pracę, każdy z moich rozmówców podkreślał: "wiesz, a przede wszystkim to ja go bardzo lubię". A poza tym:

Darek MALEO Malejonek:

Z Grzegorzem Sadurskim znamy się od dawna, pierwsze wideoklipy robiliśmy w połowie lat 90. - zaczęło się od "Wstań" z Houkiem, później - "Żyję w tym mieście". Do tej pory nie wiem, jakim cudem Grzegorz dostał zgodę na kręcenie na środku skrzyżowania Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich... A na elektronicznym bilbordzie na hotelu Forum zamiast reklam widniał napis Houk... Kręciliśmy też inne teledyski - z 2 Tm 2,3. A, i jeszcze "Woman" - do filmu "Condition Red" fińskiego reżysera Mika Kaurismaki (robiłem muzykę do jego czterech produkcji). Teraz Arka. Z Grzegorzem pracuje się świetnie. Można z nim naprawdę dużo zrobić, bo jest pracoholikiem (śmiech!). Nie okazuje zmęczenia. W pomysłach czy wizji zawsze się dogadujemy. Życzę mu, by jeszcze większe rzeczy kręcił.

Robert LITZA Friedrich:

Zawsze mówię, że Grzegorz Sadurski jest naszym Noe. Jest z Arką od początku, bezinteresownie pomaga, dodaje otuchy, zagrzewa do tego, by robić nowe piosenki. Gdyby nie on, jego determinacja i zaangażowanie, to nie wiem jakby to było. Niezależnie kto do niego przyjdzie, jest gotowy pomóc. I mimo prawie zerowych budżetów zawsze coś wymyśli. Ja mu przeszkadzam jak umiem (śmiech!), ale on się nie daje.

Bogdan Sadowski (Telewizja Polska):

Kiedy przyszedłem do telewizji w 1993 roku, Grzegorz Sadurski już tam pracował. Współtworzyliśmy wtedy pierwsze edycje magazynu "Raj" - Grzegorz był jego "dobrym duchem", on też zwykle decydował przy montażu. Było sporo muzyki, nie baliśmy się też różnego rodzaju gagów. Wciąż szukaliśmy nowych twarzy - na przykład w jednym z programów wystąpiła mało wówczas znana Anna Maria Jopek. Był to rodzaj artystycznych rejestracji i w tym Grzegorz się coraz lepiej odnajdywał. W tej chwili reżyseruje wszystkie nasze teledyski (także Arki Noego). Ma bardzo ciekawe i bardzo telewizyjne spojrzenie na muzykę. Teraz pracuje też jako producent programów "Ziarno", "Otwarte drzwi" i odpowiada za większość naszych transmisji.

To niezwykle ciekawa postać, bardzo kolorowa. Na pewno nie można powiedzieć o nim, że jest przeciętny. Ma własną twarz - przez serdeczność, zainteresowanie, pasję, z jaką do wszystkiego podchodzi. Jest bardzo twórczy. Podziwiam też to, że ciągle się rozwija. Chętnie się dzieli swoim doświadczeniem. Ma bardzo wielu przyjaciół. Nauczył mnie jednej bardzo ważnej rzeczy - że każdy program musi mieć knyf. Knyf to jest po prostu takie "coś", co dobry program musi mieć w sobie. Co musi mieć w sobie każdy teledysk, film, koncert, artykuł czy zwykłe spotkanie z ludźmi. W każdym wydarzeniu medialnym trzeba ten knyf znaleźć. Wielu często o tym zapomina, Grześkowi się to nie zdarza. To po prostu "supergość".

Marcin Pospieszalski:

Grzegorz Sadurski to jedyny człowiek, który nawet z niczego coś wykombinuje.

Spotykamy się w pewien w czerwcowy poranek w bloku F Telewizji Polskiej przy Woronicza, głównym miejscu pracy Grzegorza.

W dawnych czasach freski i obrazy ze scenami biblijnymi nazywano "Biblia pauperum" - Biblią ubogich. Ubodzy znaczyło niewykształceni, a to - niepiśmienni. Niech więc, skoro nie umieją czytać, przynajmniej pooglądają sobie święte historie - może coś w nich zostanie... Dzisiaj niby uporaliśmy się z analfabetyzmem, a jednak wydaje się, że obraz znowu bardziej przemawia... Czy słowo tak straciło na wartości, że bez podparcia obrazem nie działa?

Współczesna kultura masowa posługuje się obrazem i wydaje się, że słowo, niestety, ma coraz mniejsze znaczenie. Nawet badania OBOP-u na to wskazują. Ludzie nie słuchają, tylko oglądają. Jesteśmy ciągle atakowani przez reklamę, filmy, teledyski, bilboardy, gry komputerowe. Najpierw jest obraz, potem słowo. Mamy taki obrazowy śmietnik w głowie.

Zwykle wybieramy to co oglądamy, zawsze można (teoretycznie) wyjść z kina czy wyłączyć telewizor. No, chyba że się jest u cioci na imieninach... Ale od pewnych rzeczy nie mamy ucieczki - np. od bilboardów czy reklam w sklepach. Czy ten śmietnik obrazów człowiek jest sobie w stanie sam posprzątać? Czy jest w stanie być selektywny?

Mam taką nadzieję, bo inaczej, patrząc po tym, co się ciągle na naszych oczach dzieje w TV czy innych mediach, już byśmy się chyba pozabijali. Jest bardzo dużo agresji w obrazie - i to nie tylko w filmach, wystarczy serwis informacyjny...

Słowo bez wizji działa słabiej, nie działa w ogóle?

Działa, tylko że do człowieka naszej cywilizacji obraz przemawia pierwszy. Znam ludzi, którzy usiłują się izolować całkowicie od TV, mówią, że nie chcą z tym mieć nic wspólnego, wychowują dzieci bez telewizora. Jednak one się z nim zetkną, jak nie w domu to gdzie indziej, a wtedy...

Mogą nie umieć wybierać...

Właśnie. Chociaż wszystko zależy od kręgosłupa, który ustawiają rodzice, wychowawcy.

W starożytności były szkoły retoryki i "mówca" to był ktoś. Gdy słynny retor przyjeżdżał do miasta, przychodziły tłumy, by go posłuchać. Dzisiaj to by chyba nie wystarczyło?

Gdyby Jezus urodził się w naszej epoce, nie stroniłby od współczesnych sposobów komunikacji. W tamtych czasach wykorzystał wszystko, co było medialnie do wykorzystania. Pokazywał się i nauczał w publicznych miejscach.

Synagoga, nabrzeże portowe, plac przy studni miejskiej... - to były przecież ówczesne media. O tym, co się tam wydarzyło, nazajutrz mówiło całe miasto.

Widzisz! I jeszcze przemawiał z łodzi, albo stojąc na górze - lepiej Go było widać i słychać...

Taki starożytny mikrofon i ekran ?

(śmiech) Do tego mówił z taką ekspresją - to też jest punkt dotarcia do człowieka. Myślę, że gdyby jako człowiek żył teraz, nie uciekałby od mediów. Może jeździłaby z nim ekipa telewizyjna i wszystko by rejestrowała. Może jeden z Ewangelistów byłby filmowcem, a inny prowadziłby stronę internetową...

Kto wie... Ostatnio pilotuję prace nad pewną stroną internetową. Rozmawiając z kimś na jej temat wspomniałam, że chyba za mała część ekranu poświęcona jest na tekst. Mój rozmówca odparł: "no coś ty, myślisz, że ludzie zaglądają na stronę, by ją CZYTAĆ? Ludzie OGLĄDAJĄ stronę - czy jest ciekawa grafika i czy fajne zdjęcia. Teksty czyta może 5%." Myślisz, że to prawda?

Coś w tym jest. Ja też łapię na tym, że jak oglądam teledyski, to najpierw dociera do mnie obraz...

Ale w Twoim przypadku można to usprawiedliwić skrzywieniem zawodowym...

No tak... Przypuszczam, że są gdzieś badania na ten temat. Boję się jednak, że wyniki są na niekorzyść. Z drugiej strony - wiesz, nawet jak w teledysku czy w internecie ludzie patrzą tylko na obrazki, to przecież też coś w nich zostaje. NAWET DLA JEDNEGO CZŁOWIEKA WARTO! Niedawno przed koncertem Arki Noego w Warszawie przyszedł do nas chłopak o wyglądzie metalowca i powiedział, że pośrednio dzięki tym piosenkom wrócił do Kościoła. Tacy ludzie pokazują, że warto to robić. Tak samo Tymoteusz, czy inne zespoły grające cięższą muzykę - dzięki profesjonalizmowi i przesłaniu docierają do środowisk, z których same wyszły. I okazuje się, że ludzie słuchający metalu, który jest (niestety) przeważnie związany ze złą stroną, słuchają również takich kapel. Te treści do nich docierają i może zaowocują. Powolne kapanie drąży skały.

W kinie lat ostatnich widać coraz dalej idący skrót w narracji. Czy myślisz, że to technika teledysków - szybkie obrazy - tak wpłynęła na język filmu?

I też na język ludzi! Zauważ jak ludzie teraz ze sobą rozmawiają...

"Nara", "w porzo", "spoko"... 160-znakowe ograniczenie w SMS-ach też się chyba przeniosło do języka codziennego...

I człowiek mówi "nara" i idzie do domu, gdzie włącza telewizor i nie dość, że nie słucha, to nawet nie ogląda, tylko przez 2 godziny przerzuca kanały.

W ten sposób ogląda 30 programów jednocześnie, po parę sekund każdy - w tym jest i komedia i dramat, i sport i pogoda, i dziennik, i film przyrodniczy, a na dokładkę - horror, erotyk i porady kulinarne... A, i jeszcze "Słowo na niedzielę".

Ale wiesz, on na te kilka sekund wchodzi w ten obraz i jakoś łapie to, co on ze sobą niesie!

Jaki jest minimalny czas trwania obrazu, który człowiek może zarejestrować?

Jeszcze kilka lat temu mówiło się, że 4 sekundy - tyle powinno trwać pojedyncze ujęcie. A obecnie te obrazy stają się jeszcze krótsze. Pojawiają się np. jednoklatkowe ujęcia - to już podprogowo, ale działa na podświadomość.

Tylko, że to nie daje możliwości nawiązania prawdziwego kontaktu. Czy jesteśmy skazani na powierzchowność, na fastfoody również wizualne? Wszystko byle szybciej? Ekran na 4 części i cztery programy naraz, w teledyskach nawet 12 takich kwadratów. A na każdym szybka akcja. Gdzie tu patrzeć? Czy można po tym wyhamować do jakiegoś ludzkiego tempa, do rytmu oddechu chociażby?

Teledysk z natury operuje skrótem. Masz 3-4 minuty i trzeba w tym zmieścić całą historię. Z drugiej strony nie chodzi o dosłowność i zilustrowanie słów utworu.

Podkładając obraz można czasami zupełnie zmienić znaczenie słów.

Albo je pogłębić. Dlatego trzeba też teledysków o innym przekazie.

Takich, gdzie obraz nie będzie tylko migającą choinką?

Dlaczego? Migająca choinka to ładny obrazek (śmiech). Ciągle trzeba szukać nowego języka i sposobów dotarcia do ludzi. Mówiąc o muzyce, to ona przemawia głównie do ludzi młodych. I chociaż nurt muzyki chrześcijan nie istnieje w powszechnej świadomości, to jednak powoli to się zmienia, przykładem jest Arka, Tymoteusz, czy ostatnio TGD. Może dzięki tym i innym zespołom ta muzyka pomału przestanie się kojarzyć z ogniskiem, niedostrojoną gitarą i sprzęgającym mikrofonem w kościele. Dzięki temu może media zauważą to zjawisko. Marzyłby mi się koncert muzyki chrześcijan w czasie opolskiego festiwalu. Ot taki wieczór - New Life M., Chili My, Arka, Mietek, Tosia Krzysztoń, Deus Meus, TGD..., jeszcze nie wymieniłem wszystkich, których utwory śpiewa cała Polska. Ideałem oczywiście będzie, gdy te grupy wystąpią ze swoimi recitalami czy w premierach na równi z innymi wykonawcami. Cieszę się z listy przebojów - "ruah.pl". Czy zaistnieje w świadomości ludzi? - zobaczymy. Marzę też, by pojechać z 2Tm2,3 do Izraela i tam nakręcić z nimi psalmy.

To teledysk z Jerozolimą był namiastką tego marzenia?

Trochę tak. Byłoby pięknie, gdyby ludzie, którzy żyją tym Słowem na co dzień, mogli zaśpiewać te teksty tam, gdzie one powstawały. Tylko od kilku lat nie mogę namówić nikogo, by dał na to pieniądze... Bo to nie jest komercyjny projekt.

Kompozytor filmowy pisze muzykę do filmu. Ty tworzysz film do muzyki. Czujesz się kompozytorem obrazu? Na ile masz swobodę w realizacji?

Musi być otwartość ze strony firmy fonograficznej i wykonawcy. Musi być zaufanie. Ja też staram się być otwarty, bywa, że ludzie mają bardzo określoną wizję. Staram się jakoś sensownie współpracować. Czasem nie jest to łatwe, bo u nas na obrazie - tak jak na polityce (śmiech) - wszyscy się znają. Oglądają dużo filmów, potem je sobie opowiadają...

"Fajny film wczoraj widziałem..."

Właśnie. I często naprawdę znają plany filmowe, wiedzą, że ten jest "total", ten amerykański, tu półzbliżenie, tu zbliżenie, a tu jazda, tu z kranu jest pokazane... A nawet jak nie potrafią tego fachowo nazwać, to i tak reagują, że np. "ta scena była świetna, bo nagle było wszystko takie poszarpane, jak w życiu tego głównego bohatera, i kamera bardzo nerwowo to pokazywała". Dostęp do obrazu, choćby przez TV, jest powszechny i ludzie znają ten język.

Stąd problemy?

Bardzo często brakuje kreacji w zespole i pracy nad swoim wizerunkiem. Sam utwór i jego przekaz broni się na płycie czy w radiu. Często wykonawcy zapominają, że teledysk to jest film do piosenki. Kiedy kręcę, jak muzycy grają, to nie jest teledysk, tylko w najlepszym wypadku artystyczna rejestracja. Ale na clip opowiadający historię potrzeba czasu, który nie zawsze jest nam dany.

A że czas to pieniądz...

Dokładnie. Budżety teledysków są mizerne. Oczywiście, że łatwiej jest zespół postawić na jakimś ładnym tle i niech gra. Ale uważam, że siła jest w przekazaniu pewnej historii. Z drugiej strony rozumiem zespoły, które są bardzo słabo promowane i muzycy mówią - "wiesz, ale musi nas być widać, to jest jedyna szansa naszej promocji jako muzyków tego zespołu".

Czyli, jak to zwykle bywa w życiu, coś za coś. Jakie kryteria musi spełniać piosenka, by zrobić do niej wideoklip?

Jeżeli jest zła muzyka, to ja nie potrafię do tego zrobić obrazu. No i musi być treść. Chociaż, parę obrazów popełniłem wbrew tej zasadzie.

Gdy już zdecydowałeś się na zrobienie danego teledysku, to jak się przygotowujesz?

Bardzo ważne jest dla mnie pierwsze wrażenie - co we mnie zostało po pierwszym przesłuchaniu piosenki. Często od razu mam jakieś wyobrażenie - miejsca, gdzie to chcę nakręcić, czy jakie powinno być światło. Potem słucham tej piosenki na okrągło.

Starasz się mieć zapiętą wizję przed rozpoczęciem nagrania, czy dopiero na planie wszystko weryfikujesz?

To różnie bywa. Staram się dobrze przygotować. Ale czasami jest tak, że wymyślam scenę, do której ustawienie scenografii trwałoby trzy godziny, a okazuje się, że mam pół. Wtedy trzeba kombinować. Jak się ma dobrze wszystko przemyślane, to łatwiej zaimprowizować. Tym bardziej, że na planie filmowym jest np. dziesięciu ludzi od światła, a na planie teledysku mam tylko jednego.

Twoja najbardziej szalona inscenizacja?

Bardzo lubię "Żyję w tym mieście" grupy Houk, gdzie część zdjęć kręciliśmy na głównym rondzie w centrum Warszawy. Kręciłem to na kamerze filmowej, co dzisiaj jest prawie nieosiągalne. Drugą taką był teledysk zespołu Blenders do piosenki "Ciągnik". Ściągnęliśmy wtedy 10 traktorów z Ursusa, które jeździły tam i z powrotem po zamkniętym odcinku Puławskiej.

Twoje największe zawodowe wyzwanie?

Film fabularny. Co - mam nadzieję - niedługo zrealizuję. Mam już bardzo konkretne plany.

A odnośnie teledysków?

Zrobić coś dla U2. I z Tymoteuszem do Izraela.

Jak sobie radzisz z budżetem?

Uczę się jakoś omijać jego ograniczenia.

A czy nie jest czasem tak, że brak funduszy wyzwala wyobraźnię? Tak jak dzieci nie mające zabawek, z paru patyków umieją stworzyć cały bajkowy świat, czego nie da się powiedzieć o ich rówieśnikach z szafami wypchanymi gotowymi lalkami, misiami i zabawkową maszynerią?

Czasem pusta kieszeń faktycznie mobilizuje. Jednak pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Jak nie masz np. kamery (śmiech), to nic nie nakręcisz, rozumiesz...

Gdybyś miał nieograniczony budżet...

... to oczywiście fabuła. Mam dwa pomysły filmowe - jeden to scenariusz mojej żony -Oli, współczesna historia trzech osób, dramat psychologiczny. A prócz tego film o sekcie -jak trudno jest z niej wyjść. No i - (śmiech) - z Tymoteuszem do Izraela.

No, a jak to jest z tym knyfem?

Wszystkiego się wywiedziałaś... Po prostu uważam, że obraz musi mieć coś, co przyciąga. W tym, co robimy musi być coś intrygującego, coś, co nas wyróżnia. Jakaś moja "pieczątka". Gdy zrobię coś, co jest mi obojętne, to potem się tego wstydzę. Dlatego ten knyf musi być. Musi być pomysł.

Jak się czujesz w roli Noego?

Dla mnie to jedno z najwspanialszych doświadczeń życiowych. Za które dziękuję Bogu. Zawsze marzyłem, by to, co robię, miało jakieś większe przełożenie. A to jest wydarzenie, które wykroczyło poza wszelkie ramy. To, co Arka niesie w sobie jest potrzebne innym. Wokół jest tyle nieszczęścia, a ludzie potrzebują nadziei. Wiesz, wszystkie statuetki, które Arka otrzymała to jest nic w porównaniu z radością dziecka, dla którego oni zagrali w hospicjum. Nie ma większej nagrody.

Czy przed Arką pracowałeś z dziećmi?

Praktycznie nie. To było nowe doświadczenie. Dzieci mają bardzo krótki czas koncentracji. Czasami nawet nie mówię im, że kręcę, myślą, że to próba, że dopiero coś ustawiamy i wtedy wychodzi najlepiej. Pragnąłbym, aby te clipy choć w części oddawały to co w nich przekazuje Robert wraz z całą ferajną... I wiesz co, Arka Noego jest też potrzebna mnie, dzięki niej zrozumiałem wiele rzeczy. I nauczyłem się mieć więcej pokory wobec tego co robię.

Za teledysk "Tato" dostałeś nagrodę "Małego Jasia" (kategoria dziecięca) na Yach Film Festival. To chyba jedyna tego typu impreza w Polsce?

Praktycznie tak. Uważam, że Yach ze swoimi ludźmi robi bardzo dobrą robotę, przede wszystkim dla integracji środowiska muzycznego i twórców teledysków. W ciągu kilku dni festiwalu możesz zobaczyć, co robią inni - na co dzień często nie ma takiej możliwości. W Polsce powstaje rocznie około 200 teledysków, których, jeśli nie masz MTV czy VIVY, nie zobaczysz. Często na Yach Festiwalu dowiadujesz się o istnieniu niektórych zespołów... W tym roku festiwal ma być międzynarodowy.

Najlepsi twoim zdaniem polscy reżyserzy teledysków?

Bolek Pawica współpracujący z operatorem Jarkiem Szodą. Mariusz Wilczyński - tworzy przepiękne teledyski animowane. Teraz robi film o Tomaszu Stańce i część będzie rysunkowa. Także Krzysztof Pawłowski...

Byłeś asystentem reżysera w ostatniej polskiej megaprodukcji, mianowicie w "Przedwiośniu". Jak tam trafiłeś?

Filip Bajon jest moim profesorem w szkole filmowej w Katowicach i to on zaproponował mi współpracę. Bardzo go cenię jako reżysera, wiele się dzięki niemu nauczyłem. Miałem możliwość pracy z czołówką polskich aktorów - Janda, Dałkowska, Olbrychski, Gajos, do tego młode pokolenie - Damięcki, Stuhr, Gruszka, Grabowska, Lewińska. A jeszcze tak znakomite nazwiska jeżeli chodzi o zdjęcia - rewelacyjny operator Bartek Prokopowicz, również o scenografię, montaż, muzykę itd. Ekipa bardzo się zżyła - płakaliśmy po ostatnim klapsie. Byłem na planie cały czas, w Polsce, Moskwie i Baku, prawie 100 dni zdjęciowych. To, jak dotąd, moje największe doświadczenie filmowe.

Filip Bajon też próbował przekazać sporo samym obrazem, w ogóle omijając tekst. Były takie sceny, że słowo by wręcz przeszkadzało. Myślisz, że to z tego samego powodu, że dzisiejsza publiczność lepiej patrzy niż słucha? Że jest to tendencja sięgająca aż do filmów długometrażowych? Może to jest metoda na odbiór?

Słowo może "zagłuszać" ten odbiór. Czasem sam obraz mówi więcej, ma większą siłę.

Nad czym jeszcze pracujesz oprócz teledysków?

W TVP 1 w "Otwartych drzwiach" odpowiadam za stronę realizacyjną, czyli staram się uporządkować "chaos" jaki wprowadza Witek z Bogdanem. W "Ziarnie" zajmuję się sprawami producenckimi, no i teledyskami Arki i Dzieci z Brodą. Poza teledyskami kręcę dokumenty, a również tzw. making of'y - czyli filmy o filmie (ostatnio o "W pustyni i w puszczy", wcześniej m.in. o "Panu Tadeuszu"). Robię właściwie wszystko. No, reklam nie robię. (śmiech)

Jak sobie radzisz z "wyścigiem szczurów" w tym dość trudnym przecież środowisku telewizji?

Oczywiście mam swoje ambicje, wiesz, jak to jest. Ciągle napieram do przodu, do przodu... Ale powiem Ci, że przeszło mi parę lat temu, jak zauważyłem, że cena jest za wysoka. To wszystko zależy od zbyt wielu czynników - talentu, szczęścia, układów, decyzji różnych ludzi, nie zawsze czystej gry. Nie warto wszystkiego stawiać na jedną kartę - życia zawodowego. Jest jeszcze rodzina, przyjaciele i całe życie poza pracą. Chcę mieć swoją drogę i nią iść.

Jest jeszcze inny aspekt. Film to praca zbiorowa. Będąc reżyserem musisz przekonać ludzi z twojej ekipy do danego projektu. Jesteś uzależniony od dziesiątek osób bez których sam nie stworzysz swojego dzieła, nie wykonasz swej pracy. Ekipa "Przedwiośnia" liczyła 120 osób...

...Z których każda potem powie - ja robiłem "Przedwiośnie"...

I to jest prawda. I to jest piękne - kiedy się utożsamiamy z tym, co robimy. Gdyby tak wszyscy... Wiesz, jak sobie to wyobrażam, to już mam ciarki. Życzyłbym sobie, by u nas każdy tak podchodził do swojej pracy; bo to się przekłada nie tylko na to, co robisz, ale i na twoje otoczenie, najbliższych, relację z Bogiem, wszystko. Po filmie, teledysku, jak zresztą po każdym obrazie, coś w ludziach zostaje. Od autorów zależy, co to będzie. Ja chciałbym, żeby obraz pomógł słowom dotrzeć do serca.

I tego Ci - z serca - życzymy. No i coby z tym Tymoteuszem do Izraela...


opr. /PO

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama