Ks. Leszek Kryża, laureat nagrody specjalnej Totus Tuus: przeżywamy dziś lekcję otwartości na drugiego człowieka

Polacy przeżywają obecnie lekcję otwartości na drugiego człowieka i odkrywania bogactwa Kościoła – uważa ks. Leszek Kryża TChr, uhonorowany dziś nagrodą specjalną Totus Tuus. Nagrody przyznaje co roku Fundacja Dzieło Nowego Tysiąclecia z okazji Dnia Papieskiego.

Dyrektor Zespołu Pomocy Kościołowi na Wschodzie KEP został nagrodzony „za wieloletnią, pełną nadziei, poświęcenia i kreatywności misję pomocy Kościołowi na Wschodzie świadczoną z pokorą oraz ewangeliczną radością w czasach pokoju oraz w warunkach wojny”.

Zdaniem Laureata proces integracji uchodźców z Ukrainy przebiega bardzo dobrze, zaś polscy katolicy powinni przybliżać sobie nawzajem duchowość i obrzędowość innych chrześcijan. „Wspólnocie Kościoła rzymskokatolickiego w niczym to nie zaszkodzi, przeciwnie – może go tylko wzbogacić” – uważa duchowny. Zaznacza też, że Nagrodę Totus traktuje jako wyróżnienie dla wszystkich, którzy włączyli się w prace kierowanego przez niego Zespołu Pomocy Kościołowi na Wschodzie KEP.

Publikujemy rozmowę z ks. Leszkiem Kryżą:

Tomasz Królak (KAI): O pomocy Kościołowi na Wschodzie myśleliśmy do niedawna w sposób „jednokierunkowy”: stąd – tam. Tymczasem ów Wschód – w postaci uchodźców z Ukrainy, ale też kilkuset tysięcy Białorusinów – przyszedł do nas. To doświadczenie także dla Księdza musi być czymś ciekawym, jak sądzę...

Ks. Leszek Kryża TChr: Owszem. Mówiąc pomocy tamtejszym wspólnotom Kościoła patrzymy także na tych, którzy stamtąd przyjechali do nas. Dziękuję za przypomnienie o Białorusi. Tam sytuacja jest naprawdę trudna, choć w inny sposób. Niepokoją niedawne wiadomości o zamknięciu w centrum Mińska tzw. czerwonego kościoła. Mówi się o tym, że państwo chce odebrać tę świątynię katolikom. To sytuacja niedopuszczalna i bardzo trudna dla ludzi. Tak, musimy pamiętać także o Białorusinach, których jest u nas coraz więcej i także oni coraz lepiej odnajdują się w Polsce.

Bardzo cieszę się z tego, że tu, w Warszawie, także przy moim udziale, zaczęto rozwijać duszpasterstwo dla Białorusinów. Obecnie w dolnym kościele św. Aleksandra w każdą niedzielę odprawiane są dwie Msze św. w języku białoruskim. To duszpasterstwo nabrało już regularnego charakteru, podobnie jak opieka duchowa nad Ukraińcami.

To także jest pomoc Kościołowi na Wschodzie, bo rzeczywiście cząstka tego Kościoła jest teraz u nas. Oczywiście nie chcemy tworzyć tu jakiegoś ich getta, wspólnoty we wspólnocie czy czegoś podobnego. Bo wszystko można pogodzić, być zaangażowanym i tu, i tu.

Spotykam się z młodymi ludźmi z Białorusi, Ukrainy, Kazachstanu, Syberii itd., którzy przyjechali do Polski już jakiś czas temu na studia. Widzę, że wielu z nich jest zaangażowanych w swoje wspólnoty parafialne, charyzmatyczne itd. To, że oni się spotykają, by modlić się po ukraińsku czy białorusku, wcale nie znaczy, że nie są czy nie będą zaangażowani w życie polskich wspólnot parafialnych. To jest piękne i stanowi szansę wzbogacenia Kościoła. Myślę, że to jest także zadaniem tych parafialnych wspólnot, by potrafiły tych ludzi zauważyć. To jest bardzo istotne, bo jednak za wschodnią granicą te wspólnoty są często niewielkie, o klimacie wręcz rodzinnym, gdzie każdy jest zauważony, cenny, ważny. Jest więc bardzo istotne, byśmy potrafili ich zauważyć i do tej wspólnoty zachęcić i włączyć.

KAI: Liczba uchodźców z Ukrainy w naszym kraju wciąż rośnie. Część z ich zapewne zostanie na dłużej, a niektórzy - na stałe. Polska nam się zmienia...

Zmienia się i myślę, że zmienia się na plus. Ci spośród uchodźców, którzy z nami zostaną, wnoszą coś do naszej ojczyzny, do naszego życia, nie mówiąc już o gospodarce. Znam bardzo wielu takich, którzy znaleźli już u nas pracę, płacą tu podatki i odnajdują się we wspólnotach parafialnych, co mnie najbardziej cieszy.

Będąc w Ukrainie spotykam się z posługującymi tam kapłanami i siostrami zakonnymi. Przeżywają oni poważny dylemat, bo wielu wartościowych, zaangażowanych w życie parafialne ludzi, zwłaszcza kobiety z dziećmi, musiało swoje wspólnoty opuścić. Ale kiedy mówię, że wielu z nich włącza się w życie parafii w Polsce, widzę ich satysfakcję i radość. Cieszą się, że lata przeżyte przez nich w Ukrainie, zaangażowanie we wspólnocie parafialnej nie poszły na marne; że nie były czymś, co przeminęło, ale co ma swoją kontynuację w Polsce.

Oczywiście, mamy też świadomość, że w tej masie uchodźców, którzy do nas przybyli są różni ludzie. Nie przyjechali wyłącznie idealni, zdarzają się różne trudne sytuacje. Cóż, taka jest rzeczywistość, ale to jest jednak jakaś tylko cząstka, margines. Zdecydowana większość na pewno wzbogaci polskie społeczeństwo i Kościół. I tak powinniśmy patrzeć na tych, którzy z nami pozostaną. A pozostaną, bo spotykam ludzi, którzy mówią mi wprost: my nie mamy już dokąd wracać, mój dom nie istnieje, bombardowanie zrujnowało moje miejsce pracy. Tutaj zaczynają się więc odnajdywać, tutaj mają już swoich znajomych, przyjaciół i chcą rozpocząć nowy etap życia w polskiej rzeczywistości.

KAI: Obecność Ukraińców w sklepie, urzędzie, na klatce schodowej nie budzi już zdziwienia. Po prostu weszli w tkankę normalnego polskiego życia i sprawiają wrażenie coraz lepiej zadomowionych. Są jednymi z nas. Proces integracji przebiega więc chyba dobrze?

Mam podobne wrażenia, z integracją jest dobrze. Nie przebiega ona wyłącznie instytucjonalnie, poprzez jakieś nakazy czy wytyczne, tylko tak zwyczajnie, po ludzku. My się otwieramy, a oni potrafią odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Myślę, że to jest jeszcze bardziej wartościowe, niż gdyby to się działo w efekcie państwowej dyrektywy. Oczywiście, że państwo pomaga i robi wszystko, żeby żyło im się tu jak najlepiej, ale taka integracja oddolna, polegająca choćby na kontaktach sąsiedzkich, dokonująca się pomiędzy konkretnymi ludźmi, jest szczególnie cenna bo jest autentyczna. Dotyczy to także układów w zakładach pracy czy miejsc zamieszkania.

KAI: Choć propaganda kremlowska stara się przekazać swoim odbiorcom, że Polacy mają Ukraińców „dość”, bo obawiają się, że ich napływ zagrozi ich poziomowi życia.

Z tym musimy się liczyć, będą jeszcze ciekawsze „wrzutki”, niektóre już teraz brzmią jak science fiction... Cóż, Rosji zależy, żeby wbić klin pomiędzy nasze narody. Zapewne też coraz częściej będą wyciągane na wierzch różne trudne sytuacje związane z działalnością Ukraińców, które gdzieś tam rzeczywiście się zdarzają, ale w skali zupełnie marginalnej. Z takimi przypadkami złych zachowań musimy się oczywiście liczyć i wkalkulować w cały proces integracji.

Niektórzy powiadają, że patrząc na trudną niekiedy historię polsko-ukraińską, reakcja Polaków jest praktyczną realizacją wskazania św. Pawła: „Zło dobrem zwyciężaj”. I to jest właśnie cudowne. To znaczy to, że po tak trudnej historii, z taką otwartością zareagowaliśmy na przybywających do nas setkami tysięcy Ukraińców. W tym kierunku nadal powinniśmy iść i na tym budować. Okazaliśmy bowiem, że potrafimy stanąć ponad doświadczeniami trudnej przeszłości. Co nie znaczy, że teraz całą tę historię przekreślamy czy wymazujemy. Ale jest ogromna szansa, żeby rozwiązać to z perspektywy: „Zło dobrem zwyciężaj”.

KAI: To powszechne spotkania z Ukraińcami, wśród których są także chrześcijanie z innych Kościołów (choć oczywiście i niewierzący), stanowi też dla nas szansę na doświadczenie praktycznego ekumenizmu. Bo do tej pory był on traktowany nieco abstrakcyjnie, jako coś wyłącznie „dla specjalistów” z różnych Kościołów, którzy co roku spotykają się w tym samym gronie.

To jest proces, ale rzeczywiście przeżywamy praktyczną lekcję ekumenizmu. Dokonuje się ona poprzez konkretne spotkanie z konkretnym człowiekiem, na pewno nie idealnym, przeżywającym swoje problemy, ale też ze swoją duchowością itd. Skłania to nawet niektórych, żeby coś poczytać i czegoś o tych „innych” się dowiedzieć. I dowiadują się, że np. ci są w łączności z papieżem, a tamci nie. Gdzieś tutaj rozpoczyna się więc lekcja otwartości na drugiego człowieka, ale też odkrywanie bogactwa Kościoła.

My, w Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że nasz Kościół jest właśnie taki „nasz”. A przecież gdzieś obok działają Kościoły, które funkcjonują inaczej, mają odmienną duchowość i inne zasady, ale wszystko mieści się w chrześcijańskich ramach. Ludzie zaczynają odkrywać tę różnorodność oraz to, że tak też może być, że można przeżywać swoją pobożność w taki sposób. Powinniśmy nawet zabiegać o to, by przybliżać sobie nawzajem tę inną duchowość i obrzędowość. Wspólnocie Kościoła rzymskokatolickiego w niczym to nie zaszkodzi, przeciwnie - może go tylko wzbogacić.

KAI: Choć nastał czas pomagania „Kościołowi na Wschodzie” u nas, w Polsce, to oczywiście kontynuuje Ksiądz wizytowanie tamtejszych wspólnot...

Tak, cały czas mam jakieś plany wyjazdowe. Za tydzień wyruszam do Naddniestrza, republiki, która jest w trudnym położeniu - to kawałek Mołdawii „wyrwany” i od kilku lat okupowany przez Rosję. Są tam parafie katolickie, których nazwy powinny nam wiele mówić, jak Raszków i wiele innych, w których posługują kapłani z Polski, ale nie tylko.

Sporą część tamtejszych wiernych stanowią nasi rodacy. Żyją w trudnej sytuacji materialnej, ale Kościół jest z nimi, z nimi trwa i wspólnie z nimi tę biedę przeżywa. Jedziemy tam, żeby dostarczyć pomoc, ale też na miejscu zorientować się co do najpilniejszych potrzeb. Chcemy też przyjrzeć się temu, jak działa tamtejszy Kościół, gdy wojna jest właściwie tuż koło nich i jak ludzie żyją tam na co dzień.

Kolejną wyprawę zamierzamy odbyć w nieco większym zespole do Ukrainy, tym razem aż do Charkowa, potem do Zaporoża i paru innych miejscowości. Otwierają się tam bowiem nowe, bardzo konkretne zadania. Nadchodzi zima, to będzie bardzo trudny czas dla mieszkańców Charkowa i dla tych, którzy zostali w Mariupolu, Zaporożu itd. Wiele domów jest zrujnowanych, nie ma prądu i gazu, ludzie już teraz cierpią z powodu chłodu. Wraz z tamtejszą Caritas opracowaliśmy akcję kupowania i dostarczania piecyków typu koza, żeby można było czymkolwiek w nich napalić i ogrzać się, ale też ugotować jakąś strawę.

W tej chwili, jak opowiadał mi szef Caritas w Charkowie, ludzie z gromadzą się przed swoimi blokami, bardziej lub mniej uszkodzonymi, ustawiają „paleniska” z cegieł, kładą kawałek blachy, wspólnie przygotowują sobie jedzenie i trochę się ogrzewają. Chcemy więc dostarczyć tam jak najwięcej tych piecyków.

Druga sprawa: w porozumieniu z mieszkańcami tamtych terenów rozpoczęliśmy akcję zabezpieczania okien w budynkach mieszkalnych, bo w wielu z tych, które jakoś nadają się do zamieszkania - nie ma szyb. Nie ma też szans na to, by je szybko zdobyć i wstawiać, więc ci ludzie uznali, że najlepiej będzie w miejsce szyb wstawiać płyty paździerzowe. Tę akcję będziemy realizować dzięki wsparciu różnych instytucji i darczyńców, którzy odpowiedzieli na naszą prośbę i chcą w tym uczestniczyć. Mamy ludzi, którzy na miejscu kupują odpowiednie materiały i ekipy, które jeżą do bloku do bloku zabezpieczając okna.

KAI: Specjalny Totus to bardzo prestiżowa nagroda. Dodaje sił?

Przede wszystkim jestem bardzo zaskoczony. Ale, przyznaję to szczerze i w pokorze, traktuję tego Totusa jako nagrodę zbiorową, bo gdyby nie to, że jest nas więcej, że mam współpracowników, z którymi robimy to razem i dogadujemy się co do pomysłów, to nic nie udałoby się osiągnąć. Traktuję więc tę nagrodę jako uhonorowanie dla wszystkich tych, dzięki którym Zespołowi Pomocy Kościołowi na Wschodzie tak wiele udało się osiągnąć.

A w kontekście tego, co udało się osiągnąć myślę nie tylko o pomocy innym, o wspólnotach na Wschodzie, ale także o tym ile sam zyskałem, o moim osobistym życiu. Jeśli coś się w nim dokonało, to zawdzięczam to tym, którzy byli wokół mnie: którzy chcieli współpracować, którzy byli otwarci i wyczuwali, że ta działalność jest ważna i potrzebna. Oczywiście towarzyszy mi poczucie, że można było więcej i lepiej. I tyle.

***

Ks. Leszek Kryża (ur. 1957) kieruje Zespołem Pomocy Kościołowi na Wschodzie KEP od 2011 r. Przed wstąpieniem do seminarium pracował w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni oraz w PKP i odbył służbę wojskową w szeregach Marynarki Wojennej. Święcenia kapłańskie przyjął w 1991 r. w Poznaniu. Był wikariuszem w parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny we Władysławowie a od 1996 r. - delegatem przełożonego generalnego ds. współbraci pracujących na Wschodzie. W 2000 r. został duszpasterzem w PMK Kolonia w Niemczech, a następnie przez osiem lat był proboszczem polskiej parafii w Budapeszcie.

Rozmawiał Tomasz Królak (KAI) / Warszawa
 

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama