reklama

„Niech ktoś wezwie księdza” – coraz rzadziej pamiętamy o sakramentach w chwilach zagrożenia życia

W dawnych czasach wezwanie księdza w sytuacji zagrożenia życia było czymś oczywistym. Policjanci i strażacy wiedzieli, że oprócz lekarza i ratownika na miejscu wypadku potrzebny jest również kapłan – ktoś, kto pomoże człowiekowi przejść ostatnią drogę z Bogiem. Dziś ta praktyka niemal zanikła – zwraca uwagę magazyn „National Catholic Register”.

AS

dodane 12.11.2025 19:19

W grudniu 1952 roku w Cambridge w stanie Massachusetts doszło do dramatycznego wypadku – zwały gliny przysypały operatora koparki. Ksiądz John Tierney, czterdziestoletni kapłan parafii św. Piotra, nie wahał się ani chwili: pozwolił się opuścić do wykopu, by udzielić uwięzionemu mężczyźnie ostatniego namaszczenia. Jak pisał następnego dnia „The Boston Globe”, widoczne były tylko czubki jego butów i ciche modlitwy unoszące się znad glinianego dołu. To symbol tamtej epoki – czasów, gdy sakramenty towarzyszyły człowiekowi aż po granicę życia i śmierci.

Dziś takie sceny należą do rzadkości – zwraca uwagę Matthew McDonald, publicysta „National Catholic Register”. Księża wciąż posługują w szpitalach, udzielają sakramentu chorych i spowiedzi, ale wezwania bezpośrednio na miejsce wypadku są niemal niespotykane. 

Zapytani przez magazyn amerykańscy proboszczowie w większości przyznają, że przez dziesięciolecia posługi otrzymali zaledwie jedno lub dwa takie wezwania. Nawet kapelani policyjni potwierdzają, że najczęściej są proszeni nie o sakrament, lecz o przekazanie rodzinie informacji o śmierci bliskiego.

Przyczyny tego zjawiska są złożone – zwraca uwagę publicysta. Zmieniły się społeczności – mniej zżyte, bardziej zróżnicowane religijnie, a przede wszystkim mniej przywiązane do wiary. Młodsze pokolenia często nie rozumieją, czym jest sakrament namaszczenia chorych. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu wielu katolików nosiło bransoletki lub medaliki z napisem „W razie wypadku wezwij księdza”. Dziś takie symbole praktycznie zniknęły.

Niektórzy ludzie umieszczali na desce rozdzielczej naklejki z instrukcją, aby wezwać księdza w razie wypadku samochodowego. „Obecnie jest to jednak rzadkością. Nie sądzę, aby świadomość ta była choćby zbliżona do tej, jaka panowała kiedyś” – powiedział ojciec Greg Mathias, proboszcz parafii św. Marii w Mansfield w stanie Massachusetts, wyświęcony w 1991 roku.

Kościół przypomina, że sakrament namaszczenia chorych jest darem Ducha Świętego – umocnieniem, pokojem i odwagą wobec cierpienia. Nie jest jedynie „ostatnim namaszczeniem”, lecz także modlitwą o uzdrowienie duszy i ciała, jeśli taka jest wola Boga. Wzór tego sakramentu odnajdujemy już w Liście św. Jakuba: „Niech przywoła starszych Kościoła, aby modlili się nad nim i namaścili go olejem w imię Pana” (Jk 5,14).

Drugim powodem rzadkich wezwań, jak pisze autor, jest coraz mniejsza liczba kapłanów. Parafia św. Piotra w Cambridge, gdzie w latach 50. posługiwało pięciu księży, dziś ma tylko jednego. Nawet jeśli ktoś poprosi o duchową pomoc w chwili tragedii, często nie ma kto przyjechać.

A jednak zdarzają się chwile, gdy kapłani wciąż stają na pierwszej linii. W 2020 roku zdjęcie młodego księdza Johna Killackeya, który w ulewnym deszczu udzielał ostatniego namaszczenia ofierze wypadku na autostradzie w Pensylwanii, obiegło świat. Jego postawa – spokojna, skupiona, pełna wiary – przypomniała, że kapłan jest człowiekiem Boga posłanym, by nieść obecność Chrystusa tam, gdzie kończą się ludzkie możliwości.

Współczesny świat coraz mniej pamięta o wymiarze duchowym życia i śmierci. Czasem wstrząsające tragedie budzą w nas tęsknotę za dawnym wezwaniem: „Niech ktoś sprowadzi księdza”. Może właśnie to wezwanie warto dziś przypomnieć – nie tylko służbom ratunkowym, lecz każdemu z nas. Bo w chwili ostatecznej najważniejsze nie są słowa lekarzy ani dźwięk syren, lecz pokój serca, który daje tylko Bóg.

Źródło: ncregister.com

Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.

1 / 1

reklama