Człowiek, prawo i trwanie

Różnice w rozumieniu i stosowaniu prawa u starożytnych Greków i Rzymian

Stefan J. Karolak

Człowiek, prawo i trwanie

Świat zamieszkują miliardy istot żywych. Bez sprzeciwu godzimy się z tym stwierdzeniem. Daje nam ono niemal poczucie swojej oczywistości. Jakże zwodniczej! Jakaż bowiem jest treść tego zdania? Co oznacza podmiot w nim zawarty? Cóż to jest bowiem świat? Kosmos cały — możemy powiedzieć. Wszakże ten piękny termin grecki (kosmos) jest nie mniej, a z całą pewnością bardziej wieloznaczny niż polski wyraz „świat”. Starożytny Grek rozumiał przezeń, tak jak my zresztą, wszelki wyobrażalny byt. Ale kosmos dla starożytnych Hellenów oznaczał także porządek i ład. Jego graficzna czy dźwiękowa forma to tyle, co kształt i postać, ozdoba i strój. Właśnie te, zabarwione estetycznym sensem, znaczenia słowa kosmos pozwalają nam zasadnie doszukiwać się w  nim źródłosłowu dla współcześnie rozumianych kosmetyków. Wszakże dla starożytnych i współczesnych Greków kosmos to także ludzie. Dla ludzi zaś, dla każdego człowieka świat to miejsce jego bytowania, to przede wszystkim ziemia. Jednakże człowiek żyjąc na ziemi ma świadomość, że jego ziemski świat nie jest całym światem, lecz jego cząstką, punktem nieogarnionej przestrzeni.

Przywoławszy tę potoczną obserwację, możemy dopiero w  tej perspektywie analizować sytuację, status człowieka w świecie. Dorobek starożytności w tej mierze jest ogromny. Chciałbym w  świetle tego dorobku spojrzeć na conditio humana z punktu widzenia prawa (ius), zwyczaju (mos) i  trwania (tempus). Te właśnie uwarunkowania prawne, zwyczajowe i kulturowe człowieka ukształtowały się w jego życiu społecznym. Arystoteles, grecki filozof i uczony (384—322 p.n.e.), właśnie społeczny element życia człowieka akcentuje szczególnie mówiąc: „człowiek jest z natury istotą społeczną” — „anthropos fysei politikon zoon” (Polit. 1253 a 3, 7). Tę słynną wypowiedź Stagiryty (Arystoteles pochodził ze Stagiry), a szczególnie jej dwa ostatnie słowa są różnie tłumaczone. One to właśnie są źródłem i  podstawą twierdzenia, że człowiek jest zwierzęciem społecznym. Zoon w grece znaczy też między innymi tyle, co zwierzę, ale przecież także oznacza istotę żyjącą, postać lub wizerunek. Słowo to użyte w pejoratywnym czy wręcz pogardliwym sensie może być rozumiane jako stwór lub stworzenie.

Omawianą wypowiedź Arystotelesa traktuje się także niekiedy jako jedną z wielu możliwych definicji człowieka. Można zasadnie sądzić, że sam autor tego powiedzenia potraktowałby je raczej jako pewien rys charakteryzujący człowieka, lecz nie jako rodzaj definicji.

Trzeba też przytoczyć znaczenie tego zdania Stagiryty tak, jak rozumie je wielu tłumaczy, w tym Ludwik Piotrowicz, który przyswoił językowi polskiemu Politykę wielkiego filozofa, dzieło, z którego ten wyimek pochodzi. Oto ta treść: „człowiek jest z natury stworzony do życia w państwie” (Polit. 1253 a 3, 7).

W tym znaczeniu zdanie to powtarzane jest przez ponad dwa tysiące lat. W starożytności autorytet Arystotelesa był wielki. Nie na tyle jednak, aby jego poglądy i twierdzenia stanowiły obowiązujące normy. Zresztą ani w filozofii, ani w nauce norm powszechnie obowiązujących Grecja nie miała. Twórcy poszczególnych szkół i  kierunków, wybitni filozofowie skupiali wokół siebie często znaczną liczbę uczniów. Mistrz i uczniowie tworzyli szkołę (oj! czasy, czasy). Ich argumenty i poglądy podlegały dyskusji. Poza wyjątkami (np. Pitagorejczycy) głoszone tezy musiały utrzymywać się siłą własnej trafności, a nie z powodu głoszenia czy popierania ich przez uznane, choćby najwyższe, autorytety. Granicą i probierzem prezentowanych idei była w  Helladzie prawda. Jej nieustające poszukiwanie utrzymywało niegasnącą żywotność starożytnej myśli greckiej.

Przyjmując tę pryncypialną postawę Greków, nie mogę się zgodzić z Arystotelesem, że człowiek z natury stworzony jest do życia w państwie. Nie odpowiada mi też dosłowne tłumaczenie wyrażenia politikon zoon, w  brzmieniu: „człowiek jest istotą państwową”. A to, że jest takim z natury uważam za pogląd zupełnie nietrafny, gdyż państwo, mimo że tak chciał Stagiryta, moim zdaniem, do tworów natury nie należy. Jestem natomiast skłonny podzielić jego pogląd, który Arystoteles przekazał w następującej wypowiedzi: „Kto zaś nie potrafi żyć we wspólnocie albo jej wcale nie potrzebuje, będąc samowystarczalnym, bynajmniej nie jest członkiem państwa, a zatem jest albo zwierzęciem, albo bogiem. Wszystkim ludziom właściwy jest z natury pęd do życia we wspólnocie, a ten kto ją pierwszy zestroił, jest twórcą największych dóbr” (Polit. 1253 a 12).

Znamienne to słowa. Zawartą w nich myśl, dotyczącą społecznych skłonności człowieka, podzielam bez reszty. Godzę się z  poglądem, że pęd do życia homo sapiens w zbiorowości pochodzi z natury. Wynika to co najmniej z konieczności społecznego przygotowania każdego osobnika do biologicznej egzystencji.

Nie tracę jednak świadomości, że sam termin „natura” czy „naturalny” jest słowem wieloznacznym i jego bezrefleksyjne używanie prowadzić może do nieporozumień, a nawet do paradoksów. Tu z grubsza tylko pragnę dokonać dychotomicznego podziału jego znaczenia. Stąd za naturalne uważał będę wszystko, co dzieje się bez najmniejszego choćby udziału człowieka i niezależnie od jego świadomości i woli, w odniesieniu do zachodzących procesów. To czyste i pełne rozumienie znaczenia słowa „naturalny”.

Istnieją też zjawiska i  procesy w  istocie swej naturalne, ale zachodzą one przy pewnym, choćby najmniejszym, udziale w nich człowieka. Przykładem na takie rozumienie „naturalności” niech będzie skojarzenie pary zwierząt, które instynktem wiedzione dokonują aktu płciowego, a których spotkanie odbyło się jednak nie na drodze doboru naturalnego, lecz na podstawie zracjonalizowanej woli człowieka. Można się spierać, czy w wypadku drugiej okoliczności mamy jeszcze do czynienia z naturą i z procesem w  pełni naturalnym. Warte podkreślenia w  omawianej wypowiedzi Arystotelesa jest nadawanie przezeń wielkiego znaczenia zorganizowania się ludzi w  organizację państwową. Ten wielki przyrodnik, lekarz, pisarz i  filozof zalicza pierwotnego twórcę państwa do najwybitniejszych ludzi, a samo państwo do największych z  dóbr. Wynalazek koła, które przecież współcześni Arystotelesa znali i stosowali, nie miał dla niego już tak wielkiego znaczenia. Skąd ta wielka atencja Stagiryty dla państwa? On sam tak ją uzasadnia: „Jak bowiem człowiek doskonale rozwinięty jest najprzedniejszym ze stworzeń, tak jest i najgroźniejszym ze wszystkich, jeśli się wyłamie z  prawa i  sprawiedliwości. Najgorsza jest bowiem nieprawość uzbrojona, człowiek zaś rodzi się wyposażony w broń, jaką są jego zdolności umysłowe i moralne, które jak żadne inne, mogą być niewłaściwie nadużywane. Dlatego człowiek bez poczucia moralnego jest najniegodziwszym i najdzikszym stworzeniem, najpodlejszym w pożądliwości zmysłowej i żarłoczności. Sprawiedliwość zaś jest znamieniem państwa, wymiar jej jest bowiem podstawą porządku istniejącego we wspólnocie państwowej, polega zaś na ustaleniu tego, co jest sprawiedliwe” (Polit. 1253 a, 12 in fine).

Jest to niemal przyrodnicza charakterystyka człowieka jako istoty biologicznej i politycznej. Jeśli właściwości swe skieruje on ku pożytkowi wspólnoty i czynił to będzie w dobrej wierze, a dobra wiara jest niezbędna do spełniania sprawiedliwości, to taki człowiek będzie realizował cele państwa i jednocześnie przestrzegał prawa. Takie postępowanie uczyni z człowieka „najprzedniejsze ze stworzeń”. Jeśli zaś wyłamie się z prawa i sprawiedliwości to ipso facto przekształci się w najgorsze ze stworzeń. Sens tej wypowiedzi wskazywać może z  jednej strony na autorytet, jakim cieszyło się państwo, z drugiej zaś może też być przejawem słabości jego struktur i  chęcią ugruntowania ustroju i  porządku w  nim panującego. Niewykluczone też, że Arystoteles był świadom potrzeby stworzenia podbudowy teoretycznej i popularyzacji dobrze prosperujących helleńskich poleis (greckich państw-miast). Z  całą pewnością zaś był on wybitnym i  solidnym badaczem istniejących i  możliwych ustrojów. Rozważał wszechstronnie przyczyny powstawania i upadku poszczególnych przypadków konkretnych organizmów państwowych. Przypisuje się mu opracowanie i opisanie 158 ustrojów. Jedną z tych prac jest odnaleziony w roku 1891 Ustrój polityczny Aten.

Rzymski spadkobierca filozoficznej i  politycznej myśli greckiej oraz jej wybitny kontynuator, Marek Tulliusz Cyceron (106—43 p.n.e.) z  pewną emfazą i  znacznym entuzjazmem wypowiada na temat państwa i prawa zbliżony do Arystotelesowskiego pogląd. W swej rozprawie o państwie (De re publica) w szóstej księdze opowiada domniemany sen Publiusza Korneliusza Scypiona Emilianusa, zwanego Afrykańczykiem, pogromcy Kartaginy. We śnie tym jego przybrany ojciec, zresztą też Africanus, przepowiada mu wspaniałą przyszłość i wychwala tych, którzy zasłużyli się dobru państwa. Oto słowa Afrykańczyka ojca: „dla wszystkich, którzy ochraniali, wspierali i umacniali ojczyznę, jest wyznaczone w  niebie miejsce, gdzie będą doznawali wiecznej szczęśliwości” — „omnibus qui patriam conservaverint adiuverint auxerint certum esse in caelo definitum locum, ubi beati aevo sempiterno fruantur” (De re publica 13, 13). Cyceron wzmacnia swoje twierdzenie przeświadczeniem, że sam Bóg Najwyższy, który rządzi całym światem, ma na pieczy wspólnoty złączone prawem.

Pogląd na państwo jako dobro wspólne był właściwy zarówno starożytnym Grekom, jak i Rzymianom. Pod względem zaś prawa, jego rozumienia, stosowania, a  przede wszystkim funkcjonowania systemu prawa, dopatrzyć się można znacznych różnic między tymi państwami. Ich pełne prześledzenie, a następnie zanalizowanie byłoby ze wszechmiar pożyteczne. W  tym momencie mogę zatrzymać się jedynie nad uderzającą różnicą, jaka zachodziła między prawem starożytnych Greków (przede wszystkim Ateńczyków) i  Rzymian. Różnica ta dla prawników wykształconych w  tradycji romańskiej może wydać się zaskakująca czy wręcz szokująca. Wrażenie takie wynika jednakże z przyczyn często pobieżnej i  jednostronnej interpretacji zasady, którą przypisuje się klasycznemu prawu rzymskiemu. Mówię tu o znanej wszystkim prawnikom paremii „lex posterior derogat anteriori” — „ustawa późniejsza uchyla wcześniejszą”.

Twierdzi się powszechnie, że takiej czy podobnej zasady starożytna Hellada nie znała, a  nawet że znała i  stosowała zasadę przeciwną, mówiącą, iż to ustawa wcześniejsza uchyla późniejszą. Przytoczona reguła „lex posterior derogat anteriori” (czy jak czasami się też mówi, priori, zamiast anteriori) w  moim rozumieniu jest z gatunku tych zasad, które mają znamiona konstytucyjne. W konkretnych bowiem sytuacjach, na jej podstawie dokonuje się uznania określonych norm za będące lub niebędące prawem. A  to jest rozstrzygającą decyzją o bycie samego prawa. Warto zapytać, jakie jest pochodzenie przytoczonej maksymy? Dla porządku pragnę dodać, że słów takich, jak reguła, paremia, maksyma czy zasada, mimo istnienia możliwych różnic między nimi, w tym miejscu używam w znaczeniu synonimicznym.

Wracając do samej reguły, możemy twierdzić, że to słynne i  doniosłe sformułowanie zostało ukute przez średniowiecznego komentatora na podstawie wypowiedzi klasycznego prawnika rzymskiego. Wypowiedź tego jurysty została zamieszczona przez kompilatorów justyniańskich w 4 tytule 1 księgi jego, tzn. Justyniana, Digestów (De constitutionibus principum — O konstytucjach cesarskich). Otóż sformułowanie Modestyna (o siło języka greckiego!) właśnie w  grece, przełożone na łacinę jest znacznie łagodniejsze i mniej stanowcze, a brzmi następująco: „Posteriores leges plus valent quam quae ante eas fuerunt”. Dosłowne, niekoniecznie najzgrabniejsze spolszczenie tej paremii można oddać w  ten sposób: „Ustawy późniejsze mają większe znaczenie, znaczą więcej (plus valent) niż te, które obowiązywały dotychczas, były dotychczas (valent quam quae ante eas fuerunt)”.

Łaciński, a  także polski tekst tej normy, a  zawarta w Digestach wypowiedź Modestyna była normą prawną, w  żadnym razie nie pozwala mówić o  derogacji, o  uchyleniu dotychczasowej ustawy na skutek wprowadzenia nowej. Przeciwnie, ze sformułowania wskazującego na przewagę znaczenia nowej ustawy możemy a contrario wnioskować, że stara ustawa z całą pewnością pozostawała w  mocy, choć ta jej moc na skutek wprowadzenia nowej ustawy zmalała. Ten wniosek jest pochodną myśli mówiącej, że więcej znaczyć (plus valere) można tylko w stosunku do czegoś, co coś znaczy, a więc istnieje. Można stąd wnosić, że nawet w sytuacjach, gdy na podstawie dwóch ustaw pochodzących z różnych okresów dochodziło do sprzeczności norm, nie uznawano za jedynie wiążącą tę z nich, która pochodziła z  ustawy późniejszej, lecz przyjmowano istnienie preponderancji, pewnej przewagi ustawy nowej nad ustawą starszą, przy uznawaniu jednoczesnej mocy obowiązującej obu ustaw.

Współcześnie przy tendencjach traktowania prawa jedynie jako sui generis narzędzia, poprzez które kieruje się społeczeństwem, istnieje w systemie hierarchicznie usytuowanych przepisów prawnych zasada lub co najmniej dążenie do eliminacji norm wzajemnie sprzecznych. Jest to również zagadnienie o kapitalnym znaczeniu. Mogę je tu tylko zasygnalizować. W zhierarchizowanych współczesnych systemach prawnych podstawową regułą, mającą usuwać mogące powstać sprzeczności norm, jest zasada: „Lex superior derogat legi inferiori”. Zasada ta, zwana w  teorii prawa hierarchiczną, oznacza, że ustawa wyższa co do swej rangi (np. konstytucyjna) uchyla, a więc pozbawia mocy ustawę niższą (np. ustawę zwykłą). Przy takim założeniu, w starożytności raczej jasno nieartykułowanym, reguła temporalna miałaby tu drugorzędne znaczenie. Jest ona także ograniczona relacjami, jakie zachodzą między lex generalis (ustawa obejmująca regulacje o charakterze ogólnym) i lex specialis (ustawa normująca szczegółowo określone stany rzeczy). Przy równej hierarchii aktów prawnych zależności te obejmuje zasada: „Lex posterior genaralis non derogat legi priori speciali” — „Późniejsza ustawa ogólna nie uchyla wcześniejszej ustawy szczególnej”. Niezależnie wszakże od możliwych uwikłań poszczególnych reguł kolizyjnych, ta o charakterze temporalnym ma kapitalne znaczenie, moim zdaniem co najmniej równe zasadzie hierarchicznej.

Jakie racje przemawiają za takim stanowiskiem? Historyczne. Rozumiem przez to bytowanie ludzkości w nieustająco zmieniającym się wraz z upływem czasu środowisku. Zresztą wielu prawodawców stwierdzało, że po wydaniu przez nich określonych praw w  przyszłości nie mogą one podlegać zmianom. Także nasz Justynian zabronił wprowadzania zmian do swojej kodyfikacji. Okoliczności życia okazały się silniejsze i zmusiły wielkiego prawodawcę do znowelizowania nadanego przez się prawa (Nowele Justyniańskie). Wiemy także, że Solon, po nadaniu Ateńczykom praw, zażądał od nich złożenia przysięgi, iż nie będą dążyć do ich zmiany. Według Diodora Sycylijskiego, Charondas z Katany wydał szczególne postanowienie. Zawierało ono bowiem zasadę, na podstawie której każdy z obywateli zmierzających do zmiany prawa, przygotowany projekt w tym względzie przedkładał do decyzji rady miasta. W  czasie głosowania projektodawcę prowadzono na szubienicę i  tam zakładano na szyję pętlę. Wynik głosowania przyjmujący proponowane prawo uwalniał inicjatora nowelizacji od stryczka, odrzucenie projektu było sygnałem do zaciśnięcia pętli.

Czy niechęć do zmiany prawa była jedynie właściwością społeczności objętych kulturą grecką? Bynajmniej! Niechętni zmianom prawa byli też Rzymianie. Cyceron twierdził, że każda z rzymskich ustaw (lex) była obwarowana klauzulą zakazującą abrogacji.

Warto tu zauważyć, że Rzymianie wykształcili subtelne i precyzyjne nazewnictwo odnoszące się do nowelizacji lub uchylania mocy obowiązującej prawa. Zatem termin „abrogacja” pochodzi od czasownika abrogare, co jest równoważnikiem takich polskich słów, jak: „znieść”, „usunąć”, „pozbawić znaczenia”, „unieważnić”. W  terminologii prawniczej legem abrogare ma ściślejsze znaczenie. Użyte w tym kontekście oznacza całkowite uchylenie obowiązującego aktu prawnego przez ustawę późniejszą lub poprzez zwyczajowe zaprzestanie jej stosowania. Tymczasem tak dobrze nam znana (jak się nam wydaje) i często używana terminologia odnosząca się do derogacji wiąże się z  czasownikiem derogare i znaczy tyle, co „uchylić częściowo” lub „zmienić ustawę”. Bogactwo rzymskiej nomenklatury prawniczej godzi się poszerzyć jeszcze o słowo subrogatio, związane z czasownikiem subrogare, oznaczające zabieg polegający na uzupełnianiu lub zmianie jakiejś części dotychczasowej ustawy.

Te subtelne narzędzia techniki prawniczej można było stosować tylko wtedy, gdy istniało już stosowne prawo zapisane w ustawach. Wszakże aby było to możliwe, uprzednio należało uchwalić odpowiednie prawo. W  tym celu niezbędne było rogatio legis, wniosek o uchwalenie ustawy. Wniosek taki był następnie przedmiotem obrad zgromadzenia ludowego w Rzymie. Rogatio oznaczało też merytoryczną część uchwalonej ustawy. Zatem aby uchwalono ustawę, trzeba było podjąć inicjatywę w tej mierze — legem rogare. Jeśli większość zgromadzenia podniosła tabliczki z dwoma literami UR (uti rogas — jak proponujesz) projekt stawał się obowiązującą ustawą.

Trwałość prawa ma niewątpliwie wiele zalet. Długo obowiązujące jest w  większym stopniu znane członkom społeczeństwa, a  więc tym, dla których jest tworzone. Dlatego też kontrfaktyczne domniemanie o  powszechnej znajomości prawa w takich okolicznościach pozostaje w  mniejszym rozziewie do istniejącego stanu rzeczy. Jak niemal wszystko, tak i  prawa mające za sobą długi czas istnienia obrastają w powagę i nabierają cech oczywistości.

Pożytek i szkodę związaną ze zmianą prawa na greckim gruncie rozważał także Arystoteles. Ważył argumenty przemawiające za jednym i drugim stanowiskiem. Wydaje się wszakże, że skłaniał się raczej ku zdecydowanej konserwacji istniejących praw. Argument, jaki przytoczył, w moim rozumieniu ma tylko pozory słuszności. Oto argument Stagiryty: „Prawo zdobywa sobie bowiem siłę, która stanowi o posłuchu dla niego, jedynie przez przyzwyczajenie, do tego zaś nie dochodzi się inaczej, jak w dłuższym czasie. Toteż jeśli istniejące prawa z łatwością zmienia się na inne, nowe, to osłabia się tylko moc prawa” (Polit. 1269 a, 14).

Człowiek, prawo i trwanie
Fragment pochodzi z książki:
Stefan J. Karolak
Sprawiedliwość.
Sens prawa

ISBN: 978-83-7720-324-8
wyd.: Wydawnictwo PETRUS 2015

Rozczarowuje mnie ta argumentacja. Przyzwyczajenie i zwyczaj stąd płynące nie powinny mieć właściwości konserwująco-usypiających. Zwyczaj powinien stabilizować życie społeczeństw i stwarzać warunki do ich ciągłego rozwoju. Dawność prawa często miewa swój pozytywny walor, ale największą zaletą prawa jest trafność jego rozwiązań normatywnych służących sprawiedliwemu stosowaniu.

Rzymianie teoretycznie też byli niechętni częstym zmianom prawa. Wypracowali wszak formułę, która pozwalała im zarazem utrzymywać tradycję i dostosowywać to prawo do zmieniających się warunków życia. Temu między innymi służyła instytucja edyktu pretorskiego. Z tego źródła płynęła tradycja niosąca jednocześnie postęp. Przy najbliższej okazji, mam nadzieję, zatrzymamy się dłużej przy tym źródle. Zanim to jednak nastąpi, chciałbym Czytelnikom przypomnieć, że Chronos, personifikacja czasu, według wierzeń orfików stworzył z połączenia chaosu i eteru srebrne jajko świata, z którego wyłonił się bóg światła, Fanes. Światło zaś warunkuje nie tylko naszą mądrość, ale życie samo.

dalej>>

opr. ab/ab


« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama