Kulmhof - wstęp do zagłady

Kulmhof był dla Niemców doświadczalnym obozem zagłady. Powstał jeszcze przed głośną konferencją w Wannsee, na której zapadła decyzja o „ostatecznym rozwiązaniu”

Kulmhof był dla Niemców doświadczalnym obozem zagłady. Powstał jeszcze przed głośną konferencją w Wannsee, która miała miejsce 20 stycznia 1942 roku i na której w ścisłym gronie nazistowskich prominentów, zapadła oficjalna decyzja o eksterminacji ludności żydowskiej. Oto garść faktów z historii obozu.

Pierwsze transporty Żydów dotarły do Chełmna nad Nerem w powiecie kolskim — bo tam właśnie istniał tytułowy obóz - na początku grudnia 1941 roku. Byli w nich głównie Żydzi z Kraju Warty i łódzkiego getta, ale także Polacy (w tym księża), Romowie, Sinti, jeńcy radzieccy oraz grupy dzieci z Zajmojszczyzny i czeskich Lidic.

Obóz zorganizowano nadspodziewanie szybko. Zagospodarowano usytuowany w pobliżu kościoła, otoczony parkiem pałac, okoliczną ludność wysiedlono i przejęto budynki mogące służyć celom obozowym w tym plebanię, kościół, spichlerz czy remizę. O lokalizacji Kulmhof (tak nazwali obóz hitlerowcy) zdecydowało położenie: infrastruktura transportowa oraz tereny zalesione, oddalone od skupisk ludzkich. Więźniów mordowano przez zagazowanie spalinami w specjalnych ciężarówkach. W pierwszym okresie działalności obozu, ciała zagazowanych topiono masowo w fosach, ale już w roku 1942 rozkopano je po to, by wydobyć i spalić zwłoki w utworzonych wówczas krematoriach.

80 lat temu

Pierwsze egzekucje odbyły się 8 grudnia 1941 roku. Po przyjeździe do obozu ofiary kierowano do przebieralni, gdzie mieli się przygotować do rzekomej kąpieli i odwszenia przed - zapowiedzianym dla zmyłki — wyjazdem na roboty w głąb Rzeszy. Pod pozorem przewozu do łaźni umieszczano ich w samochodzie pełniącym rolę komory gazowej. Do wnętrza kabiny, w której się znaleźli, doprowadzony był wylot rury wydechowej motoru, by gazy spalinowe w ten sposób napełniły kabinę. W hermetycznym wnętrzu śmierć następowała w ciągu kilkunastu minut.

Jak zeznawali naoczni świadkowie, ciężarówka ruszała w drogę dopiero wtedy, kiedy rozpaczliwe krzyki ginących wewnątrz kabiny cichły. Samochód wywoził ciała do oddalonego o 4 km lasu, a tam specjalny oddział więźniów wyładowywał zwłoki i zajmował się ich grzebaniem. Inny oddział znajdujący się w pałacu czyścił przebieralnię, sortował ubrania i zabezpieczał wartościowe przedmioty. Więźniowie z komand grzebiących ciała i zajmujących się sortowaniem rzeczy pozostawionych w przebieralniach, byli sukcesywnie uśmiercani w samochodowych komorach gazowych.

Działalność obozu zawieszono w kwietniu 1943 roku i uruchomiono ponownie w czerwcu 1944 roku, by przed nadejściem Armii Czerwonej przyspieszyć akcję eksterminacji i finalnie obóz zniszczyć. Komendantami obozu byli Herbert Lange i Hans Bothmann. Kulmhof przestał istnieć 17 stycznia 1945 roku. Szacuje się, że w wyniku ludobójstwa w Chełmnie nad Nerem, które stało się największym tego rodzaju aktem w Wielkopolsce w czasie II wojny światowej, zginęło około 180 tysięcy ludzi. Wśród szacunków jednak pojawiają się również większe liczby, sięgające nawet 300 tysięcy. Na stronie internetowej Muzeum Kulmhof czytamy, że najbardziej prawdopodobna wydaje się liczba oscylująca wokół 200 tysięcy zamordowanych.

Zapiski Rudolfa Hössa

Rudolf Höss został ujęty przez Anglików w marcu 1946 roku i przekazany Międzynarodowemu Trybunałowi Wojskowemu w Norymberdzie. Stamtąd w ramach ekstradycji trafił do krakowskiego więzienia, gdzie między śledztwem a główną rozprawą sądową napisał swą głośną „Autobiografię”. Na jej stronach odniósł się m.in. do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem. „Podczas wizyty w Oświęcimiu latem 1942 r.
Reichsführer SS Heindrich Himmler obejrzał dokładnie cały przebieg akcji. W tym okresie zwłok jeszcze nie palono. Nie kwestionował niczego, nie wypowiadał się również na ten temat — tymi słowami Höss rozpoczyna relację z pobytu w Chełmnie. - Wkrótce po wizycie Himmlera przyjechał Stardantenführer Blobel (Paul Blobel, od czerwca 1942 r.  kierownik akcji zacierania śladów masowych zbrodni popełnionych przez nazistów na wschodzie Europy, polegającej na rozkopywaniu grobów i paleniu wydobytych zwłok — przyp. autorki) z biura Eichmanna i przywiózł rozkaz opróżnienia masowych grobów oraz spalenia zwłok. Należało również usunąć popioły, aby w późniejszym okresie nie można było obliczyć, ile zwłok spalono. Blobel przeprowadzał już w Chełmnie próby różnych sposobów spalania zwłok. Eichmann polecił mu, aby pokazał mu te urządzenia. W tym celu udałem się wraz z Hösslerem do Chełmna. Blobel kazał tam wybudować różne prowizoryczne piece, w których palono drewnem i odpadami benzyny. Próbował również niszczyć zwłoki za pomocą środków wybuchowych, co nie dało jednak zadowalających rezultatów. Popioły rozsypywano na rozległym terenie leśnym, przy czym uprzednio mielono je na proszek. Stardantenführer Blobel otrzymał polecenie wyszukania i zlikwidowania wszystkich masowych grobów na terenach wschodnich. Jego sztab roboczy otrzymał kryptonim „1005”. Prace wykonywane były przez komanda żydowskie, które rozstrzeliwano po ukończeniu każdego odcinka. Obóz koncentracyjny w Oświęcimu miał stale dostarczać Żydów do pracy w komandzie „1005”. Podczas pobytu w Chełmnie widziałem również tamtejsze urządzenia do zagłady ludzi — auta ciężarowe przystosowane do zabijania za pomocą gazów spalinowych. Tamtejszy Kommandoführer określił jednak ten sposób zabijania jako bardzo zawodny, ponieważ gaz wytwarza się nieregularnie i często nie wystarcza do spowodowania śmierci. Nie mogłem się dowiedzieć jaka liczba zwłok znajdowała się w masowych grobach w Chełmnie i ile zostało już spalonych. Stardantenführer znał dość dokładnie liczby masowych grobów na terenach wschodnich, zobowiązany był jednak do zachowania najściślejszej tajemnicy”.

W innym miejscu „Autobiografii” komendant KL Auschwitz wraca do wątku Kulmhof. — „O ile mi wiadomo, oprócz Oświęcimia istniały następujące miejsca zagłady Żydów: Chełmno koło Łodzi — gazy spalinowe; Treblinka nad Bugiem — gazy spalinowe; Sobibór koło Lublina — gazy spalinowe; Borżec koło Lwowa — gazy spalinowe; Lublin (Majdanek) — cyklon B. (...) Ja sam widziałem jedynie Chełmno i Treblinkę. Chełmno było już nieczynne. (...) W czasie zwiedzania przeze mnie Treblinki wszyscy zagazowani zmarli. Powiedziano mi jednak, że silniki nie zawsze pracują równomiernie, dlatego też spaliny często nie wystarczają do zabicia wszystkich osób znajdujących się w komorach. Wiele z nich traciło tylko przytomność i musiano ich jeszcze rozstrzeliwać. To samo słyszałem również w Chełmnie. Mówił mi także Eichmann, że w innych miejscach występowały podobne usterki. W Chełmnie zdarzyło się również, iż znajdujący się w samochodzie ciężarowym Żydzi wyłamali ściany i usiłowali uciec”.

W tomie XII akt procesu Hössa zachowało się zezwolenie na odbycie podróży do Chełmna, nadane drogą iskrową do Oświęcimia. Treść telegramu brzmiała: „Niniejszym udziela się zezwolenia na jazdę samochodem osobowym z Oświęcimia do Łodzi w dniu 16.09.1942 r. w celu zwiedzenia stacji doświadczalnej pieców polowych Akcji Reinhardt. Podp. Gluks”.

Mama jest w niebie

Kiedy w obozach koncentracyjnych więźniowie szli do komór gazowych, słuchali jak przygrywa im orkiestra obozowa. W Chełmnie w równie przerażających okolicznościach, śpiewał żydowski chłopiec, Szymon Srebrnik. Płynął wtedy łodzią po Nerze i wrzucał do wód rzeki kości ofiar, których nie udało się spalić. Pilnujący go Niemcy uwielbiali jego głos i kazali mu śpiewać, by zabić nieco nudę swych rutynowych obowiązków. Głos Szymona miał piękną barwę i był na tyle donośny, że jego śpiew słyszeli polscy mieszkańcy Chełmna. Zapamiętali go zresztą na długo. Chłopiec śpiewał ludowe polskie piosenki i przedwojenne szlagiery typu „Mały biały domek”. Niemcy nauczyli go niemieckich piosenek, więc później śpiewał i polskie, i niemieckie. I tak, śpiewając, wrzucał ludzkie kości do rzeki. Ner to straszny grobowiec.

Do dziś w Muzeum Kulmhof można zresztą zobaczyć zdjęcia ciężarówek — wywrotek, które wysypują ludzkie prochy z żuchowskiego lasu do jego wód. Podobne zdjęcia zrobiono również na jednym z mostów na Warcie. Szymon trafił do Kulmhof jako trzynastolatek i pracował przy sortowaniu rzeczy po wysłanych na śmierć Żydach. Któregoś dnia kazano mu przejrzeć górę damskich torebek. W jednej z nich znalazł dokumenty swojej matki ze zdjęciem. Ogromnie się ucieszył. Nie miał pojęcia co naprawdę dzieje się w Chełmnie, więc uznał, że to dobry znak. Podszedł do Żyda, który pracował obok i powiedział radośnie: „Znalazałem torebkę mamy! Są jej dokumenty, zdjęcie! A to znaczy, że mama tu jest!” Żyd popatrzył na niego jakby obojętnie i rzekł: „Mama jest w niebie.” Szymon tego nie zrozumiał. Dalej oczy lśniły mu z radości. „Mama jest w niebie” — powtórzył wtedy więzień. Wkrótce do chłopca dotarło bardzo boleśnie co naprawdę oznaczało znalezienie tej torebki.

W styczniu 1945 roku, obóz jeszcze działał mimo, że za chwilę Niemcy planowali ucieczkę. Szymon miał niespełna piętnaście lat. Widział za dużo. Musieli go zabić, jak wszystkich innych świadków zbrodni. Jeden z hitlerowców strzelił mu w tył głowy, jednak nieoczekiwanie kula wyszła ustami chłopca. Postrzelonego odnalazł chłop z pobliskich zabudowań, zabrał do siebie i uratował. Dziś mówi się o nim jako o jednej z trzech osób, która przeżyła obóz zagłady Kulmhof.

Dzieci z Lidic

Zamach na Reinharda Heydricha, byłego szefa Gestapo, a podówczas najpotężniejszej osoby Protektoratu Rzeszy Czech i Moraw, miał miejsce 27 maja 1942 roku w Pradze. Heydrich zmarł 4 czerwca. Władze niemieckie automatycznie nasiliły terror skierowany przeciw narodowi czeskiemu. W ramach odwetu za zamach 10 czerwca 1942 roku, Niemcy dokonali masowej eksterminacji ludności cywilnej we wsi Lidice i Ležáky. Lidickich mężczyzn — w sumie 174 — rozstrzelano, 184 kobiety wysłano do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück.

Lidickie dzieci badano przez trzy dni, by sprawdzić na ile są z „punktu widzenia rasowego” nadające się do „zachowania”. Troje wybrano od razu, kolejnych siedmioro w wieku do jednego roku życia oddano do niemieckiego sierocińca w Pradze Krči. Pozostałych 88 deportowano do Łodzi, gdzie siedmioro z nich przeznaczono na zniemczenie, a resztę, czyli 81 dzieci, 2 lipca przewieziono do obozu Kulmhof, gdzie prawdopodobnie jeszcze tego samego dnia je zagazowano. Dodatkowo na śmierć wysłano do Kulmhofu jeszcze jedno z trojga dzieci pierwotnie wybranych na zniemczenie. Po wojnie udało się odnaleźć i zwrócić krewnym tylko 17 dzieci. Jeśli zaś chodzi o same Lidice — zrównano je z ziemią. Miejsce, gdzie stały Lidice, miało zostać gołym polem i nazwa wsi miała zniknąć z map.

Inne wstrząsające fakty z obozu w Chełmnie nad Nerem opisała w „Medalionach” Maria Nałkowska. O działalności Kulmhof próbował powiadomić opinię międzynarodową mieszkaniec Chełmna Stanisław Kaszyński. Niestety bardzo szybko został aresztowany przez Niemców i zastrzelony.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama