Siła i słabość liberalnej krytyki

Recenzja "Polaka po komuniźmie" Teresy Boguckiej.

 

Spróbujmy umieścić się wewnątrz obrazu, który znamy tylko z ekranu telewizyjnego. Miasto chwilę po trzęsieniu ziemi. Część budynków leży w gruzach. Niektóre ściany osuwają się na naszych oczach. Inne trzeba będzie zburzyć, aby nie przysypały przechodniów. Ulica znana nam na pamięć, tak że zapytani przez przybysza o jej nazwę w pierwszym odruchu bezradnie rozglądaliśmy się za jakąś tabliczką - teraz zniknęła, zamieniona w rumowisko cegieł, asfaltu i żelastwa z pogruchotanych aut. Tam, gdzie przebiegał most - zionie przepaść. Wyobraźmy sobie dalej, że dotknięte kataklizmem miasto było gigantycznym więzieniem. Uwolnieni kłębią się na placach, jakby ze zdziwieniem upewniając się, że żyją i że są wolni. Niektórzy nawołują, by na miejscu więzienia zbudować prawdziwe miasto, nowoczesne, przytulne, pozwalające każdemu na życie w godności. Inni przekrzykują ich, że najważniejsze to ukarać strażników - bez tego przyszłe miasto powstanie na zatrutej glebie. Ci, którzy na zamiataczy ulic patrzyli ze szczytu schodów, teraz szybko zrzucają służbowe uniformy, przebierają się w łachmany ofiar albo znikają w tłumie - na razie nawet nie marzą, że ich czas jeszcze powróci. Większość zaś nie zwraca uwagi na spór o przyszłość więzienia: poszukuje dla siebie i swoich rodzin miejsca na nocleg, krząta się, porządkuje, niektórzy kradną, inni - przeciwnie - pomagają słabszym wydobyć się z ruin. Są też tacy, którzy przestrzegają, by kolejnymi grzechami nie zasłużyć sobie na gniew Boży i nie popaść w nowe - jeszcze straszniejsze, bo wewnętrzne - zniewolenie.

Tak mniej więcej wyglądała Polska na przełomie lat 80. i 90. Trudno się więc dziwić, że w zamęcie rewolucji - bo tak należy określić wydarzenia, które wówczas miały miejsce - najprzenikliwsi tracili orientację. Tym większa zasługa tych, którzy w świat rozsypującego się ustroju, rozpadających hierarchii społecznych, przeobrażających się instytucji, obyczajów i autorytetów wprowadzali - prowizoryczny z konieczności - ład pojęciowy. Bez komentatorów analizujących polskie przemiany, krytykujących błędy, wskazujących cele - wszystko potoczyłoby się znacznie gorzej. Do niezbyt licznego grona takich właśnie komentatorów należy Teresa Bogucka.

Publicystyka Boguckiej odegrała istotną rolę już z racji miejsca, gdzie ukazywały się jej teksty. Jako czołowa autorka najbardziej opiniotwórczego dziennika stała się Bogucka wyrazicielką postaw, przekonań, nastrojów, a po części - dodajmy - i fobii ważnej formacji polskiej inteligencji. Tej formacji, która bez wahania poparła program modernizacji Polski wysunięty przez Tadeusza Mazowieckiego i Leszka Balcerowicza. Jedną z podstaw tego programu - której patronował premier pierwszego niekomunistycznego rządu po wojnie - było uznanie, że w nowej Polsce jest miejsce dla wszystkich, także tych (powróćmy do metafory więziennej), którzy przez 45 lat pełnili rolę strażników (chyba że da się im udowodnić, iż w tym czasie popełnili przestępstwa). Pojednanie, szacunek dla aksjologicznego pluralizmu społeczeństwa, światopoglądowa neutralność państwa, odwoływanie się raczej do ideałów społeczeństwa obywatelskiego i dziedzictwa ogólnoeuropejskiego niż do tradycji narodowych - uzasadnienie dla wszystkich tych wartości odnaleźć można w tekstach Boguckiej. Ale jeszcze ważniejsze w nich miejsce zajmuje obrona drugiego z filarów modernizacji: neoliberalnej reformy Leszka Balcerowicza. Dziś, gdy wiemy już, że żaden z następnych rządów nie odważył się odrzucić pryncypiów tej reformy, a wszelkie jej spowolnienia przynosiły opłakane skutki dla Polski, łatwo bagatelizować wysiłek takich publicystów, jak Teresa Bogucka czy cała plejada znakomitych komentatorów ekonomicznych (by wymienić choćby Witolda Gadomskiego, Janusza Jankowiaka, Janusza Majcherka, Ernesta Skalskiego czy Michała Zielińskiego). Myślę jednak, że bez ich argumentów reformy Balcerowicza mogłyby nie doczekać chwili, gdy o ich słuszności większość z Polaków przekonuje się po prostu, sprawdzając zawartość własnych portfeli.

O wiele gorzej wytrzymała próbę czasu polityczna warstwa esejów Boguckiej. Wbrew jej obawom politycy prawicowi nie okazali się szczególnie chętni do budowania szafotów - większości z nich można raczej postawić zarzut, że hasło dekomunizacji traktowali głównie jako (mało zresztą skuteczny) slogan przedwyborczy. Z perspektywy już blisko dziesięciu lat za przesadny trzeba też uznać lęk przed zatruciem życia publicznego przez ksenofobiczną odmianę nacjonalizmu (lęk - warto zauważyć - u Boguckiej obecny w znacznie mniejszym stopniu niż u innych przedstawicieli liberalnej inteligencji). Że pomyliła się w sprawie rozliczenia przeszłości - to pośrednio przyznaje sama Autorka, we Wstępie (który - jako tekst najpóźniejszy - uznać trzeba za jej ostatnie słowo i klucz interpretacyjny do całej książki) wytykając rządom postsolidarnościowym, że przeoczyły "pozaekonomiczne potrzeby społeczeństwa", czy też piętnując rehabilitację PRL-u, jaka dokonywała się pod rządami koalicji SLD-PSL: "Przejmowanie rządu zamieniło się w odbieranie władzy na wszystkich szczeblach. W miejsce zapewnień o odnowie obu partii pojawiają się całkiem nienowe twarze towarzyszy. A w tle rozpoczyna się ostatnio szybkie przewartościowanie. (...) Od początkowego dopominania się o szacunek dla pracy milionów ludzi, którzy odbudowali Polskę i potem pracowali w najlepszej wierze, przechodzi się do obrony systemu socjalnego bezpieczeństwa, przywołuje sprawiedliwość społeczną. Stąd już krok, by podkreślić słuszny akt sprawiedliwości dziejowej, jaki dokonał się w latach czterdziestych, wyrównał wiekowe krzywdy i dał ludziom z nizin niepowtarzalną szansę." W podobnym duchu odczytywać należy ironiczne uwagi Autorki o "emocjonalnych porywach szlachetności", które popychają Adama Michnika do fraternizacji z byłymi komunistami, albo też o "niesmaku irytacji, gwałtownym sprzeciwie", jakie budzić może pamiętny tekst sygnowany wspólnie przez redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" i Włodzimierza Cimoszewicza. Przy tej okazji daje o sobie znać "osobność" myślenia Boguckiej i jego uczciwość. Choć - jak wspominałem - Autorka jest związana z określonym środowiskiem ideowym, to nie waha się formułować sądów dla tego środowiska kontrowersyjnych (o czym będzie jeszcze mowa).

Zdecydowanie najciekawszą warstwą książki jest analiza przemian społecznych, jakie dokonują się po roku ’89: znakomita wiwisekcja potocznej mentalności czy świadomości zbiorowej, jej reakcji na szok wolności, nowych stylów i obyczajów, czyli tego wszystkiego, co składa się na tytułowy portret "Polaka po komunizmie". Ściślej mówiąc, portretów takich wydobyć można z książki kilka. Spod pióra Boguckiej wyłaniają się ciepło-ironiczne wizerunki Pana, Wójta, Plebana, ale także Sekretarza czy - szczególnie bliskiego sercu Autorki - Pisarza. Skoncentrujmy się na przedstawionym w książce opisie kilku grup społecznych, zaczynając od Kościoła.

Poświęciła mu Bogucka głośny na początku lat 90. esej Kościół tryumfujący, grzeszne społeczeństwo. Była to pierwsza tak otwarta krytyka nadmiernych uroszczeń politycznych instytucji kościelnej, wskazująca na nieskuteczność "ewangelizacji odgórnej", sprzęgającej nakazy religijne z nakazami prawnymi. Wizji "Kościoła tryumfującego" przeciwstawiła Bogucka inny wzorzec: "Kościoła jako strażnika wartości chrześcijańskich i europejskich. Kościoła, który uczy tolerancji i szacunku dla innych, dla ludzi innej wiary i ludzi niewierzących, ludzi odmiennych ras i narodów, bo »katolicki« to przecież znaczy »powszechny«. Kościoła, który podejmuje dzieło pomocy dla wszystkich niezdolnych poradzić sobie w tym ciężkim czasie. Który podejmuje od podstaw i początku wielką katechizację, odbudowuje wartość pracy, uczy owego trudnego, odpowiedzialnego człowieczeństwa." Kościół tryumfujący... otworzył jedną z najważniejszych debat w postkomunistycznej Polsce: na temat sposobu i granic publicznej obecności religii; choć można się zastanawiać, czy wyłaniająca się z przytoczonego cytatu wizja Kościoła nie jest nadmiernie "pozioma", czy nie stawia przed religią zadań przede wszystkim społecznych, to esej Boguckiej pozostaje do dziś jednym z najważniejszych głosów we wspomnianej debacie. Autorka potrafiła wpisać problemy polskiego Kościoła w szerszy proces sekularyzacji, jaka ogarnia cywilizację zachodnią, wskazała na podstawową trudność, jaką dla Kościoła w Polsce stanowi konieczność ewangelizacji w warunkach głębokiego kryzysu moralnego, zwróciła uwagę - a było to w czasach, gdy niektórzy patrzyli na nasz kraj nieomal jak na nowe Jeruzalem - na powierzchowność wiary Polaków. W przeciwieństwie do ogromnej większości późniejszych krytyków Kościoła dostrzegła też, że jego stanowisko jest reakcją na kryzys kulturowy, jaki przeżywa współczesny świat, i w sporze między ideałami spontaniczności i nieskrępowanej ekspresji a tradycyjną moralnością stanęła po stronie tej ostatniej.

To prawda, że przestrogi przed zamazaniem granic państwa i Kościoła nie sprawdziły się. Nie były to jednak na początku lat 90. przestrogi wyssane z palca, a fakt, iż się nie ziściły, jest w niemałej mierze zasługą takich krytyków jak Teresa Bogucka - którzy pomogli Kościołowi odnaleźć właściwe dla niego w demokracji miejsce. Dziś wiemy już, że nie jest to miejsce marginalne; przeciwnie - silna publiczna obecność religii to konstytutywny warunek zbudowania zdrowego porządku demokratycznego.

Więcej znaków zapytania postawić można przy wyłaniającym się z książki portrecie inteligencji. Autorka należy do coraz szczuplejszego grona obrońców tradycyjnego etosu polskiej inteligencji. Była to warstwa, która stworzyła nowoczesną świadomość społeczną, która w warstwach niższych budziła poczucie przynależności narodowej czy klasowej, która nie goniła za partykularnym interesem, lecz służyła dobru ogólnospołecznemu. Śledząc koleje losu typowych rodów inteligenckich, Bogucka podkreśla, że kryterium przynależności do tej warstwy stanowiło "nie tylko wykształcenie, ale i społecznikostwo. Oni wszyscy coś organizują, zakładają, tworzą: kółka samokształceniowe, skauting, Towarzystwo Gimnastyczne »Sokół«, Koło Miłośników Sceny, Czytelnie Ludowe, Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych, Polska Macierz Szkolna, Koło Oświaty Rolniczej, chór »Lutnia«, Towarzystwo Ewangelickie Oświaty Ludowej, Towarzystwo Rolnicze, Kasy Raiffeisena, Towarzystwo Oszczędności i Zaliczek, Towarzystwo Wzajemnych Ubezpieczeń, i jeszcze ochronki, koła pomocy, kursy, gazety i czasopisma - to zapis wielkiej oddolnej pracy, a także wiary w to, że społeczeństwo może się wydźwignąć z zacofania i biedy, byle dać mu oświatę i kulturę."

Podzielając uznanie dla roli inteligencji, można się jednak zastanawiać, na ile zawarta w książce charakterystyka postawy inteligenckiej jest wierna rzeczywistości. Teresa Bogucka identyfikuje etos inteligencji z "lewicowością", "postępowością", "niepokornością" itp. A przecież wewnątrz warstwy inteligenckiej istniał też nurt konserwatywny, oddany Kościołowi, bliski endecji. Przekonuje o tym choćby cytowane wyżej wyliczenie inicjatyw inteligenckich, spośród których wiele czerpało inspirację z religii czy z konserwatywnego systemu wartości. Dyskusyjna wydaje mi się również pełna goryczy prognoza Boguckiej o nadejściu "nieuchronnej normalności", czyli zaniku etosu inteligencji i przekształceniu się jej - na wzór zachodni - w typową "klasę średnią". Sądzę, że Autorka ulega tutaj przedwczesnemu defetyzmowi. Historia nie rządzi się żadnymi "nieuchronnymi" prawidłami - przykład polskiego katolicyzmu, który "wymknął się" rzekomo "żelaznemu" procesowi sekularyzacji, pozostawia nadzieję, że i w przypadku inteligencji da o sobie znać polska "nienormalność". Demokracja potrzebuje stałego odniesienia do wartości predemokratycznych. Jednym ze źródeł takich wartości może być etos inteligencki, choćby krąg jego oddziaływania był coraz bardziej elitarny. Myślenie Teresy Boguckiej na temat przyszłości inteligencji zdradza zresztą pewną ambiwalencję; bliskie jest mi tam, gdzie przyświeca mu duch Don Kichota, a nie tam, gdzie do głosu dochodzi w nim rozsądek Sancho Pansy.

Podobna ambiwalencja cechuje opis "reszty" społeczeństwa. Autorka często pisze o robotnikach i o ludzie, przygląda się narodzinom "klasy średniej", snuje przewidywania na temat kształtu przyszłej "klasy wyższej" - ostatecznie jednak (czyli we Wstępie) skłania się do wniosku, że takie kategorie, jak robotnicy, inteligencja czy chłopi przestają pasować do polskiej rzeczywistości, a w każdym razie nie tłumaczą zachowań większości społeczeństwa. Większość ta jest nie tylko trudna do zdefiniowania, ale zazwyczaj w ogóle wymyka się socjologicznym opisom, które koncentrują się na działaniach grup aktywnych, przeoczając "statystów". Myślę, że wskazanie na obecność tej grupy należy do najciekawszych spostrzeżeń książki. Oto jak "statystów" charakteryzuje Teresa Bogucka: "Jakaś masa, która zawsze tu żyła z nami, ale nie przynależała ani do klasy robotniczej, która co raz zrywała się do buntu, ani do chłopstwa, które broniło ziemi i Kościoła, ani do wiernych, dla których istnieje przede wszystkim Bóg i Ojczyzna, ani oczywiście do antykomunistycznej opozycji. Ani chyba do Polaków, którzy zawsze walczyli o wolność. Oto i skutki definiowania się społeczeństwa przez cnoty heroiczne okazywane w chwilach nadzwyczajnych."

Swoje spostrzeżenie Autorka konkluduje niezwykle istotnym wnioskiem: że polską historię, pisaną (i mitologizowaną) do tej pory przez mniejszość, trzeba uzupełnić o dzieje większości - przez stulecia poniżanej i upokarzanej, bardziej niż z polskością identyfikującej się często z zaborcami, którzy lepiej potrafili zadbać o jej los, zawdzięczającej awans społeczny (krótkotrwały i pozorny, dodajmy) pierwszym latom PRL-u. Książka Boguckiej to przyczynek do opisu tej warstwy, przede wszystkim przez śledzenie resztek mentalności PRL-owskiej i przez analizę stosunku Polaków do reform gospodarczych. Roszczeniowość, bierność, resentyment wobec tych, którym się powiodło, egalitaryzm czy populizm - te pozostałości po czasach socjalistycznego "państwa opiekuńczego" wskazuje Autorka na konkretnych przykładach (choćby zapomnianych już dziś emocji towarzyszących tzw. "średniej krajowej" czy gospodarczych postulatów związków zawodowych).

Lektura tekstów dotyczących reakcji opinii publicznej na reformy Balcerowicza nie należy do wesołych. Książka Boguckiej jest kroniką lamentów rozbrzmiewających nad Polską pierwszej połowy lat 90. Trzeba jednak przyznać, że Autorka zdecydowanie przeceniła skalę niechęci do zmian gospodarczych, a cudzoziemiec czytający jej książkę mógłby na tej podstawie wyrobić sobie obraz Polski jako kraju nękanego przez strajki, terroryzowanego przez związkowców i pogrążanego do reszty przez populistycznych polityków. Gwoli sprawiedliwości dodajmy wszakże, iż scenariusz taki nie był w pewnym okresie nieprawdopodobny - przynajmniej dopóki działacze SLD, wygrawszy wybory, nie wyciszyli niewygodnych w nowym układzie władzy roszczeń sterowanych przez siebie związków zawodowych.

Choć książka Teresy Boguckiej bywa pouczająca nawet tam, gdzie stanowisko Autorki okazało się chybione, to lektura Polaka po komunizmie pozostawia uczucie niedosytu. Nie chodzi nawet o niezgodności między poszczególnymi tekstami, o tuszowany sugestywnością stylu brak precyzji czy o nadmierne generalizacje. Chodzi o kwestię zasadniczą. Publicystka "Gazety Wyborczej" z wielką przenikliwością identyfikuje problemy, przed jakimi stoi Polska. O ile jednak pytania Boguckiej trafiają w sedno rzeczy, o tyle odpowiedzi są na ogół bezradne. I nie jest to wcale przypadłość tekstów Teresy Boguckiej - to słabość całej formacji myślowej, której jest ona reprezentantką. Siłą tej formacji jest krytyka. Co jednak publicyści liberalni mają do zaproponowania w miejsce postaw i wartości krytykowanych z taką trafnością i odrzucanych bez szczególnych oporów? Gdy na przykład Teresa Bogucka zauważa erozję tradycyjnego języka patriotycznego, nasuwa się pytanie o model patriotyzmu, jaki sama proponuje. Idea społeczeństwa obywatelskiego, w której takie nadzieje pokłada Autorka, okazała się przecież - można to już stwierdzić autorytatywnie - niezdolna do stworzenia silnych więzi wspólnotowych czy do mobilizowania Polaków wokół wspólnych celów.

Słabością myślenia, którego wyrazicielką jest Teresa Bogucka, wydaje mi się lęk przed "wartościami mocnymi". Ich karykaturalna czy nawet złowroga forma, jaka odżyła w naszym kraju po roku ’89, przeraziła liberalną inteligencję tak bardzo, że zarzuciła ona refleksję nad moralnymi fundamentami demokracji. A przecież nie ma w Polsce pytań ważniejszych, jak na przykład to, czy istnieje jakaś wersja nacjonalizmu nie tylko dająca się pogodzić z porządkiem liberalnym, ale i wzmacniająca jego aksjologiczne rusztowanie. Albo jak to, czy szeroka publiczna obecność religii nie może sprzyjać rozwojowi cnót obywatelskich. Być może czytelnicy przyszłych tekstów Teresy Boguckiej znajdą w nich odpowiedź na te pytania. Chyba że uznamy, iż jednak ekonomia wszystko za nas załatwi.

 

JAROSŁAW GOWIN, ur. 1961, absolwent filozofii UJ. Redaktor naczelny "Znaku". Wydał: Kościół po komunizmie (1995), Zaangażowanie czy defensywa. Katolicy w życiu politycznym Polski i Niemiec (wraz z M. Spiekerem, 1997).

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama