Świadectwa

Świadectwa z grudniowego numeru Posłańca (2007)

By zdobyć się na udział w miesięcznych rekolekcjach, konieczna jest wewnętrzna determinacja. W moim przypadku była ona podyktowana silną potrzebą zmiany życia oraz pragnieniem szczerej i głębokiej więzi z Jezusem. Od pewnego czasu miałem bowiem wrażenie, że choć żyję i pracuję dla Jezusa, w jakiś sposób idę za Nim z daleka, jakby na dystans. Moja determinacja była na tyle mocna, że kiedy dowiedziałem się o możliwości przeżycia trzydziestu dni Ćwiczeń świętego Ojca Ignacego, zmieniłem plany urlopowe. Zrezygnowałem z wyjazdu do Włoch na kurs językowy i zgłosiłem się na rekolekcje. Gdy otrzymałem potwierdzenie przyjęcia, moim pierwszym uczuciem była ogromna radość. Przygotowując się do Ćwiczeń, modliłem się, bym mógł wziąć w nich udział i by żadne zdarzenie losowe nie przerwało tego czasu.

Pełne milczenie i towarzyszenie duchowe podczas rekolekcji odbierałem jako łaskę. Łaską był dla mnie także fakt, że nie miałem żadnych trudności ani z milczeniem, ani z otwarciem się wobec osoby kierownika duchowego. Kolejnym darem było słowo Boże rozważane w medytacji i kontemplacji. Głęboko przeżyłem słowa Pisma Świętego, którymi modliłem się w poszczególnych tygodniach Ćwiczeń. Stały się one dla mnie podsumowaniem doświadczenia modlitwy z tego okresu, a także nazwaniem po imieniu spraw istotnych dla mojego życia. Chciałbym uczynić je także wprowadzeniem do każdego z opisywanych tygodni ignacjańskich Ćwiczeń.

„Mam ci coś do powiedzenia”. [...] „Powiedz, Nauczycielu”.

(Łk 7, 40)

Pierwszy tydzień był bogaty zarówno w treści ewangeliczne, jak i w łaskę modlitwy, która przychodziła mi nie tylko z łatwością, ale przynosiła także wiele umacniających pociech i radości. Mówiąc to, nie mam jednak na myśli, że modlitwa była łatwa, a radości i pocieszenia stawały się osłodą pośród zmagania. Były one jednak na tyle silne, że bardziej widoczne stawało się dla mnie Boże miłosierdzie i w jego perspektywie widziałem własną grzeszność i niewiarę. Doświadczając wielu pokus zniechęcenia, otrzymywałem jednocześnie pomoc w nazywaniu swoich stanów. Był to czas, w którym uświadomiłem sobie zbawienną rolę miłości. Pan Jezus pokazał mi to na przykładzie ewangelicznej niewiasty, której wiele odpuścił, ponieważ wiele umiłowała. Najistotniejsza była jednak kwestia mojej relacji do Jezusa i wskazanie głównej przeszkody w niej — czyli moich grzechów. Ze zdumieniem odkryłem, że nie chodzi tu o same grzechy, ale o mój stosunek do nich.

Aby jednak stało się to zrozumiałe, muszę odnieść się do historii mego życia. Kiedy miałem dwanaście lat, mój ojciec opuścił nas, porzucając mamę dla innej kobiety. Dla mnie i mojego starszego brata — dwóch dorastających chłopców — był to trudny i upokarzający okres. Mama wobec ojca zachowała się godnie. Nigdy nie nastawiała nas wrogo wobec niego. We mnie jednak przez lata narastało uczucie krzywdy i porzucenia. Czułem się zdradzony przez własnego ojca. Było to powodem wielu cierpień, także już w dorosłym życiu. Dorosłym, ale jeszcze niedojrzałym. Rozdarty między uczuciem niechęci do ojca a pragnieniem, aby był obecny w moim życiu, zabiegałem o kontakt z nim. Najbardziej zbliżyliśmy się, gdy nagle umarł mój brat. Niedługo potem ojciec ciężko zachorował, a ja miałem wówczas ciężki wypadek i nie mogłem się już z nim spotkać. Napisałem więc do niego serdeczny i ciepły list. Dzięki łasce Pana Jezusa mój ojciec duchowny dotarł do niego z sakramentami świętymi, które przyjął po wielu latach niepraktykowania. Jeszcze przed śmiercią, gdy odzyskał przytomność i zobaczył przy sobie mamę, powiedział: „Tak czekałem na ciebie”. Za wszystko ją wtedy przeprosił. Niewątpliwie przebaczyłem wówczas mojemu ojcu. Umarł jednak daleko ode mnie. Dzieliły nas lata jego nieobecności. Nie było to jeszcze pojednanie z moim ojcem.

Nieświadomie doświadczenie to przenosiłem na relacje z Bogiem. Przyjmowałem Jego przebaczenie, ale nie było to pojednanie z Bogiem jako Ojcem. Jednym z centralnych tematów pierwszego tygodnia Ćwiczeń jest medytacja o miłości Boga w Łukaszowej perykopie o Ojcu Miłosiernym (por. Łk 15, 11-32). Ku mojemu zaskoczeniu przywróciła ona wszystkie uczucia związane z ojcem. Żale i pretensje do niego szybko ustąpiły jednak miejsca szczeremu współczuciu: w modlitwie przygarnąłem go do serca. Teraz, gdy się z nim pojednałem, szczerze za nim płakałem, współczułem jego trudnemu dzieciństwu, zrozumiałem jego biedne życie i żałowałem za wszystkie winy popełnione wobec niego. W modlitwie mogłem powiedzieć: „Kocham cię, tato. Jestem twoim synem”. Nie płakałem za nim w dniu jego śmierci i pogrzebu. Uczyniłem to teraz, wpatrzony w postać Ojca Miłosiernego. To było pierwsze, co Pan Jezus miał mi w tym czasie do powiedzenia. Usłyszałem także słowa dotyczące Jego samego.

W dynamice pierwszego tygodnia Ćwiczeń duchownych św. Ignacy proponuje, aby uwieńczyć go sakramentem pojednania. Jedną z medytacji przygotowujących do tego jest historia Zacheusza, którego pragnienie, aby koniecznie zobaczyć Jezusa, spotkało się z pragnieniem Zbawiciela, by zatrzymać się w jego domu. Podczas tej modlitwy pojawiło się we mnie pewne wyobrażenie: widziałem siebie wyjeżdżającego na spotkanie z Panem Jezusem jakimś spychaczem czy buldożerem, pchającym przed sobą zwały brudnej ziemi moich grzechów. Ja sam, zamknięty szczelnie w maszynie, nie słyszałem tego, co Pan Jezus chce mi powiedzieć. Dzięki temu sugestywnemu obrazowi zrozumiałem, że muszę wyjść z opancerzonego pojazdu, podejść do Pana Jezusa, przytulić się do Jego serca i usłyszeć, co chce mi powiedzieć. Zobaczyłem, że w relacji z Jezusem ważniejsze dla mnie były moje grzechy, a nie On sam. Kiedy wyszedłem na refleksję po medytacji, pomyślałem, że Pan ma poczucie humoru, ponieważ przed domem rekolekcyjnym stał właśnie taki buldożer...

W przeżywanym później sakramencie pokuty i pojednania mój żal i wzruszenie nie dotyczyły samych grzechów ani mnie samego, lecz osoby Pana Jezusa. I to doświadczenie pojednania trwa we mnie nadal.

Wszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał.

(Mt 14, 23)

Po uporządkowaniu serca w czasie pierwszego tygodnia Ćwiczeń św. Ignacy prowadzi do doświadczenia, które można by nazwać intronizacją Chrystusa Króla. Drugi tydzień Ćwiczeń doskonale wyraża prośba rozpoczynająca każdą kontemplację: aby Jezusa bardziej poznać i jeszcze bardziej umiłować, by móc Go wreszcie naśladować (por. Ćd 104). Mogłoby się wydawać, że znam Jezusa, kocham Go i staram się Go naśladować. Jednak pierwsza trudność to rozpoznać Go naprawdę. W mojej modlitwie fałszywie postrzegałem Jezusa jako kogoś, kto zabiera, a nie daje. Powoli odkrywałem, jakie doświadczenia w moim życiu sprawiły, że oblicze Chrystusa w najważniejszych dla mnie momentach pozostawało nierozpoznane.

Ten fałszywy, namalowany lękiem obraz doskonale oddaje doświadczenie uczniów, do których Jezus przyszedł po falach wzburzonego morza: Zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się, myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli (Mt 14, 26). Ich reakcja to odwrotność celu drugiego tygodnia. W miejsce prawdziwego poznania Jezusa pojawia się patrzenie na Niego jak na zjawę. Tam, gdzie powinna być miłość do Niego, jest lęk i strach. Zamiast naśladowania pozostaje echo przeraźliwego krzyku. Istotnym wydarzeniem tego tygodnia było odkrycie prawdziwej ikony Jezusa, trwającego na samotnej modlitwie przed Ojcem. Wybór Jezusa jako mojego Pana i Króla dokonuje się obecnie w modlitwie, w decyzji na nią w taki sposób, jakiego doświadczyłem podczas Ćwiczeń. Wierność na modlitwie sprawia, że mogę być wierny Jezusowi także w mojej codzienności. Znakiem tego stało się uwolnienie z konkretnych przejawów dotychczasowej słabości i lęku. Dziękując za to Jezusowi, oddaję Mu chwałę i uwielbienie.

A Piotr szedł z daleka.

(Łk 22, 54)

Kiedy przed laty odprawiałem ośmiodniowe rekolekcje ignacjańskie trzeciego tygodnia, diametralnie różniły się one od tego, czego doświadczyłem w rekolekcjach trzydziestodniowych. Wcześniej mojej modlitwie towarzyszyło współczucie, a nawet wzruszenie na widok umęczonego Jezusa. Z takim też nastawieniem teraz wchodziłem w trzeci tydzień Ćwiczeń. Pan Jezus w swoim miłosierdziu poprowadził mnie jednak zupełnie inną drogą. Modlitwa stała się dla mnie udręką pustki, wręcz bezradności, nie tylko wobec męki i cierpienia Pana Jezusa, ale także wobec faktu, że ja sam nie mogłem zdobyć się na jakiekolwiek głębsze uczucia poza jednym — by jak najszybciej się to skończyło. Do tego stopnia, że słuchając w czasie posiłków Pasji według Katarzyny Emmerich, byłem gotów urządzić piknik pod krzyżem.

Ogromną pomocą w przeżyciu męki Jezusa stał się post, który był modlitwą braku bliskości z Panem. Widziałem, na jaki dystans idę za Nim, że wiele deklaruję, ale nie potrafię być z Nim, kiedy objawia się pośród oschłości i cierpienia. Powoli modlitwa postu oczyszczała moje serce. Zrozumiałem, że wcześniej modliłem się jakimś wyobrażeniem o męce Chrystusa, a teraz — Jego męką. W minimalnym stopniu zapewne doświadczyłem opuszczenia przez Boga, jakie było udziałem Jezusa w czasie konania na krzyżu.

Wielkim wsparciem w tym czasie były rozmowy z kierownikiem duchowym, który z wrodzoną subtelnością podtrzymywał mnie modlitwą i słowem. Dobitnie pokazało mi to sens i potrzebę kierownictwa duchowego. Darem tego czasu niewątpliwie była obecność Najświętszej Maryi Panny. Do Niej zwracałem się o pomoc i doświadczałem Jej wstawiennictwa. Matka Boża jest przy mnie także teraz i ta Jej obecność jest dla mnie niezwykle ważna.

W takim stanie ducha wchodziłem w ostatni etap rekolekcji.

W miejscu, gdzie Go ukrzyżowano, był ogród.

(J 19, 41)

Powyższe słowa z Ewangelii św. Jana, które otrzymałem na koniec rekolekcji, dziś umieściłbym na obrazku prymicyjnym. Najpełniej wyrażają doświadczenie nie tylko czwartego tygodnia Ćwiczeń, ale całej drogi modlitwy tego miesiąca. To słowo jest żywe i obecne w mym sercu cały czas. To ono modli się we mnie. Z umęczenia i pustyni zostałem wprowadzony do rajskiego ogrodu. Jakbym z bezduszności wyszedł wprost na tchnienie Ducha Świętego. Radość, w której doświadczyłem Zmartwychwstania Pana Jezusa, nie jest tylko ulgą po szczęśliwym zakończeniu strasznej historii. Nie jest też tylko intelektualnym przekonaniem, że Jezus żyje. To głębokie doświadczenie, że jestem kimś niezmiernie bliskim Jezusowi, który nazywa mnie swoim bratem. Udaj się do moich braci i powiedz im: „Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego” (J 20, 17). Pomimo zdrady i niewierności nie zaparł i nie zaprze się mnie przed swoim i moim Ojcem.

Końcowa Kontemplacja pomocna do uzyskania miłości, jaką daje św. Ignacy, pozwoliła mi nazwać doświadczenie czwartego tygodnia Ćwiczeń. Cały stworzony świat mówi o miłości Boga do mnie i do drugiej osoby, a wszystko przemawia za tym, że Bóg mnie kocha.

Miesięczne rekolekcje to cenne doświadczenie przede wszystkim w poznaniu siebie — przez trzydzieści dni nie da się oszukiwać czy grać pobożnej roli. Cenne okazało się także uświadomienie sobie, że jestem stworzony z miłości Boga, że jestem zdolny do Jego kontemplacji. Dni rekolekcji pokazują wyraźnie sens życia: „Człowiek po to jest stworzony, aby Pana Boga naszego, chwalił, czcił i Jemu służył i w ten sposób duszę swoją zbawił” (Ćd 23).

Br. Jakub

W dniach 1-31 lipca 2008 roku Centrum Duchowości w Częstochowie organizuje trzydziestodniowe Ćwiczenia duchowne.

Na trzydziestodniowe rekolekcje są zaproszeni misjonarze i misjonarki, księża, alumni przygotowujący się do kapłaństwa oraz osoby zaangażowane w działalność społeczną i kościelną.

Osoby zainteresowane mogą nawiązać kontakt z Centrum Duchowości w Częstochowie. Adres: Centrum Duchowości Księża Jezuici; ul. św. Kingi 74/84; 42-226 Częstochowa; tel. (034) 324 40 19; www.jezuici.pl/centrsi/.

 

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama