Ksiądz o duszy poety

Wspomnienie o ks. Zygmuncie Wachulaku. Po ponad 40 latach od jego śmierci ukazuje się tomik poezji jego autorstwa

Po ponad 40 latach od śmierci kapłana diecezji siedleckiej ks. Zygmunta Wachulaka (1912-74) światło dzienne ujrzały jego wiersze wydane przez wrocławskie Stowarzyszenie W Cieniu Lipy Czarnoleskiej w tomie „Wstępując po Jakubowej drabinie”.

„Od dziś już z Tobą na dolę, niedolę/ Pójdę - współcierpieć i współtriumfować -/ A choćby przyszło całe życie boleć,/ Choćbym krwią płynął, jak Droga krzyżowa,/ Czy losy spłyną szczęsne, czy cierniste,/ Twój tylko będę, o Chryste!” - deklarował ks. Zygmunt w jednym ze swoich wierszy, zapisanych ręką autora w zeszycie w twardych okładkach. - Pewnego wieczoru zaczęłam je czytać. Pochłonęło mnie to bez reszty. Zawsze podobała mi się poezja, a ta, którą miałam prze sobą - od razu trafiła do mego serca. Pomyślałam: szkoda, żeby zeszyt dalej leżał w szufladzie. Przepisałam wiersze na komputerze, utwierdzając się tylko w przekonaniu, że muszą przemówić także do innych - wspomina Danuta Cybulska z Jeleniej Góry. Pomysł poparł zarówno jej mąż Sławomir - chrześniak ks. Z. Wachulaka, jak i szwagier Bogdan. - Doszliśmy do wniosku, że warto je opublikować przynajmniej w niewielkim nakładzie. Dzięki temu ocaleją, a rodzina, bliżsi i dalsi znajomi zachowają je w pamięci - mówi D. Cybulska.

Sprawy potoczyły się szybko. Pomogła Maria Suchecka - poetka, redaktorka, członkini Stowarzyszenia W Cieniu Lipy Czarnoleskiej, które podjęło się wydania tomiku poetyckiego pod swoim szyldem i nadało tytuł „Odkrycie poetyckie roku 2016”.

Literacka spowiedź

Tomik „Wstępując po Jakubowej drabinie” zachwyca staranną szatą edytorską, pięknymi ilustracjami, dbałością o detale. Stosownie do rangi poezji - chciałoby się powiedzieć. Wiersze pogrupowane są tematycznie - w porządku, w jakim pozostawił je autor. Redaktorskich zmian w stosunku do oryginału nie było dużo. Dotyczą one głównie sfery leksykalnej. - Uznałyśmy z M. Suchecką, że doszlifowania, ze względu na czytelność, wymagają pojedyncze słowa czy też wersy - opowiada o etapie przygotowania materiału do wydania D. Cybulska. Oceniając autora, wylicza: świetny obserwator, wrażliwy na piękno, uduchowiony, głęboko refleksyjny. Ale też krytyczny wobec tego, co wyszło spod jego pióra. Niektóre z wierszy były przekreślone. Przy niektórych widniały dopisane ołówkiem: „niemądry” albo „świetny”.

„Ks. Z. Wachulak odkrywa w tych wierszach z wielką szczerością historię swojego powołania. Pisze dla siebie. Nikomu nie zawierza swojej poetyckiej pasji. To jego swoista spowiedź przed własnym sumieniem. To pamiętnik duchowego rozwoju. Wiersze układają się w logiczną całość: od wspomnień z dzieciństwa, wzruszającą religijność Matki, która okazała się ziarnem późniejszego wyboru, po życie kapłańskie, po ostateczny wybór przeznaczenia. W wierszach Czytelnik znajdzie bilans tego, co zostało porzucone, a także tego, co przyniosła rezygnacja ze wszystkiego, czym wabi życie. (...) Czym jest ten zbiór wierszy? Moim zdaniem jest wyznaniem wiary i przekonania, że bez względu na wszystko - warto trwać przy Bogu i dochować wierności powołaniu” - tak w „Słowie wstępnym” charakteryzuje twórczość księdza M. Suchecka.

Wiersze ożyły

Po wydaniu tomików odbyły się trzy spotkania. Bliscy ks. Z. Wachulaka mówią o nich „autorskie, ale bez udziału autora”. I z sentymentem wspominają ich przebieg: wiersze czytali lokalni poeci w nastrojowej - dzięki pięknej oprawie muzycznej - atmosferze.

W opinii prezes Stowarzyszenia W Cieniu Lipy Czarnoleskiej Zofii Prysłopskiej biografia ks. Z. Wachulaka to dobry materiał na film o niełatwym życiu dobrego kapłana. - Jawi mi się jako człowiek świadom tego, że konsekwencją wyboru takiej drogi życia są liczne trudności. Kiedy zabiegał o zbudowanie drogi do miejscowości w jednej ze swoich parafii, robił listę parafian, którym przydzielał zadania. Było to odbierane jako despotyzm. Mnie wydaje się pragmatyzmem - mówi. Pytana o obraz autora, jaki wyłania się z wierszy i materiału faktograficznego, podkreśla: miał zawsze to wielkie poczucie, że działa w imieniu Pana Boga, nawet jeśli z jego decyzjami nie zgadzali się przełożeni. To przekonanie o niełatwym losie księdza uzasadnia tytuł tomiku: - Drabina Jakubowa nie tylko symbolizuje drogę do Jahwe, ale też kojarzy mi się z wierszem ks. Wachulaka o powołaniu - mówi Z. Prysłopska. Dodaje, że od wielu lat nosi w swym sercu sentyment do Podlasia. Ten klimat, jaki pamięta sprzed lat, odzwierciedlają wiersze księdza-poety.

Monika Lipińska

 

Trudy życia kapłańskiego

Był to człowiek pełen dynamizmu, natura silna, choć niezwykle skomplikowana i poetyczna - odnotowano w pośmiertnym wspomnieniu o ks. Zygmuncie Wachulaku.

Ks. Z. Wachulak urodził się w Branicy Radzyńskiej w 1912 r. Święcenia kapłańskie przyjął w 1938 r. Pełnił funkcję wikarego we Włodawie, Łosicach, Paprotni. 1 grudnia 1940 r. został administratorem parafii w Klonowicy Wielkiej, skąd został przeniesiony do Rokitna. Kolejne parafie to Kożuszki, a od czerwca 1942 r. - Radzików Wielki. W 1948 r. jako jedyny w diecezji odpowiedział na apel bp. I. Świrskiego, by z powodu braku wikariuszy młodsi proboszczowie przechodzili na wikariaty. Został skierowany do Stoczka Łukowskiego. W marcu 1955 r. powierzono ks. Wachulakowi administrowania parafią Zambrów. Kolejne probostwa to Sobieszyn, Przesmyki i Huszcza. Zmarł 28 lutego 1974 r.

Pełen zapobiegliwości

Podsumowując życie księdza-poety, autor wspomnienia zamieszczonego w „Wiadomościach Diecezjalnych Podlaskich” (nr 7 z 1974 r.) podkreśla jego zaangażowanie w sprawy parafii, w których posługiwał - godne uznania tym bardziej, że był człowiekiem cierpiącym z powodu dolegliwości serca, tarczycy i zatok. W każdej z parafii, którymi kierował, podejmował starania o budynki parafialne. „Podziwiać przy tym należało jego energię i aktywność w pracy duszpasterskiej. Nie załamywał się w trudnościach i cierpieniach; trzymała go wiara (...) oraz gorące nabożeństwo do Matki Najświętszej” - czytamy. Charakterystykę w WDS kończy puenta, która w pewnym stopniu tłumaczyć może sięganie po pióro: „Był to człowiek pełen dynamizmu, natura silna, choć niezwykle skomplikowana i poetyczna”.

Sprawiedliwy

Nazwisko ks. Wachulaka często cytowane jest także w kontekście historycznym. Kiedy posługiwał w Radzikowie Wielkim, w okolicznych wioskach ukrywała się młoda Żydówka Stella Zylbersztain, której udało się zbiec z łosickiego getta. Chciała zostać katoliczką. Do chrztu przygotował ją ks. Czesław Chojecki, który pomagał w parafii. Ale to ks. Zygmunt w czasie kazania powiedział dobitnie: „Gdy wam każą wydawać Żydów, nie wolno wam tego czynić, bo mają te same nieśmiertelne dusze. Musicie im pomóc, dać żywność, odzież, przenocować”. Po wojnie Medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata otrzymały 23 zgłoszone przez S. Zylbersztain osoby. Pierwszą kandydaturę - ks. Z. Wachulaka Yad Vashem odrzucił, ponieważ „pomagał, ale nie przechowywał”.

„Jemu się nie odmawia”

Obraz swego wuja przechowuje w pamięci jego siostrzeniec Bogdan Cybulski. Wspomina go głównie przez pryzmat beztroskich wakacji, na które wraz z mamą i bratem przyjeżdżał do ks. Zygmunta na Podlasie. Wysoki, „postawny”, kochał sport. Do dzisiaj w rodzinie powtarza się anegdotę o sprawdzianie, jakiemu poddano studentów Seminarium Duchownego w Janowie. Zapytano kleryków, czy wesprą zbiórkę pieniędzy na kielich mszalny, czy też składkę na zakup piłki i siatki. Ks. Zygmunt wybrał siatkę i piłkę... - W lipcu 1966 r. byłem u wujka na plebanii w Przesmykach. W Anglii odbywały się wówczas mistrzostwa świata w piłce nożnej. Jedyny telewizor był w miejscowym domu kultury. Pewnego dnia do świetlicy, w której oglądałem mecz w gronie kilkunastu kibiców, wkroczył wujek. Rozejrzał się po sali i zwrócił do jednego z chłopaków: - Zagrasz ze mną w szachy. Nieszczęśnik musiał odejść od telewizora... Jemu się nie odmawiało! - opowiada B. Cybulski.

Recytował wiersze

Ks. prałat Mieczysław Lipniacki był przez rok, od lipca 1962 r. do 1 listopada 1963 r., wikarym w parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Sobieszynie, którą kierował ks. Z. Wachulak. Pytany o usposobienie proboszcza, zaznacza: był człowiekiem pogodnym, a zarazem stanowczym i wymagającym. - Często prosił mnie o wygłoszenie kazania. Powierzył mi nawet prowadzenie rekolekcji, co odbierałem jako wyraz życzliwości i zaufania - mówi ks. M. Lipniacki. Wspomina też mniej oficjalne chwile. Ks. Wachulak hodował pszczoły, toteż na proboszczowskim stole zawsze gościł miód. Kochał łowienie ryb, a te pasję podzielał jego wikary. - Jeździliśmy nad Wieprz tatrą ks. Zygmunta, którą z racji jej sędziwego wieku nieraz musiałem odpalać, kręcąc korbą - wspomina ze śmiechem ks. Mieczysław. - Nie przypominam sobie, żeby chwalił się, że pisze wiersze, chociaż poezję nieraz recytował. Poetycka dusza? To moim zdaniem prawdopodobne, ponieważ kiedy był wikariuszem w Stoczku Łukowskim, w liceum uczył nie tylko religii, ale też łaciny klasycznej. Musiał więc być dobrze obznajmiony i z językiem łacińskim, i literaturą klasyczną - wnioskuje.

LA

Echo Katolickie 44/2018

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama