Być z księdzem dzisiaj

Refleksje na temat współczesnych problemów kapłaństwa w oparciu o różne publikacje prasowe

Jeszcze nie tak dawno wielu komentatorom sytuacji społecznej w Polsce wydawało się, że fala antyklerykalizmu będzie w naszym kraju przez najbliższe lata tylko wzbierać. Tymczasem w ostatnich miesiącach zaobserwować można tendencję odwrotną: nawet jeżeli w mediach krytykuje się wypowiedzi czy postępowanie poszczególnych hierarchów i księży, to krytyce tej coraz częściej towarzyszy zrozumienie, a nawet sympatia, unika się generalizowania w rodzaju "Kościół to czy Kościół tamto", pojawiają się elementy konstruktywne. Nawet sprawy tak bolesne, jak odmowa pogrzebu liturgicznego profesora Deca, zostały przez opinię publiczną przyjęte w sumie dość spokojnie - zaczęła ona bowiem dostrzegać i oswajać się z faktem (źle to czy dobrze?), że w niektórych sytuacjach Kościół nie mówi jednym głosem. Nie sposób przecenić znaczenia pielgrzymki Ojca Świętego do Polski - nie tylko jej treści, ale także jej stylu. Nie sposób przecenić i tego, jak Kościół polski zareagował na klęskę powodzi. Wreszcie - kampania wyborcza, w której nareszcie nie poniewierano (na ogół) sumieniami ludzi wierzących. Wszystkie te fakty, a także inne czynniki - wśród których nie najmniejsze znaczenie ma poczucie, że zaczynają się kruszyć moralne fundamenty życia społecznego - "pracują", jeśli można tak powiedzieć, na konto polskiego księdza.

I wielu księży wprost o tym mówi: "teraz jest nasz czas, nie wolno się wycofywać, przeciwnie, musimy iść między ludzi, którzy potrzebują nas bardziej niż kiedykolwiek". W warszawskich szkołach średnich przeprowadzono sondaż, z którego wynikało, że największa swoboda wypowiedzi panuje... na lekcjach religii. Wbrew opiniom o upolitycznieniu życia społecznego badania dowodzą, że na przykład prawie 70% studentów "nie interesuje się w ogóle ruchami społecznymi i politycznymi lub też stwierdza, że żadna partia nie jest im bliska" (badania z początku lat 90.; cyt. za: Marian Filipiak, Młodzież w okresie transformacji, "Przegląd Powszechny" 9/1997). Młodzież (a myślę, że nie tylko ona) żyje dziś - jak to formułują socjologowie - w świecie raczej mikro niż makro, życie społeczne wartościując z perspektywy bezpośrednich kontaktów międzyludzkich. Tu otwiera się obszar dla duszpasterzy gotowych "towarzyszyć" wiernym - żyć nie "na plebanii", ale pośród świeckich. "W Kościele", mówi ks. Mieczysław Maliński (Parafialny omnibus, "Tygodnik Powszechny", 37/1997), "zawsze była taka zasada: jeżeli nie ma kto chwycić się za robotę - chwyta się za nią Kościół. (...) za to, co dzieje się z młodzieżą, również i my, księża, jesteśmy odpowiedzialni. Chłopcy i dziewczęta piją, wszczynają awantury, zaczepiają ludzi, a nawet zabijają, bo się nudzą. To nieprawda, że oni nie przyjdą do parafii... Jak będą mieli dokąd przyjść, to przyjdą."

Czego zatem ludzie oczekują od księży? Badania socjologiczne przeprowadzone przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego SAC w Warszawie w roku 1996 pokazały, że młodzież najbardziej ceni w księżach "dobry stosunek do wszystkich ludzi" (28% badanych) i "gorliwość w pełnieniu służby Bożej" (16,7%), zarzuca im natomiast "materializm i chciwość" (39%), "brak tolerancji" oraz "zacofanie, ciasne poglądy" (po 9%). Komentując te dane Witold Zdaniewicz SAC (Dzisiejszy ethos kapłana, "Ethos" 38-39/1997) zwraca uwagę, że "poziom religijności badanej młodzieży nie przedstawiał się pozytywnie. Wydaje się jednak, że młodzież ta zachowała wrażliwość na sacrum i właściwe wyczucie kapłańskiego ethosu." Badania te dowodzą też, że oczekiwania w stosunku do księży nie są wygórowane: dopiero na dalszych miejscach wśród zalet kapłana wymieniano wykształcenie i "dostosowanie się do współczesności". Wynikać z tego może, że w księdzu ceni się bardziej "inteligencję ducha" i "inteligencję serca" - to, czego wartość można sprawdzić w skali mikro. Albo inaczej - że jego wiedzę, talenty organizacyjne czy kaznodziejskie ceni się tylko wówczas, jeżeli "sprawdzi się" on jako człowiek i jako świadek. Dziś, zauważa Józef Augustyn SJ, "jako kapłani winniśmy bardziej przyjmować postawę pasterzy i proroków niż działaczy społecznych" (Formacja do kapłaństwa dzisiaj, "Ethos" jw.). Cytując dokument Pastores dabo vobis, znany duszpasterz podkreśla konieczność "formacji ludzkiej" kapłana - tak aby "jego posługa była po ludzku [podkr. W.B.] jak najbardziej wiarygodna i łatwa do przyjęcia".

O tym, że od księdza nie oczekuje się dziś "cudów", świadczy też dyskusja, jaka miała miejsce na łamach "Gościa Niedzielnego", poświęcona polskiemu kaznodziejstwu. Według otwierającego dyskusję ks. Artura Stopki wierni skarżą się często, "że zamiast rzetelnych, dobrze przygotowanych i »przemodlonych« kazań, które porywałyby słuchaczy przede wszystkim zawartym w nich świadectwem, [księża] wygłaszają płytkie »homilijki«, będące powtórzeniem - o wiele uboższym językiem - treści przeczytanej przed chwilą perykopy ewangelicznej". Autor zastrzega przy tym, że mówić należy "nie tylko o kryzysie kaznodziejstwa, ale także o kryzysie słuchania" (nr 37/1997). Głosy polemistów skupiły się na obu tych sprawach. Z jednej strony zwracano uwagę, że treść kazań dowodzi, iż niektórzy księża nie czytają dokumentów papieskich, nie znają encyklik i nie śledzą "aktualnie toczących się ważnych dla społeczeństwa debat", oraz że przepowiadanie nie oparte na rzetelnych studiach teologicznych staje się po prostu "bełkotem" (zob. 40/1997). Z drugiej - podkreślano, że oczekiwania wobec kaznodziei są nieraz krańcowo sprzeczne: jedni chcą, by "nazywał rzeczy po imieniu", mówił prawdę bez ogródek, inni oczekują otuchy, podniesienia na duchu i uważają, że "nie można tak otwarcie mówić o boleściach i słabościach ludzkich", wreszcie są i tacy, którzy niczego nie oczekują i przychodzą z nastawieniem, że "liturgia i kazanie to czas, który muszą stracić" (zob. 39/1997). W podsumowaniu (Zapotrzebowanie na Słowo, 43/1997) ks. Stopka także zwrócił uwagę na to częste "rozmijanie się" treści (i formy) przepowiadania oraz oczekiwań wiernych. Słuchający chcą przede wszystkim praktycznych wskazówek - "jak żyć?" - ale także kazań, które w przystępny sposób wzbogacą ich wiedzę religijną ("Podejmowane przez niektórych duszpasterzy próby wygłaszania cykli kazań poświęconych jednemu szerszemu zagadnieniu spotykają się z wielką aprobatą i licznym udziałem wiernych"). Chcą mieć przy tym poczucie, że słowa są kierowane rzeczywiście do nich, dlatego oczekują przekazu zrozumiałego, a nie wygłaszanego tylko "na większą chwałę Bogu". "»Mówić krócej, ale przygotowywać się dłużej« - taką receptę proponuje kaznodziejom jeden z Czytelników, a inny dodaje: »Niech kaznodzieja ufa, że słowa głoszone z uszanowaniem będą uszanowane, nie padną na posadzkę kościoła i nie będą wymiecione, lecz trafią do serc i przyniosą owoc obfity.«"

Temat dyskutowany na łamach "Gościa" (i nie tylko) "wywołała" Bożena Matuszczyk publikując w "Więzi" (7/1997) artykuł o Siedmiu grzechach polskiego kaznodziejstwa. Wedle autorki są to kolejno: negatywizm (silnie nacechowany negatywnie obraz świata), normatywizm (nadużywanie słownictwa normatywnego - "trzeba", "należy", "powinien", "musi"), brak zainteresowania codziennym życiem wiernych, ich powszednimi problemami ("sprawy codzienne" są przeciwstawiane sprawom wiary i religii), brak konkretnych wskazań i wzorców postępowania (zamiast konkretnych rad słuchający otrzymują ogólnikowy frazes), doktrynalizm (kazanie przestaje być "wezwaniem zbawczym", a zamienia się w teologiczny wykład), niekomunikatywność (grzech szczególnie ciężki, bo powodujący, że sprawy wiary stają się dla ludzi sprawami, których "nie da się zrozumieć" i które wobec tego nijak się mają do realnego życia), wreszcie - brak wyraźnie zarysowanego tematu (kaznodzieja, który wie dokładnie, co i dlaczego chce powiedzieć, nie wpadnie w słowotok). U podstaw tych wszystkich grzechów leży jednak chyba zaniedbanie największe, o którym mówi inna badaczka języka kazań, Dorota Zdunkiewicz-Jedynak (Odpowiedzialność za słowo - wywiad dla "Tygodnika Powszechnego" 29/1997): "Najważniejszy w kazaniu, jak w każdym innym rodzaju komunikacji językowej, jest jego wymiar etyczny. To znaczy takie budowanie relacji między kaznodzieją a słuchaczem, by słuchacz czuł się uznany jako osoba [podkr. W.B.]. W sposób niezwykły potrafi osiągnąć to Jan Paweł II. Nawet wówczas, gdy czyni nam największe wyrzuty. (...) Słuchamy wtedy, gdy mamy zaufanie do mówiącego oraz gdy mówca szanuje nasze poglądy, nie lekceważy ich, nawet jeśli nie są one do końca usprawiedliwione. Często zapominamy - i to dotyczy nie tylko języka kaznodziejskiego - że zrozumienie intencji naszego rozmówcy czy nawet przyjęcie jego sposobu rozumowania nie zawsze musi łączyć się z akceptowaniem, usprawiedliwianiem tego, co on robi. To są dwie zupełnie różne sprawy."

Ktoś opowiadał mi o wrażeniu, jakie zrobiło na nim dziecko, które w zakrystii po mszy zapytało odprawiającego ją kapłana: "Dlaczego ksiądz nie ucieszył się, że przyszliśmy?" No właśnie - dlaczego na mszy ma się niekiedy takie wrażenie, jakby księdzu nie zależało na naszej obecności, na naszym skupieniu, naszej modlitwie, naszych uczuciach? Dlaczego nie cieszy się, że jesteśmy? Dlaczego tego nie okazuje? Dlaczego księża nie okazują, że cieszą się, iż co niedzielę staje przed nimi kilkanaście milionów Polaków? Wiem, że pisząc tak również popełniam grzech swoistego negatywizmu; ale wiem też, że nie ja jeden mam podobne wrażenie...

Można zapytać, czy negatywizm języka kazań nie ma swojego źródła w negatywnym nastawieniu kapłana do świata. Nie ośmieliłbym się wyrzucać księżom, że "boją się świata", bo sam także się go boję. Rzecz jednak w tym, żeby ów lęk nie zamienił się w niechęć, nieufność, nienawiść. Jaką zatem postawę przyjąć wobec "złego świata"? To zależy od "przedrozumienia" człowieka oraz "przedrozumienia" natury zła, które uwiło sobie gniazdo w człowieku - pisze ks. Józef Tischner w eseju O kapłaństwie i złym świecie ("Tygodnik Powszechny" 27/1997). Autor przywołuje dwie sceny z Biblii - Abrahama, który perswaduje Bogu zamiar zniszczenia Sodomy i Gomory, oraz apostołów proszących Jezusa, aby rzucił ogień na miasta, w których ich nie przyjęto. "Biblijne miasto - to człowiek. Człowiek jest mieszaniną pszenicy i kąkolu, dobra i zła. Kapłan, który widzi tę mieszaninę, może wołać: »rzuć ogień«. Albo może wołać: »Boże, powstrzymaj swój gniew. Może jest tam dziesięć, a może pięć procent uczciwości?« Nie ma dnia, by kapłan nie stawał przed takim wyborem. Kapłańskim losem jest szczególne »albo-albo«: albo być oskarżycielem, albo obrońcą człowieka. (...) Kto mówi »rzuć ogień«, ten widzi w człowieku przede wszystkim nosiciela zła. (...) Człowiek jest kłamcą, któremu niekiedy przydarzy się powiedzieć prawdę; jest zdrajcą, któremu czasem przydarza się dochowywanie wierności; jest mistrzem skrywania i przeinaczania pożądań. (...) Nie ulegajmy zatem iluzjom. To sam szatan pozwala na istnienie pszenicy. Po co? Po to, by mógł na niej pasożytować jego kąkol. Nietrudno wyobrazić sobie przeciwną wizję człowieka i jego zła. Tylko dobro jest »substancją«, a zło »iluzją dobra«. Człowiek jest z natury prawdomówny, a jeśli kłamie, to w jakimś stopniu wbrew sobie; człowiek jest z natury wierny, a jeśli czasem bywa niewierny, to właściwych źródeł niewierności trzeba poszukać poza nim. Owszem, to prawda, człowiek przybiera maski, ale maski te, jeśli się dobrze przyjrzeć, są wyrazem jego najgłębszych pragnień, wśród których na pierwszym planie znajduje się pragnienie dobra. (...) Nie znaczy to jednak, by zło nie było »rzeczywiste«. Zło staje się o tyle rzeczywiste, o ile człowiek udziela mu coś ze swojej własnej rzeczywistości."

Kapłan staje przed dylematem: jaką postawę przyjąć wobec człowieka, który stał się nosicielem zła, aby nie powodować zgorszenia i równocześnie aby, niszcząc kąkol, nie naruszyć pszenicy? Odpowiedzią jest właściwe rozumienie nawrócenia. "Idzie o to, by człowiek sam zrozumiał, iż nie powinien rzeczywistością swego własnego bytu udzielać rzeczywistości »niebytowi«, jakim jest zło. (...) Dobro ma naturę światła: rozchodzi się samo przez się, jeśli tylko nie stawia mu się przeszkód. Tylko zło potrzebuje »napędu«, aby się pomnażać. Napędem tym jest zazwyczaj strach. »Mowa budująca« nie straszy, lecz dodaje odwagi, nie poniża, lecz podnosi na duchu, nie oskarża, lecz broni. (...) Ale to nie wszystko. Mowa budująca jest również modlitwą »wstawiennictwa za grzeszników«. (...) Trzeba wiedzieć, że wstawiennictwo to coś więcej niż prośba; jest to przede wszystkim gotowość do »nadstawiania karku« za grzesznikami. W ewangelicznym kapłaństwie nie chodzi o to, ile ognia potrafi kapłan ściągnąć z nieba na głowy grzeszników, ale o to, za iloma potrafi »nadstawić kark«. Ewangeliczne kapłaństwo dopełnia się na krzyżu. Wstawiennictwo słowne staje się rzeczywistą śmiercią za grzeszników."

Wypada tu dodać, że księża może mniej grzeszyliby negatywizmem, gdyby nie postawa części wiernych. Nierzadko to oni najgłośniej domagają się, by obrażany Bóg "rzucił ogień" albo żeby przynajmniej z ambony "padły gromy". Może wcale nie chodzi im o Boga? Jeżeli słońce wschodzi jednako nad złymi i nad dobrymi, tym gorzej dla słońca... A przecież większość z nas, jak sądzę, oczekuje od kapłana, by był znakiem pokoju, by "dźwigał nasze słabości", by modlił się nieobłudnie i głosił Dobrą Nowinę. Dlaczego mu o tym nie powiemy? A jeśli czujemy, że między nami a nim wyrasta mur obcości, niezrozumienia, uprzedzeń, dlaczego pierwsi w ten mur nie uderzymy?

"Wielkie są kapłańskie tragedie", pisze ks. Piotr Pawlukiewicz na łamach cytowanego tu już "Ethosu" (Jakim Kościołem jesteśmy? Autorefleksja na głos; jest to fragment książki Porozmawiajmy spokojnie o księżach). "Przecież każdy ksiądz stanie kiedyś przed swoim Mistrzem na sądzie ostatecznym, a On zada mu pytanie: jak pasłeś moje owce? I na pewno dla niektórych będzie to trudna rozmowa. (...) Bardzo mocno wierzę w to, że każdy ksiądz, nawet ten zagubiony, kiedy przed laty leżał krzyżem na posadzce w katedrze w czasie swych święceń, chciał naprawdę służyć ludziom. (...) z głową pełną pomysłów i nadziei jechał na swoją pierwszą parafię. A potem zdarzało się, że gdzieś się pogubił... Dlaczego? Bóg to wie. Może w tym było dużo jego winy, lekkomyślności, zaniedbania pracy duchowej? A może nie tylko?"

 

WOJCIECH BONOWICZ, ur. 1967, absolwent polonistyki, poeta, krytyk literacki. Członek redakcji "Znaku".

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama