• Echo Katolickie

Świętość dla każdego

Czym jest świętość? Czy jest na nią jakaś recepta czy też przepis? Czy świętość jest dla każdego, czy tylko dla nielicznych? Czy święci mają wady lub słabości? Co oznacza, że wierzymy w „świętych obcowanie”?

 

Z o. Azariaszem Jackiem Hessem OFM, rekolekcjonistą, rozmawia Jolanta Krasnowska-Dyńka.

Wiem, że Ojciec nosi przy sobie relikwie świętych. Do czego dzisiaj tak naprawdę potrzebni nam są święci?

Rzeczywiście ci, którzy mnie trochę znają, wiedzą, że zawsze mam przy sercu relikwie któregoś ze świętych. Często są to patronowie danego dnia lub spraw, w których rozwiązaniu wzywam ich pomocy. Zabieram ich, gdy idę do ołtarza, konfesjonału, na trudną rozmowę czy po prostu spacer. Świadomość, że ci, którzy nas wyprzedzili w pielgrzymce wiary, towarzyszą nam w codzienności, sprawia, iż głębiej patrzymy na to, co nas spotyka. Dla człowieka wierzącego relikwie stanowią znak obecności tych, których Kościół daje nam za wzór życia. Dla niewierzących będzie to niemający znaczenia fragment ubrania, włos albo cząsteczka kości osoby zmarłej. Wszystko zależy od poziomu naszej wiary. Gdybyśmy postrzegali świętych jedynie przez pryzmat „przydatności”, spłycilibyśmy bardzo temat. Oni przypominają nam o tym, że świętość nie jest zastrzeżona dla wybranej grupy, stanu czy wieku. Na mocy sakramentu chrztu św. każdy chrześcijanin powołany jest do świętości.

Którzy święci są Ojcu szczególnie bliscy i dlaczego?

Z dzieciństwa pamiętam, że nad łóżkiem obok obrazka Anioła Stróża wisiał wizerunek św. Teresy od Dzieciątka Jezus, a ja zadręczałem tatę pytaniami o tę świętą. W liceum przeczytałem książkę o św. Janie Marii Vianneyu, który zachwycił mnie przykładem życia i posługi. Potem przyszła fascynacja św. Franciszkiem. On niewątpliwie przyczynił się do wyboru mojej życiowej drogi. Podziwiam św. Faustynę i rozczytuję się w „Dzienniczku” - gdy skończę, zaczynam od nowa. Bliscy są mi - szczególnie w kontekście posługi w konfesjonale - św. o. Pio oraz patron dusz w czyśćcu cierpiących św. Mikołaj z Tolentino. Gdy poznałem tego świętego kapłana, zawsze proszę wiernych przy spowiedzi, aby ofiarowali Komunię św. za dusze czyśćcowe. Bardzo bliska memu sercu jest św. Rita, a to dlatego, że gdy studiowałem w Rzymie, jeździłem pomagać w spowiedzi do jej sanktuarium w Casci i mogłem się przekonać, że naprawdę jest świętą od spraw po ludzku niemożliwych. Dzięki życzliwości kard. Stanisława Dziwisza, sekretarza Jana Pawła II, zarówno podczas pobytu w Rzymie, jak i potem miałem możliwość częstych odwiedzin u Ojca Świętego, który rozpoznawał mnie w tłumie, co było i pozostanie dla mnie szczególną łaską. Obecnie, jak tylko potrafię, staram się przybliżyć polskim dzieciom i młodzieży wyniesionego do chwały ołtarzy dwa lata temu bł. Carla Acutisa. Ten włoski nastolatek, którego babcia ze strony taty była Polką, mimo że dane mu było przeżyć zaledwie 15 lat, jest przykładem, jak pięknie można przeżyć swe życie, aby zaowocowało świętością.

W potocznych rozmowach święci najczęściej występują nie tyle jako pośrednicy w kontakcie z Bogiem, lecz użyteczni pomocnicy w codziennych sprawach. Czy takie spojrzenie jest właściwe? I przede wszystkim - skąd wynikają takie, a nie inne „predyspozycje” poszczególnych świętych?

Pan Bóg ma nie tylko poczucie humoru, ale i przekraczającą ludzkie możliwości poznania wyobraźnię. Ilu świętych i błogosławionych - tyle dróg do świętości, a każda z nich jedyna i niepowtarzalna. Proszę zauważyć, że to my nadajemy „specjalizacje” świętym, a czynimy to na podstawie wydarzeń z ich życia, opisów i ustnych przekazów, które przetrwały do dziś. Myślimy i wierzymy, że skoro przeżyli to, czego my doświadczamy, to bardziej nas zrozumieją i przyjdą nam z pomocą. Czy to właściwe podejście? Po ludzku mówiąc - może nieco interesowne, ale nie wydaje mi się, by było w tym coś złego. Gdy popsuje się nam samochód, idziemy do mechanika, a nie do ogrodnika; gdy zachorujemy, udajemy się do lekarza, a nie do szewca. Zatem poprawne jest myślenie, aby w danych sytuacjach wzywać wstawiennictwa świętych, którzy mieli podobne problemy i z pomocą Bożą pomogli nam je rozwiązać.

Co myśli Ojciec na temat ukazywania świętości w historii Kościoła? Czy nie ma tam zbyt wiele lukru i pozłacania tego, co w świętych szare, zwyczajne i słabe?

Widzimy to, co chcemy. Na przestrzeni wieków rzeczywiście w różny sposób przedstawiano świętość. Ta z pierwszych stuleci chrześcijaństwa różni się od tej z wieków średnich, a średniowieczna od współczesnej. Świętość jest piękna sama w sobie i nie trzeba jej upiększać ani lukrować. Owszem, przedstawiano świętych w nieco krzywym zwierciadle, przesadzając w opisach ich zasług i dokonań. Jednak to wina hagiografów, którzy ulegali fantazji. Najpiękniejsze w świętych jest właśnie to, co słabe, zwykłe i szare. Nie o nadzwyczajność bowiem w świętości chodzi, lecz o to, aby zwyczajne rzeczy czynić w nadzwyczajny sposób, kierując się nie ludzkimi kalkulacjami, ale miłością. Przecież świętość na tym właśnie polega, aby szarości nadać blask, słabość przezwyciężyć z pomocą łaski Bożej, a to, co zwyczajne, uczynić zasługującym przed Bogiem. Tak żyli święci.

Czy oni mają wady? Z pewnością wielu z nas trudno wyobrazić sobie, że św. Faustyna czy św. Jan Paweł II mieli jakieś słabości...

Może to dziwnie zabrzmi, ale gdyby święci nie mieli wad, nie zostaliby świętymi. Nikt się nie rodzi świętym. Świętość to powołanie, do którego zaproszony został każdy z nas. Bóg nie powołuje świętych, lecz uświęca powołanych. Bałbym się myśleć, że jest jakiś święty bez wad. Jeśli one są, to jest nad czym pracować, z czego się poprawiać. Wielu świętych przystępowało do sakramentu pojednania co tydzień. Nie świadczy to o ilości grzechów, ale raczej o pracy nad sobą, wrażliwości sumienia. Gdybyśmy oceniali tylko „po ludzku”, nikt nie miałby szansy zostać świętym. A tymczasem: Piotr zaparł się Chrystusa, Mateusz był zdziercą podatkowym, Maria Magdalena uprawiała najstarszy zawód świata, Tomasz był niedowiarkiem, Marta nerwowa, Paweł - zabójcą i prześladowcą Kościoła. Augustyn, zanim się nawrócił, używał życia, jakby Boga nie było. Franciszek z Asyżu, rozdając majątek ojca, wpędził go w kłopoty. Małgorzata z Cortony żyła w konkubinacie. Rita modliła się o śmierć synów, Bartolo Longo był kapłanem w satanistycznej sekcie. Stanisław Kostka uciekł z rodzinnego domu. Faustynę uważano za wariatkę. Brat Albert przeżył depresję. O. Pio był oskarżany, że sam robi sobie stygmaty, używając żrących substancji. Ks. Jerzy palił papierosy. Widać więc wyraźnie, że Pan Bóg nie wybiera doskonałych, lecz udoskonala wybranych, a więc także my mamy szansę!

Czy dzisiaj trudniej jest być świętym niż dawniej?

Każda epoka ma swoich świętych i trzeba patrzeć na nich przez pryzmat wydarzeń i czasów, w jakich żyli. Gdyby dążenie do świętości nic nie kosztowało i nie wiązało się z podejmowanym w perspektywie wieczności trudem i wyrzeczeniem, to nie mówilibyśmy o świętości w ogóle. Czy trudniej? Być może. Na pewno inaczej. Dziś świętość jest nie tylko niemodna, ale wręcz wyśmiewana, bo współczesny świat chce za wszelką cenę kreować superbohaterów, którzy na pokaz mają wszystko, a w środku pustkę. Być świętym dziś - to dokładnie tak samo, jak w minionych wiekach - przede wszystkim być świadkiem Chrystusa.

Jak w praktyce dążyć do świętości?

Pyta pani o receptę na świętość? Bardzo proszę: 5 g otwartości na łaskę z nieba, 5 g radości serca, 5 g pokory, 5 g zaparcia się siebie, 10 g męstwa i odwagi, by iść pod prąd, 20 g cierpliwości i wytrwałości. I pół kilo dobrej woli, bo powołanie do świętości jest darem i zaproszeniem, a nie przymusem czy zniewoleniem. Wszystko to należy połączyć i efekt murowany. Mówiąc poważnie, Pan Bóg obdarzył nas wolnością i ją szanuje. W Jego słowniku nie ma czasownika „musieć”. W Ewangelii czytamy: „Jeśli chcesz mieć życie” (Mt 19,16), „Jeśli chcesz być doskonały”… (Mt 19,21). Chrystus zaprasza nas i zachęca, a nie nakazuje. Myślę, że najprostszą „receptę” na świętość odnajdziemy u św. Jana Chrzciciela, gdy swoim naśladowcom i nam dziś podpowiada: „Potrzeba, by On (Chrystus) wzrastał, a ja bym się umniejszał” (J 3,30). „Klucz” do osiągnięcia świętości jest ten sam dwa tysiące lat temu i dziś: „chcieć”. Widzimy to doskonale w życiu bł. C. Acutisa. Od Pierwszej Komunii św. każdego dnia uczestniczył w Eucharystii. W drodze do szkoły wstępował na adorację Najświętszego Sakramentu. Codziennie modlił się, czytał fragment Pisma Świętego, odmawiał Różaniec. Pomagał ubogim oraz słabszym kolegom i koleżankom z klasy. Znajdował czas na grę w piłkę i na saksofonie oraz opiekę nad zwierzętami. Dlaczego? Bo chciał! Proste i trudne zarazem, ale działa!

„Wierzę w Ducha Świętego, święty Kościół powszechny, świętych obcowanie, żywot wieczny” - wymieniając podmioty naszej wiary w Składzie Apostolskim, niekiedy gubimy rzeczywistość dotyczącą świętych, a kryjącą się pod słowami „świętych obcowanie”. Czym ono właściwie jest?

Łacińskie przysłowie mówi: „Cotidiana vilescunt”, czyli: „Rzeczy codzienne” [często powtarzane] powszednieją”. Tak dzieje się również w dziedzinie ducha z naszą modlitwą, regularną spowiedzią i powtarzanym w pacierzu Składem Apostolskim. Wypowiadamy słowa, ale nie myślimy o ich treści. O tym, czym jest świętych obcowanie, powiedział jasno Paweł VI. Wyraża ono jedność, czyli komunię wspólnoty, której na imię Kościół, a należymy do niej my, żyjący (pielgrzymujący) na ziemi, nasi zmarli oczyszczający się w czyśćcu (pokutujący) oraz ci, którzy osiągnęli już pełnię zbawienia w Bogu (triumfujący). Jako jedna rodzina ludzka, którą łączą wiara i chrzest, jesteśmy sobie potrzebni. Dlatego żyjący pomagają tym, których czas zasług już się skończył, a cieszący się radością zbawionych - pomagają w duchu bratniej miłości zarówno żyjącym, jak i zmarłym, abyśmy wszyscy razem mogli się znaleźć w Domu Ojca.

Zbigniew Herbert w wierszu „Co robią nasi umarli” pisze o zmarłym ojcu, który we śnie każe synowi pilnować kwiatów w ogrodzie, poleca, aby jego pieniądze rozdać ubogim, podarowuje mu spinki z perłą. Czy uważa Ojciec, że nasi krewni „tam, w górze” interesują się światem, obserwują, co my tutaj porabiamy i troszczą się o nas?

Nie wyobrażam sobie, aby było inaczej i głęboko w to wierzę. Miłość jest ponadczasowa, przekracza wszelkie ludzkie wymiary i nie umiera. Oczywiście nasi bliscy zmarli „interesują się, obserwują i troszczą się” na tyle, na ile pozwoli im Bóg. Nie mogą niczego uczynić dla siebie, bo - jak już powiedzieliśmy - ich czas zasług się skończył. Liczą jednak na naszą pomoc i możemy ją okazać na wiele sposobów. Do czerpania ze swego „skarbca” łask zachęca Kościół zarówno w listopadzie, miesiącu szczególnej pamięci o zmarłych, jak również w codziennej modlitwie. Święci i błogosławieni, którym dane było widzieć czyściec, jednogłośnie podkreślają wielką wartość Mszy św. za dusze zmarłych, łaski odpustów i ofiarowanych za nich Komunii św. Te gesty miłości mogą komuś otworzyć niebo. Miła jest pamięć o zmarłych wyrażona w zapalonym zniczu czy bukiecie kwiatów. Znicz jednak się wypali, a kwiaty zwiędną. Tym, co pozostanie, jest bukiet modlitw: Różaniec, Droga krzyżowa, ofiarowany dobry uczynek, umartwienie, podjęta pokuta. Myślę, że dobrą odpowiedź na to pytanie znajdziemy również w piosence Ryszarda Rynkowskiego „Jawa”, w której autor tekstu Jacek Cygan w sposób prosty i piękny wyraził rzeczywistość nas interesującą: „Ci co odchodzą, wciąż z nami są/i żyją sobie obok nas. Patrzą z miłością na nasze dni. Czasem się śmieją przez łzy… Ci, co odchodzą wciąż z nami są. Czujesz ich pomoc, gdy jest źle. Więc gdy z ciemnością rozmawiasz, to Oni cię widzą. Oni są…”.

Mam wrażenie, że w naszej polskiej tradycji Dzień Zaduszny kładzie się cieniem na uroczystość Wszystkich Świętych. Ludzie wyjeżdżają na groby, idą na cmentarze i w ten sposób święci - ci kanonizowani, i ci anonimowi - schodzą niejako na drugi plan.

Nie uważam, aby Dzień Zaduszny kładł się cieniem na uroczystość Wszystkich Świętych. A jeśli nawet ktoś tak myśli, to nie jest wina naszych zmarłych. Powód, dla którego większość odwiedza cmentarze i modli się na grobach swych bliskich 1, a nie 2 listopada, jest prozaiczny: to dzień wolny od pracy. Ponadto myli się ktoś, kto myśli, że zmarli „przysłaniają” świętych. Każda chwila spędzona nad grobem bliskich jest źródłem refleksji i przypomnienia celu naszej ziemskiej pielgrzymki przez życie ku Życiu. Na bramie jednego z cmentarzy we Włoszech przeczytałem słowa, które głęboko zapadły mi w pamięć i ożywają za każdym razem, gdy wchodzę na jakąkolwiek nekropolię: „Przechodniu, pamiętaj! My byliśmy, kim wy jesteście. Wy będziecie tymi, którymi my jesteśmy”. Gdybyśmy umieli popatrzeć na nasze życie z perspektywy wieczności, jakże inne, lepsze by ono było. Święci, których groby również nawiedzamy, zachęcają nas, abyśmy nie zapominali o naszym powołaniu do świętości. Każde odwiedziny na cmentarzu powinny o tym przypominać. Ktoś mądry stwierdził: „żyjemy tylko raz, ale jeśli żyjemy dobrze, to ten raz wystarczy”. Oby wystarczyło na dziś, na jutro i na wieczność, czego z całego serca nawzajem sobie życzymy.

Dziękuję za rozmowę.

 

Echo Katolickie 43/2022

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama