Trochę pozytywniej

Jeśli wierzyć przekazom medialnym - zło w Kościele doszło już do zenitu. A jednak duszpasterska rzeczywistość jest zupełnie inna

Jeśli wierzyć przekazom medialnym - zło w Kościele doszło już do zenitu. Mnogość doniesień o wszelkiego rodzaju nieprawościach (choć nierzadko są to tanie sensacje) jest wystarczającym dowodem, by dać wiarę, że to już jest koniec. A jednak wychodząc z rzeczywistości wirtualnej, mamy w zasięgu ręki nasze wspólnoty parafialne i wielu niemedialnych świadków Ewangelii. Prawda, że nigdy nie było dobrze i zawsze lepiej być powinno.

Wezwanie do nawrócenia jest ponadczasowe! To, że obecnie papież Franciszek wskazuje na tyle obszarów, gdzie konieczna jest radykalna przemiana, nie znaczy, że idealnie było - dajmy na to - w wieku XVI. Historia lubi się powtarzać, a my, ludzie wierzący musimy i z tych lekcji wyciągać wnioski. Spodobało mi się stwierdzenie pewnego kaznodziei, że Pan Bóg, gdy już przed nim staniemy, nie będzie nas pytał, co robił papież, biskupi i nasi duszpasterze, ale zapyta, co my uczyniliśmy (lub zaniechaliśmy), by budować królestwo Boże. Zawaleni przykładami negatywnymi, potrzebujemy antidotum. Trzeba częściej, przynajmniej w katolickich środkach przekazu, wskazywać na to, co jest dobre, bo rzadko ma to szansę ujrzeć światło dzienne. W każdej parafii nie jedna jest osoba, która prawdziwie kocha Jezusa. To przekłada się nie tylko na życie osobiste, ale i zaangażowanie w różne dzieła Kościoła. Mamy więc oddanych animatorów, liderów, zelatorki. Osoby te działają nie dla poklasku i zapewne czułyby się niezręcznie, gdyby na forum wskazywać je z imienia. Mając szczęście, można natknąć się w naszych parafiach nie tylko na prawych chrześcijan, ale na osoby w tym względzie wprost niesamowite. Będąc wikariuszem w jednej z parafii, wiedziałem, że człowiekiem wielkiej wiary jest starsza pani, która codziennie uczestniczyła w porannych Mszach św. Osoba ta naznaczona była piętnem, wyciśniętym przez bardzo poważną chorobę. Pewny byłem, że to pobożność nie tuzinkowa, a okazało się, iż identyczne przeczucie miał kolega współwikariusz. Razu pewnego, idąc gdzieś razem, natknęliśmy się obok kościoła na tę właśnie kobietę. Ku mojemu zaskoczeniu ks. Marek, który był niesamowicie otwarty i bezpośredni, zagadnął do niej właśnie w tym temacie. Ona uśmiechnęła się tylko dobrotliwie, ale potem, gdy nasza rozmowa nabrała rozmachu, dowiedzieliśmy się o jej kontaktach z Aniołem Stróżem i o tym, że miała szczęście widzieć  Michała Archanioła (przed świątynią, która stała się świadkiem tej rozmowy). Niedługo potem zmarła ta pani, a nam pewnie zabrakło wiary, by zbadaniem heroiczności jej cnót, chciała się zająć Kongregacja do spraw kanonizacyjnych. Na myśl przychodzi mi kolejna osoba, która „powaliła” mnie swą wiarą. Miałem szczęście odwiedzić w wielkim mieście pana profesora, którego ojciec był ostatnim dziedzicem w miejscowości, w której podówczas służyłem. Interesowało mnie wtedy sporo wątków związanych z historią regionu (i z zamiarem wyjaśnienia ich udałem się z tą wizytą). Nie przypuszczałem jednak, że nasza rozmowa przejdzie także na tory dotyczące wiary. Okazało się, że pan profesor był człowiekiem bardzo wierzącym. Jako osoba z ogromnym życiowym doświadczeniem, a przy okazji niemałym dorobkiem naukowym, nie miał wątpliwości jak wielkim skarbem jest posiadanie wiary. Godny podkreślenia jest fakt, że tak wielu ziemian dbało o gruntowne wykształcenie, morale swych następców i pielęgnowanie wiary. Po II wojnie światowej utracili oni niemalże wszystko (w wymiarze materialnym). Tego, co najcenniejsze i najważniejsze, nikt nie zdołał im jednak odebrać. Na kanwie tego, chciałoby się zapytać, w co obecnie chcą wyposażyć rodzice swe dzieci, ale wyżej przecież zastrzegłem, że tym razem ma być bez narzekania i bez kolejnych negatywnych stwierdzeń. Po śmierci pana profesora dowiedziałem się jeszcze więcej na jego temat od ks. wikariusza z parafii zamieszkania. A już świadectwo obszerne złożyć mogą benedyktyni z pobliskiego opactwa, z którymi pozostawał w przyjaźni od roku 1975 (z małżonką, też profesorem i pewnie jeszcze bardziej znanym naukowcem).

Skoro o pozytywnych przykładach, to może warto wskazać też, na kanwie rocznicy niepodległościowej, na tych, którzy wierzyli w jej odzyskanie i nie zawahali się dla tej sprawy oddać życia. Właśnie wspomniany pan profesor opowiadał mi o mogiłach Powstańców Styczniowych, których groby znajdowały w należącym do ich rodziny lesie. Wśród spoczywających tam był Zygmunt Unrug - kuzyn ojca pana profesora.  Jako chłopak często nawiedzał to miejsce (podjeżdżając konno), pamiętał krzyże i tabliczki. Dziś tych mogił już nie ma (w czasie wojny zniszczyli je naziści) i trudno teraz zlokalizować miejsce spoczynku bohaterów. Jakże nie sięgać do tego pocztu ludzi wielkiej wiary, którzy w czasach zaborów nie chcieli się pogodzić, że można budować królestwo Boże bez Polski na mapach Europy. A Polska dziś od tego królestwa odciąć się nie może. I tak jak praojcowie walczyli o jej niepodległość, tak nam przychodzi toczyć bój o jej byt w wymiarze nadprzyrodzonym. Nie wiadomo jak długo jeszcze zalewani będziemy tymi złymi wiadomościami. Niech powstańczą strategię wyznaczą nam słowa św. Pawła: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj” - wszak i św. Jan Paweł II Polakom to wskazał.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama