Irlandzki punkt widzenia

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (5/2000)

Być może już opowiadałem tę anegdotę, za co z góry przepraszam. Jeden z moich przyjaciół został kiedyś zaproszony do Irlandii. Już niemal od progu gospodarz sumitował się, że w następną środę nie będzie mógł go oprowadzać po Zielonej Wyspie, bo musi uczestniczyć w niezwykle ważnym zebraniu. Dni mijały, a każdego z nich gospodarz nieodmiennie podkreślał wagę owego zgromadzenia. Nadeszła środa — lało od samego rana. Irlandczyk wyjrzał przez okno, kichnął dwa razy i oświadczył, że nigdzie nie idzie. Jak to? A niezwykle ważne zebranie? ,,Jeśli ja nie przyjdę, to zebranie nie będzie już takie ważne” — usłyszał zdumiony gość z Polski. Przypomniała mi się ta historia, gdy oglądałem niedawno w telewizji relację z niezwykle ważnego zjazdu sympatyków pp. Leppera, Wileckiego i Podrzyckiego w Sali Kongresowej w Warszawie. Gdyby dziennikarze częściej jeździli do Irlandii, to może odkryliby, że imprezy stają się bez nich mniej ważne. A tak, dla jeszcze większego efektu, nowi przywódcy ruchu narodowo-ludowego (wszelkie podobieństwa do ruchu narodowo-socjalistycznego są zupełnie przypadkowe) wykrzykiwali do mikrofonu różne obelżywości, w szczególności p. Lepper przeprowadził kolejną wnikliwą krytykę ekonomicznej wiedzy profesora Balcerowicza — zaiste wiedza ekonomiczna lidera ludu doprowadzonego do skrajnej nędzy w ciągu ostatniej dekady musi być niezgłębiona, skoro stać go na wynajęcie najdroższej sali konferencyjnej w Polsce. Inny domagał się zmiecenia obecnej koalicji z powierzchni ziemi, dodając potem, że miałoby to nastąpić za pomocą kartki wyborczej. Był to cenny wkład w dzieło ujawnienia prawdziwej, nieludzkiej twarzy demokracji — autor zasłużył na mandat poselski na Kubie.

Łza się w oku kręci, gdy człowiek sobie przypomni łagodność sloganów antyreżimowych z czasów stanu wojennego. Dzisiaj żaden z narodowych ludowców nie wspomni nawet o zwyciężaniu zła dobrem. Zresztą nie mogą powstrzymać języka. Ich funkcja polega właśnie na tym, żeby straszyć wszystkich, którym stres nie odebrał władz umysłowych.

Na tle sabatu w Sali Kongresowej lewicowy kandydat prezydencki, który powie parę banałów, wyda się krynicą intelektu i gołąbkiem pokoju. Pamiętne słowa posła Manickiego o wysadzaniu pociągów koalicyjnych brzmią jak łagodny wyrzut w porównaniu ze zmiataniem z powierzchni globu. Nic dziwnego, że SLD okazuje się wcieleniem mądrości politycznej. W dodatku ludzie boją się ,,zamieszanych w kradzież zegarka” — zarówno napastnik, jak i pokrzywdzony bywają traktowani z nieufnością. Pewnie dlatego p. Miller, który zmęczył się już trochę całorocznym atakiem na rząd, teraz woli stać z boku, chociaż zdarzało się już, że stawał u boku p. Leppera. Stojąc z boku, pewnie się już niecierpliwi, bo perspektywa jeszcze kilkunastu miesięcy separacji od posad źle wpływa na morale partii. Wszyscy robią co mogą, nawet część AWS-u stara się pomóc Millerowi, tylko Buzek z Balcerowiczem nie chcą się dołączyć, przez co protest nie jest aż tak ważny.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama