Oburzenie wielu „dyżurnych autorytetów” na Polaków, którzy wybrali na urząd Prezydenta RP nie tego kandydata, co trzeba, wskazuje na to, jak pojmują demokrację: jest dobra, póki wszyscy myślą tak jak my. Obrońcy demokracji okazują się więc w istocie zakamuflowanymi zwolennikami platońskiej wizji quasi-totalitarnego państwa elit – zauważa br. Damian Wojciechowski TJ.
Niestety Polacy w swojej większości po raz kolejny nie dorośli do demokracji! Mając Najwspanialszego Kandydata, Europejczyka i warszawiaka wybrali „sutenera, kibola i oszusta”. Ciemny naród pozostał ciemnym, mimo tylu wysiłków ludzi światłych i uczonych. Boleją nad tym nasze autorytety moralne, najpierw aktorzy i klowni: Daniel Olbrychski, Agnieszka Holland, Krystyna Janda, pisarze i uczeni: Manuela Gretkowska, Magdalena Środa, Jan Hartman. A za nimi całe chmary dziennikarzy i autorytecików. Ale najbardziej wnikliwą analizę zaistniałej tragedii przedstawił prof. Antoni Dudek. Nie wystarczy po raz kolejny załamywać ręce i biadolić nad demokracją w ślad za Platonem, który słusznie miał ją za rządy motłochu. Otóż prof. Dudek przechodzi do odważnych wywodów. Jak widzimy wybory dzielą i antagonizują społeczeństwa, a przecież nam wszystkim chodzi o jedność i zgodę. Profesor krytykuje wybory powszechne prezydenta, ponieważ pogłębiają one podziały społeczne. Oczywiście pogłębiają je ci „ciemni”, a nie ci „światli”, ale fakt pozostaje faktem: demokracja się nie sprawdza. „Jestem jeszcze głębiej przekonany, że nie są dobre dla państwa polskiego i narodu polskiego powszechne wybory prezydenckie, ponieważ wychodzimy z nich jeszcze głębiej podzieleni niż z wszystkich poprzednich wyborów” – powiedział prof.. Dudek. Zauważył też z bólem, że rekordowa frekwencja (ponad 70 proc.) nie przełożyła się na konsensus, lecz na zaciętą walkę dwóch obozów, które dzieliło zaledwie kilkaset tysięcy głosów. To, jego zdaniem, pokazuje wadliwość obecnego ustroju.
Wybory są dobre, gdy „demos” grzecznie słucha elit?
I rzeczywiście jest to fakt fundamentalny: naród polski miał kolejną szansę zjednoczyć się wokół Najlepszego Kandydata i po raz kolejny tę szansę zaprzepaścił. Nie uczymy się na swoich błędach, choć przysłowie mówi: mądry Polak po szkodzie. Ileż to lat temu wybraliśmy Wałęsę i Tymińskiego, zamiast Najlepszego Kandydata (też Europejczyka i warszawiaka)? To wtedy padły z ust innego profesora gorzkie słowa, że nie dorośliśmy do demokracji. Ale patrząc głębiej sama demokracja ma w sobie ten element destrukcji, bo przecież zawsze stawia nas przed tragicznym wyborem: ten, albo tamten, a to musi rodzić podziały. A przecież jak pięknie by było, gdyby naród trwał w jedności.
Analiza profesora dotknęła mnie do głębi i skłoniła do refleksji oraz poszukiwania dróg wyjścia z tego permanentnego kryzysu. I tu mnie olśniło, że przecież nie zawsze tak było. Mieliśmy czasy, kiedy naród wybierał zgodnie tego jednego, Najlepszego lub Najlepszych Kandydatów. System wyborczy był tak skonstruowany, że wszyscy głosowali na jednych i tych samych ciesząc się równocześnie tą jednością całego narodu, bo przecież w jedności siła. Naród głosował na tych, którzy już wcześniej zostali sprawdzeni i zaakceptowani. W ten sposób unikano rozdarcia, antagonizmów i podziałów. Zamiast wielu partii był jeden Front Narodowy lub Front Jedności Narodu (to piękne słowo „jedność”!). I rezultaty były olśniewające: np. w wyborach do Sejmu w 1976 roku frekwencja wyniosła 98,3%, a na listy Frontu Jedności Narodu padło 99,4% głosów! Co za jedność! Co za zgoda! Co za najlepsi kandydaci! Przecież już po upadku komunizmu Pan Redaktor Adam proponował, aby zamiast tworzyć walczące ze sobą partie, kontynuować dalej wspólną pracę w KO. Iluż problemów i klęsk byśmy uniknęli, gdybyśmy posłuchali głosu Redaktora?! Ale zwyciężyła polska kłótliwość, anarchia i warcholstwo.
„Demokracja walcząca” – wzory zza wschodniej granicy
Ale rozejrzyjmy się dokoła, czyż za naszą wschodnią granicą nie mamy przykładów rozwiązania tego problemu? Czy tam naród nie wybiera zawsze tego Najlepszego Kandydata? Czyż naród nie jest tam już od dziesięcioleci wokół niego zjednoczony? To pewnie miał na myśli Pan Premier Donald rzucając hasło demokracji walczącej, czyli takiej demokracji, która zasypuje podziały i jednoczy naród wokół swoich przywódców. Już w czasach rewolucji francuskiej ludzie światli szybki zorientowali się, że dyktatura broni demokrację przed wrogami demokracji. Potem bolszewicy, pomni już tych doświadczeń, zamiast demokracji wprowadzili dyktaturę proletariatu. Prawda, w KC bolszewików robotników było mało, więcej Żydów i drobnomieszczaństwa. Ale to oni wprowadzili tę dyktaturę, aby bronić proletariat przed niszczącym wpływem burżuazyjnej demokracji.
Demokracja... w klasztorach?
A skąd się ta destrukcyjna demokracja wzięła? Dziwne pytanie… Stąd, skąd w nowoczesnym społeczeństwie biorą się wszystkie demony przeszłości i niezgody: z Kościoła Katolickiego! Wiadomo rządy demo-kracji, czyli tłumu, zaczęły się w Atenach itd, w Rzymie dotrwały do czasów imperium i okazały się niewydolne, ale zachowały się w … klasztorach. To tutaj od czasów rzymskich do średniowiecza trwała demokracja, odbywały się wybory i głosowania, doskonalono procedury demokratyczne i wyborcze. Przecież nawet jeśli opat miał syna, to ten nie mógł zostać opatem, trzeba było go wybierać, a ewentualna córka przeoryszy też nie miała prawa dziedziczenia, przeoryszę mniszki musiały wybrać. Jeśli jeszcze dziś pójdziemy do dominikanów, to zobaczymy, że każdą ważną decyzję tam się „kulkuje”: każdy dominikanin wrzuca wtedy do worka białą lub czarną kulę: biała „za”, czarna „przeciw”. Szlachetnym wyjątkiem są jezuici. U nas tylko głosowanie na dożywotniego generała, a potem czysto monarchiczny system.
Cenzus intelektualny – powrót do „Państwa” Platona
Co więc konkretnie zrobić, by idąc za myślą prof. Antoniego Dudka ratować Polskę? Wydaje mi się, że musi powstać kolegium elektorów, które będzie wybierało głowę państwa. Tak jak to jest w Stanach, gdzie na początku prawa wyborcze mieli tylko biali mężczyźni, wyznania protestanckiego, którzy płacili podatki i posiadali ziemię. I w Polsce też nie powinno być tak, że głos traktorzysty czy kierowcy TIRa, znaczy tyle samo co prof. Hartmana czy Środy. Trzeba by tylko cenzus rasowy i własnościowy zmienić na intelektualny oraz moralny (w sensie autorytetu moralnego, a nie moralnego prowadzenia się). Do tego kolegium elektorów proponowałbym: Daniela Olbrychskiego, Agnieszkę Holland, Krystynę Jandę, Manuelę Gretkowską, Magdalenę Środę, Jan Hartman. Z młodych autorytetów dorzucę Macieja Stuhra, bo on zawsze ze sceny rwie się do spraw społeczno-politycznych. Dobrze by było dołączyć paru uchodźców – niech ci dobrzy ludzie czują się u nas jak u siebie w domu. Coraz większą rolę odgrywają w naszym społeczeństwie zwierzęta i choć trudno sobie wyobrazić, żeby uczestniczyły w procesie wyborczym, to jednak poprzez ekologów mogłyby mieć jakiś wpływ na wybór głowy państwa. Przewodniczącym kolegium elektorskiego mógłby być prof. Antoni Dudek. Natomiast trzeba majoryzować reprezentację terenów wiejskich i miasteczek (szczególnie z Polski południowo-wschodniej) poniżej 100000 mieszkańców, na rzecz silnej reprezentacji elektorów z dużych aglomeracji miejskich. Jeżeli udałoby się przeprowadzić ten projekt zmian ustrojowych, to mielibyśmy już zawsze pewność wyboru Najlepszego z Najlepszych Kandydatów. I wtedy jak to onegdaj pisał Maciej Zembaty:
o jedności w społeczeństwie
Żeby jedność była wszędzie
Bo w jedności leży siła
Byle tylko jedna była
Jedna świnia, jedna krowa
Jedna d**a, jedna głowa