Brat Kalikst działa! Za jego wstawiennictwem rodzą się dzieci, znikają nowotwory, ludzie odzyskują wiarę

Wielu mówiło o nim: „Wypisz, wymaluj św. Józef”. Tymczasem on kwitował to słowami: „jestem zwykłym skrobidechą”. Pokorny, życzliwy dla wszystkich.

Taki był br. Kalikst Kłoczko, kapucyn z lubelskiej Poczekajki, który zmarł zaledwie dziesięć lat temu. Dziś za jego wstawiennictwem rodzą się dzieci, znikają nowotwory, ludzie odzyskują wiarę. Ci, którzy go znali, nie mają wątpliwości: był i jest święty.

Skończył zaledwie trzy klasy szkoły podstawowej i całe swoje dorosłe życie zajmował się stolarstwem. Zostało po nim zaledwie kilka tekstów - odręcznie napisanych kartek pocztowych, które wysyłał do swojej siostry Malwiny, oraz rozważania Drogi krzyżowej. Do końca życia cieszył się ogromną sympatią ludzi. Wielu porównywało go do św. Józefa. Br. Kalikst przypominał go nie tylko posturą czy stolarskim zajęciem, ale też opiekuńczością, życzliwością, pokorą i skromnością. Zawsze starał się dostrzec dobro w drugim człowieku, a nade wszystko potrafił słuchać. Do jego pracowni stolarskiej, tzw. Kalikstówki, przychodzili ludzie, którzy potrzebowali rady, pociechy, nadziei. Również kiedy przebywał w szpitalu, drzwi do jego sali praktycznie się nie zamykały. Gdy jedna z kobiet obmywała mu stopy i piłowała paznokcie, leżący na sąsiednim łóżku chory, nie mając pojęcia, iż ma do czynienia z zakonnikiem, powiedział: „Jakie wspaniałe dzieci ma ten człowiek. Tak wiernie mu służą”. Na co br. Kalikst szepnął: „Nie wie, że jestem zwykłym skrobidechą”. Zmarł w opinii świętości w pierwszą sobotę miesiąca i wigilię Święta Bożego Miłosierdzia 6 kwietnia 2013 r.

Kochać Boga w bliźnich

Dziś ten skromny zakonnik jest kandydatem na ołtarze. 29 kwietnia oficjalnie rozpoczął się etap diecezjalny procesu beatyfikacyjnego kapucyna z Poczekajki. Jego wicepostulatorem został o. prof. Andrzej Derdziuk OFMCap, który przez 18 lat mieszkał z br. Kalikstem w jednym klasztorze. - Był człowiekiem, któremu już za życia ludzie wiele zawdzięczali, a po śmierci proszą za jego wstawiennictwem o potrzebne łaski i je otrzymują - twierdzi o. Derdziuk, przyznając, iż na adres kapucyńskiej parafii, a także drogą elektroniczną napływają świadectwa skuteczności orędownictwa br. K. Kłoczki, którego życiowe motto brzmiało: „Kochać Boga w bliźnich”. Listy i maile z podziękowaniami za otrzymane łaski pokazują, że również po śmierci pozostał wierny swojej dewizie.

Jak podkreśla o. A. Derdziuk, wśród łask, które ludzie przypisują wstawiennictwu zakonnika z Poczekajki, można wyróżnić dwa rodzaje. - Pierwszy nazywam tzw. codziennymi. Dotyczą np. znalezienia pracy, rozwiązania problemów rodzinnych, odnalezienia zgubionych dokumentów czy dostania się na studia. Drugą grupę można określić jako niezwykłe interwencje. To m.in. uzdrowienia, narodziny dzieci, choć medycyna nie dawała szans, nawrócenia, wyjścia z nałogów - wylicza, dodając, iż autorzy świadectw nie mają wątpliwości, iż otrzymane łaski zawdzięczają br. Kalikstowi.

Tylko cud

Br. Dawid Napiwodzki OFMCap znał br. Kaliksta dość krótko, ale ma do niego szczególne nabożeństwo. Wielokrotnie doświadczył życzliwości swojego współbrata nie tylko za życia, ale i po jego śmierci.

Był luty 2017 r. Późnym wieczorem do br. Dawida zadzwoniła siostra z prośbą o modlitwę za umierającego na białaczkę synka koleżanki. Narządy ośmiolatka przestawały pracować, a lekarze stwierdzili, iż medycyna jest bezradna i chłopiec nie przeżyje do rana. Tylko cud mógł uratować Sebastiana. - Po rozmowie wysłałem im fotografię br. Kaliksta i powiedziałem, by modlili się przez jego wstawiennictwo o życie dla chłopca. Poprosiłem również, aby położyli obok niego wyświetlone w telefonie zdjęcie. Sam wziąłem krzyż wykonany przez br. Kaliksta i poszedłem do chóru zakonnego prosić Boga o cud - opowiada zakonnik.

Rano br. Dawid otrzymał telefon, że Sebastian żyje. Lekarze nie potrafili tego wytłumaczyć. Tydzień później przyszła wiadomość, że narządy dziecka są w dobrym stanie. Można było kontynuować leczenie. Dziś chłopiec ma 14 lat. Jest zdrowy. Żyje dzięki br. Kalikstowi. - Z kolei 30 września 2019 r. byłem świadkiem „interwencji” br. K. Kłoczki w sprawie Antosia. Do tej pory, gdy mam do czynienia z chorym dzieckiem, polecam je wstawiennictwu mojego współbrata - podkreśla br. D. Napiwodzki.

Tyś mi tu najbliższy

Ewie Makaruk z Lublina lekarze dawali maksymalnie kilka dni życia. Był 2014 r. 15 lat wcześniej zdiagnozowano u niej nowotwór. Do szpitala trafiła nagle z bardzo wysoką bilirubiną. Lekarze znaleźli guz w okolicach trzustki. Ostatnie stadium nowotworu. Konieczna była operacja. Profesor, który się jej podjął, przyznał mężowi Ewy, że robi to tylko dlatego, by jego żona nie umierała w męczarniach. Szanse na przeżycie operacji ocenił na 5%. Kazał się pożegnać. Choć Ewie nic nie powiedziano, czuła, że jest z nią bardzo źle. Cały czas prosiła br. Kaliksta, by wstawił się za nią.

Po rozmowie z lekarzem Krzysztof Makaruk pojechał na Poczekajkę. Wziął ze sobą dwa znicze. Jeden zapalił o. Pio, a drugi postawił przy figurze, przy której pracował razem z br. Kalikstem. „Bracie, tyś mi tu najbliższy. Tylko do ciebie mogę się tak zwrócić. Wstaw się do swoich i poproś o. Pio i św. Franciszka o cud uzdrowienia mojej żony. Przecież ty już jesteś tam z nimi w niebie” - rozmawiał w myślach z zakonnikiem.

Następnie wziął dzieci i pojechał do szpitala. Jednak nie pożegnał się z żoną. Powiedział jej tylko, że rozmawiał z bratem, a on go uspokoił i powiedział, że wszystko będzie dobrze.

Lekarz, który operował E. Makaruk, był bardzo wierzący. Obiecał, że zrobi wszystko, co będzie mógł, ale życie Ewy jest w rękach Boga. Kobieta operację przeżyła, co dla wielu było wielkim zaskoczeniem. Z dnia na dzień czuła się lepiej i po kilkunastu dobach wyszła ze szpitala. Kiedy wróciła na zdjęcie szwów, profesor, który ją operował, powiedział, że to, iż przeżyła, a w dodatku jest w tak dobrej formie, to cud. Ewa nie mogła brać żadnych leków ani chemii. Nie ma wątpliwości, że swoje życie zawdzięcza wstawiennictwo br. Kaliksta.

Ja już go o to poprosiłam

Szczepan Juńczyk z Serpelic podczas pracy na polu bardzo źle się poczuł. Zanim stracił przytomność, zdążył zadzwonić do żony i powiedzieć, że dzieje się z nim coś złego. Zaalarmowana rodzina znalazła go leżącego na ziemi. To był rozległy udar. Karetka zabrała Szczepana do szpitala w Białej Podlaskiej, ale lekarze nie dawali nadziei na powrót do zdrowia. Rodzina zaczęła szturmować niebo, prosząc w intencji męża i ojca. W modlitwę zaangażowali się też przyjaciele Adam i Joanna Kontnikowie wraz z córką Anetą, którzy akurat wtedy byli w Serpelicach. Kiedy Lucyna Juńczyk przejęta stanem męża Szczepana zaproponowała, by w tej sprawie wzywać wstawiennictwa Matki Bożej, Aneta powiedziała: „Ja już poprosiłam br. Kaliksta!”.

Podłączony do specjalistycznej aparatury podtrzymującej ledwie tlące się życie Szczepan w pewnym momencie obudził się, zamierzając wstać z łóżka i twierdząc, że nic mu nie dolega. Ku zdumieniu lekarzy, po kolejnych badaniach, okazało się, iż rzeczywiście jest w dobrym stanie. Mężczyzna wrócił do domu i normalnego życia.

„Jako proboszcz i gwardian w Serpelicach znam sprawę cudownego uzdrowienia Szczepana Juńczyka z Serpelic z ciężkiego udaru po wezwaniu wstawiennictwa br. Kaliksta. Udar nie pozostawił śladów, a Szczepan cieszy się pierwszą wnuczką - zaświadczył ówczesny proboszcz z Serpelic o. Adam Strojnowski.

Zakonnik ze snu

Jakiś czas temu o. Derdziuk otrzymał list od pani Magdaleny. - Kilka lat temu, gdy przeżywała trudne chwile, przyśnił się jej zakonnik w brązowym habicie. Próbowała dopasować jego twarz do znanych jej świętych kapucynów, m.in. do o. Pio, ale to nie był on. Przesłanie snu było jasne: zakonnik stanie się orędownikiem i opiekunem pani Magdaleny, a ona podejmie starania o nabożeństwo za jego wstawiennictwem - mówi wicepostulator procesu br. Kaliksta. Przez jakiś czas kobieta szukała tego konkretnego świętego. W końcu uznała, że chodziło o bł. o. Honorata Koźmińskiego, mimo że nie do końca przypominał kapucyna ze snu. Jednak z czasem zainteresowanie snem i świętym wygasło. Od pewnego czasu pani Magdalena zmaga się z rzadką chorobą zagrażającą jej życiu. Problemy diagnostyczne, brak specjalistów, przedłużające się badania i terapia, która nie działała, spowodowały psychiczny kryzys. - Tymczasem niedawno w czasie rozmowy z duchowym przewodnikiem usłyszała, że będzie się za nią modlił za przyczyną br. K. Kłoczki. Kobieta nigdy wcześniej o nim nie słyszała. W tym samym czasie dostała informację, że bliskie jej osoby również będą ją polecać za wstawiennictwem br. Kaliksta. Gdy w poszukiwaniu informacji o zakonniku zajrzała na stronę internetową parafii na Poczekajce, zaskoczona stwierdziła, że zdjęcie przedstawia człowieka z jej snu sprzed kilku lat. Napisała mi, że jej serce odzyskało spokój i napełniło się radością. Co ciekawe, od chwili, gdy poznała br. Kaliksta, leki na jej chorobę w końcu zaczęły działać - podkreśla kapucyn.

Po prostu Boży człowiek

Takich świadectw od śmierci br. K. Kłoczki na lubelską Poczekajkę napływa wiele. O. Derdziuk wszystkie skrzętnie przechowuje. Kto wie, może wśród nich jest właśnie to, które zadecyduje o wyniesieniu br. Kaliksta na ołtarze? Bo cud, niczym pieczęć Boga, jest do beatyfikacji niezbędny. - Przez blisko 20 lat mieszkałem z br. Kalikstem w jednym klasztorze. Miałem okazję obserwować go, gdy się modlił, pracował, rozmawiał z ludźmi. Bez wątpienia to był Boży człowiek, którego wewnętrzna radość płynęła z oddania Matce Bożej i zaufania Bogu. Napisałem o nim dwie książki i wiele artykułów. Zebrałem dziesiątki świadectw i widzę, że Pan Bóg dokonuje przez niego cudów, a ludzie wzywają go jako skutecznego orędownika. Sam codziennie modlę się za wstawiennictwem mojego współbrata i wierzę, że Kościół oficjalnie uzna go za błogosławionego - puentuje o. prof. A. Derdziuk.

 

 

 

Echo Katolickie 24/2023

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama