In vitro czy naprotechnologia? [GN]

Podobno naprotechnologia to pseudonauka, a jednak skutecznie pomogła w poczęciu dziecka 30 procent par, które bezskutecznie próbowały metody in vitro

— Naprotechnologia to pseudonauka — twierdzi pionier metody in vitro w Polsce prof. Marian Szamatowicz. Jeśli tak, to jakim cudem ta „pseudonauka” skutecznie pomogła w poczęciu dziecka 30 proc. par, które wcześniej bezskutecznie skorzystały z metody in vitro?

Naprotechnologia to metoda leczenia niepłodności, opracowana przez amerykańskiego ginekologa i chirurga Thomasa Hilgersa, założyciela Instytutu Papieża Pawła VI w Omaha i członka Papieskiej Akademii „Pro Vita”. Swe ponad 30-letnie doświadczenia zebrał w obszernym podręczniku naprotechnologii, wydanym w języku angielskim w 2004 r. pt. „The Medical and Surgical Practice of NaProTECHNOLOGY”. Metoda opiera się na bardzo dokładnej obserwacji cyklu miesięcznego kobiety, pełnej i nowoczesnej diagnostyce oraz stosowaniu leczenia farmakologicznego i chirurgicznego. Nie pomija także delikatnych, acz bardzo ważnych dla prokreacji aspektów psychologicznych. Od niedawna naprotechnologia dostępna jest także w Polsce. (Szczegółowe informacje i adresy na internetowej stronie naprotechnologia.pl).

Pojawienie się tej metody w naszym kraju (w Lublinie i Białymstoku) spowodowało negatywną reakcję ze strony pioniera metody in vitro w Polsce prof. Mariana Szamatowicza. Na łamach „Gazety Wyborczej” zarzucił on naprotechnologii między innymi, że jest „pseudonauką”. Stwierdził, że „nie wnosi niczego oryginalnego do diagnostyki i leczenia niepłodności”.

Prof. Szamatowicz posługuje się też opinią, którą — jak sam przyznaje — znalazł w Internecie. Autor tej wypowiedzi twierdzi — mówiąc w skrócie — że naprotechnologia posługuje się powszechnie stosowaną wiedzą, z wykluczeniem metod odrzucanych przez Kościół (chodzi głównie o in vitro). Argumentacja prof. Szamatowicza jest wewnętrznie sprzeczna, bo trudno przypisać zarzut pseudonaukowości czemuś, co — jak sam powtarza za internautą — nie jest niczym więcej, jak stosowaniem... powszechnej wiedzy.

Zabić jednego, żeby uratować drugiego?

A co do odrzucania metody in vitro jako metody terapeutycznej, to — po pierwsze — in vitro nie jest metodą leczenia, bo nie przywraca nikomu zdrowia. Jest ono jedynie technologią produkcji nowych ludzi.

Po drugie zaś, nie chodzi tu bynajmniej o odrzucenie wyłącznie przez Kościół katolicki. Bo nie tylko Kościół sprzeciwia się stosowaniu metod, które dając zdrowie czy życie jednym, zabierają życie innym ludziom. A tak jest właśnie w przypadku procedur in vitro. Ich standardowym elementem jest produkcja tzw. zarodków nadliczbowych, czyli ludzi, którzy arbitralną decyzją innego człowieka zostaną albo zabici, albo zamrożeni. (Teoretycznie można od tego odstąpić, ale wtedy mierna skuteczność procedur in vitro, wynosząca około 27 proc., byłaby jeszcze niższa). Krótko mówiąc, życie jednego nowego człowieka okupione jest śmiercią innych i nie jest to śmierć naturalna, ale wynikająca z decyzji innego człowieka.

Gdyby logiką prof. Szamatowicza kierowali się transplantolodzy, to nie mieliby oporu przed pobraniem serca czy płuc do przeszczepu od dawcy żywego, którego po zabiegu chowałoby się do chłodni. O ile mi wiadomo, transplantolodzy tego nie robią, a przecież z pewnością nie wszyscy są katolikami.

Czym różni się ludzki zarodek od człowieka już urodzonego, że nie przysługuje mu prawo do takiej samej ochrony życia? Stopniem rozwoju. Ale gdyby naprawdę stopień rozwoju człowieka był kryterium pozwalającym jednym ludziom na uśmiercanie innych, to zamiast rozczulać się nad ludźmi niedorozwiniętymi, należałoby pobierać od nich organy do ratowania śmiertelnie chorych osób pełnosprawnych. Oczywiście, po wyczerpaniu innych możliwości terapii... Przecież to byłby horror.

In vitro idzie na skróty

Przyjrzyjmy się jeszcze zarzutowi, że naprotechnologia nie wnosi niczego oryginalnego do diagnostyki i leczenia niepłodności. Z tezą tą polemizuje dr Maciej Barczentewicz, lekarz z Lublina, który planuje uruchomienie w tym mieście placówki wykorzystującej naprotechnologię. Według cytowanej przez niego pracy naukowej (Gomel V., Salpingostomy by microsurgery), odsetek pacjentek, które przeszły klasyczne leczenie operacyjne niedrożności jajowodów i zaszły w ciążę, wynosi 29 proc. Ten sam wskaźnik ciąż w przypadku leczenia przy pomocy metod chirurgii, rozwiniętych przez twórcę naprotechnologii prof. Hilgersa, sięga 58 proc. Gdyby w ten sam sposób badać skuteczność chirurgicznego leczenia endometriozy (występowania błony śluzowej macicy poza jamą macicy), to klasyczne metody chirurgiczne dają skuteczność na poziomie 53,9 proc., zaś leczenie chirurgiczne w założonym przez prof. Hilgersa Instytucie Papieża Pawła VI pozwoliło na zajście w ciążę 78 proc. pacjentek.

Zwolennicy in vitro używają czasem argumentu, że zapłodnienia używa się, gdy już wszystkie inne środki zawiodą. — Założę się, że tak nie jest — mówi ginekolog prof. Bogdan Chazan. Dodaje, że zdaniem praktyków in vitro, dłuższa obserwacja cyklu kobiety jest zbyt czasochłonna. Uważają, że wystarczą badania ultrasonograficzne i hormonalne. — Idą na skróty — podsumowuje prof. Chazan, dodając, że lekarze ci kwalifikują pary do in vitro, zanim wykorzystają wszystkie możliwości diagnostyczne.

Dajcie pieniądze na in vitro!

Taka praktyka zyskała nawet poparcie ekspertów Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego. W specjalistycznym piśmie „Ginekologia po Dyplomie” ze stycznia ubiegłego roku piszą oni, że „w diagnostyce przyczyn niepłodności medycyna rozrodu posługuje się wieloma narzędziami, wśród których najistotniejszymi są: prawidłowo zebrany wywiad chorobowy, badanie nasienia, ocena stanu anatomicznego narządów płciowych kobiety (endoskopia, ultrasonografia) i badania hormonalne”. Jak więc widać, obserwacja cyklu kobiety nie należy, według nich, do najistotniejszych narzędzi diagnostycznych. Zresztą — jak podkreślają otwarcie — „badanie przyczyn niepłodności nie prowadzi do osiągnięcia podstawowego celu, jakim jest urodzenie zdrowego dziecka. Główny wysiłek, w tym przede wszystkim środki finansowe, powinny zostać przeznaczone na leczenie”. A za jedną z metod leczenia uważają oni in vitro, które powinno być — ich zdaniem — refundowane (w domyśle: przez Narodowy Fundusz Zdrowia). Nazywając rzecz po imieniu, profesorowie z PTG uważają, że zamiast wydawać pieniądze na staranniejsze szukanie przyczyn niepłodności i ich leczenie, lepiej wydać je na produkcję dziecka in vitro. I niech zapłaci za to NFZ. (Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że niektórzy z podpisanych pod omawianym dokumentem prowadzą ośrodki zajmujące się in vitro).

Aspekt finansowy tej sprawy jest oczywiście ważny. Ale jeszcze bardziej razi brutalna szczerość ekspertów PTG, gdy piszą: „w postępowaniu terapeutycznym zdrowe dziecko zabrane do domu stanowi jedyne prawdziwe kryterium jego zasadności”. Czyli: cel uświęca środki. Czyli: liczy się tylko dziecko szczęśliwie urodzone, a te które „przy okazji” zostały skazane na śmierć albo zamrożone — już nie. Liczy się szczęście rodziców, ale nie liczy się szczęście ich dzieci, a w każdym razie nie wszystkich spośród ich dzieci.

Pomogła naprotechnologia

Wróćmy jednak do naprotechnologii. Okazuje się, że może ona pomóc także tym, którzy bezskutecznie korzystali z in vitro. Dane na ten temat zostały opublikowane w czasopiśmie „Journal of American Board Family Medicine” z września ubiegłego roku. Artykuł był recenzowany, czyli analizowany pod względem naukowym jeszcze przed publikacją. Jednym z jego czterech autorów był dr Phil Boyle, najbardziej znany europejski lekarz, stosujący naprotechnologię. Tekst przedstawia efekty leczenia niepłodności metodą naprotechnologii w jego ośrodku w irlandzkim Galway. W ciągu 5 lat zgłosiło się tam 1239 par małżeńskich, cierpiących z powodu niepłodności. Średni wiek kobiet wynosił 35,8 lat, średnia długość trwania niepłodności 5,6 roku. 33 proc. korzystało wcześniej z in vitro. Wskaźnik ciąż uzyskanych dzięki pomocy irlandzkich specjalistów wyniósł aż 52 proc. (Dla przypomnienia: skuteczność in vitro to około 27 proc.). Ale jeszcze ciekawsza jest informacja, że lekarze zajmujący się naprotechnologią skutecznie pomogli aż 30 proc. par, które wcześniej bezskutecznie korzystały z in vitro.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama