Zauważmy kontrast między dwoma obrazami. Pierwszy – Jezus opuszcza wielki tłum swoich słuchaczy i usuwa się na górę, aby się modlić. Dopiero co dokonał spektakularnego cudu i mógłby upajać się „sukcesem”. On jednak usuwa się w cień, wchodzi w ciszę nocy. Wybiera spokój modlitwy, samotne trwanie przed Ojcem. Drugi obraz – to uczniowie wiosłujący na środku jeziora w nocnej przeprawie na drugi brzeg. Wiatr jest im przeciwny. Ta scena jest pełna nerwowości, walki, niepokoju. To obraz Kościoła bez Jezusa. Kiedy próbujemy wspólnie, ale bez pomocy Bożej czegoś dokonać. Bez łaski Bożej nie damy rady pokonać przeciwności. Wielu wierzących niepokoi lansowana w Kościele idei „synodalności”. Nie dlatego, że chcą bronić klerykalizmu, ale w imię miłości do Kościoła. Można odnieść wrażenie, że za dużo mówi się o wzajemnym słuchaniu, a za mało o słuchaniu Jezusa. Taki Kościół zasłuchany w ludzi wydaje się jakby zamknięty w sobie i próbujący pokonać przeciwny wiatr o własnych siłach.
Jezus modląc się jednocześnie widzi zmaganie swoich uczniów. Dlatego po modlitwie idzie do nich po wodzie. Morze jest w Biblii symbolem złych mocy. Trzeba więc czytać ten obraz jako obraz Jezusa stąpającego po potędze przeciwnika. Ten, kto się modli, ten nie utonie, jest silniejszy niż zło i demony. Uczniowie biorą początkowo Jezusa za zjawę i zaczynają krzyczeć ze strachu. Tak, można (a może czasem trzeba) wystraszyć się Boga. Religioznawcy mówią, że sacrum jest doświadczeniem „tremendum et fascinosum”, czyli czymś budzącym grozę i zarazem fascynację. Kiedy Jezus okazał się siostrze Faustynie, zanotowała ona w „Dzienniczku” pytanie: „Jezu, czy Ty jesteś Bóg mój, czy widmo jakie?”. Nasze zracjonalizowane umysły nie dopuszczają tajemnicy. Wejście Boga w ludzkie życie jest tajemnicą, która wymyka się racjonalizacji. I może budzić lęk. „Odwagi, to Ja jestem, nie bójcie się” – mówi Jezus przerażonym Apostołom. Mówi to także nam wątpiącym dziś często w jakąkolwiek nadprzyrodzoność. Thomas Jefferson, jeden z ojców założycieli USA, napisał własną „oświeceniową” wersję Nowego Testamentu, wycinając z niego wszystko, co dotyczyło cudów i boskości Jezusa, a koncentrując się tylko na moralnym nauczaniu Nauczyciela z Nazaretu potraktowanego jako racjonalny przywódca. Tę kompilację nazwał „Życie i moralność Jezusa z Nazaretu”. Jefferson ma dziś wielu kontynuatorów, którzy przycinają Ewangelię wedle swoich założeń. A jednak jako chrześcijanie jesteśmy uczniami Mistrza, który chodził po wodzie i uciszał wiatr. Który rozmnażał chleb, wskrzeszał umarłych i wyganiał demony. Choć umarł, powrócił żywy. Ewangelista notuje, że uczniowie „tym bardziej zdumieli się w duszy, nie zrozumieli bowiem zajścia z chlebami, gdyż umysł ich był otępiały”. Nasze umysły bywają także otępiałe. Chcemy podporządkować rzeczywistość naszej racjonalności. Kościoła nie buduje się dzięki statystykom, socjologii w pobożnym przebraniu „czytania znaków czasu”, psychologii, debatom i głosowaniom, ale dzięki gromadzeniu się na Eucharystii, która jest misterium, tajemnicą, sakramentem zrodzonym z ciszy i modlitwy.
Spotkanie z Jezusem chodzącym po jeziorze było dla Apostołów lekcją pokory, zdumienia, cudowności. Łódź Kościoła nie pokona przeciwnych wiatrów opierając się na ludzkich możliwościach. Siłę daje tylko obecność Zmartwychwstałego. Bez Niego nie da się chodzić po wodzie. A z Nim niemożliwe staje się możliwe.