„Jezus, widząc ich wiarę...”. To nie wiara paralityka zadecydowała o cudzie, lecz wiara niosących go. Warto porozmyślać o tych czterech. Jak bardzo ufali w moc Jezusa! Jak mocno musieli kochać paralityka! Jakim sprytem i determinacją się wykazali, żeby pomóc swojemu przyjacielowi! W tych czterech ludziach można zobaczyć obraz Kościoła, który od dwóch tysięcy lat zanosi przed Jezusa ludzi chorych i grzesznych, błagając dla nich o miłosierdzie. Żeby pomóc człowiekowi, nie wystarczy samo współczucie, potrzebne są odwaga, inteligencja, współpraca, determinacja, zaufanie w moc Jezusa. Nieraz napotykamy trudności, to normalne, ale zawsze jest jakieś wyjście. Nie wolno żałować poświęcenia takich „drobiazgów” jak dach, by uratować człowieka.
Jezus zwraca uwagę najpierw nie na paraliż ciała, ale ducha. Bóg widzi inaczej niż my. Paraliż można odczytać metaforycznie jako rodzaj duchowej niemocy, która dopada wielu z nas. Czasem klękamy do modlitwy i nic. Żadnej wzniosłej myśli, żadnych uczuć, wzruszeń, natchnień, totalne zero. Całkowita bierność. Ale może być tak, że taki stan okaże się błogosławieństwem. Dopóki radzimy sobie jakoś sami z życiem, myślimy że tak będzie zawsze i łatwo rezygnujemy z myślenia o Bożej pomocy. Dopiero, kiedy człowiek utkanie w jakimś problemie na dobre, rozumie, że konieczna jest interwencja z Góry. Grzechy paraliżują serce człowieka. Nikt nie jest w stanie sam sobie udzielić rozgrzeszenia. Tylko Bóg może to zrobić.
I robi to dziś przez posługę Kościoła. Faryzeusze uważali, że Jezus nie ma władzy odpuszczania grzechów. Odrzucali Jego posłannictwo. „Czemu nurtują te myśli w waszych sercach?” – pytał ich Jezus widząc ich wątpienie. Dziś podobne zwątpienie dotyczy Kościoła. Jak bardzo pomyta została wiara w działanie Jezusa przez pośrednictwo sakramentu pokuty! Wielu pyta, czy w konfesjonale naprawdę Bóg odpuszcza grzechy? Po co mam się spowiadać przed księdzem? Na Zachodzie konfesjonały zarosły pajęczynami. A może w ogóle trzeba odrzucić pojęcie grzechu jako stresujące i dołujące. Nie żyjemy w średniowieczu…itd., itp. Może i nas musiałby zapytać Pan: „Czemu nurtują te myśli w waszych sercach?
„Wstań, weź swoje łoże i idź do domu!” Spotkanie z Bożym Miłosierdziem uwalnia z niemocy, podnosi. Spowiedź jest jak małe zmartwychwstanie. Wziąć swoje łoże – to polecenie można odczytać jako uświadomienie, że choroba może wrócić. Uzdrowieni w sakramencie pojednania wciąż pozostajemy podatni na upadek i mało odporni na pokusy. Duchowy rozwój nie unicestwia naszych prymitywnych cech. One pozostają w nas jako punkt, ku któremu cześć naszej osoby zawsze dąży. To jest nasz cień. Trzeba go zaakceptować. To łoże musimy nieść ze sobą idąc w stronę wiecznego domu.
Szukając swojego miejsca w tym tekście mogę raz być sparaliżowanym, raz niosącym pomoc drugiemu albo sceptycznym faryzeuszem, który nie wierzy w Boże działanie. Oczywiście nie da się być w trzech miejscach na raz w jednym momencie, ale idąc przez życie nasza sytuacja bywa różna. W jakimkolwiek miejscu jestem jedno jest pewne – Jezus walczy o moją wiarę, o moje życie, sprzyja mi, abym był po Jego stronie z wolnego wyboru.