Społecznie to się opłaca

Żyjemy w czasach, w których kryterium opłacalności wydaje się być ostatecznym argumentem, pozwalającym zamknąć wszelką dyskusję. Pojęcie zysku stało się ważniejsze niż społeczne wartości, takie jak zaufanie, poczucie bezpieczeństwa, lojalność, uczciwość czy trwałość więzi społecznych.

Trzeba postawić sobie pytanie, czy rzeczywiście wszystko da się spieniężyć, czy wszystko, co jest dla nas ważne w życiu, daje się przełożyć na kategorie finansowe? Czy maksymalizacja zysku jest faktycznie podstawową zasadą, którą powinniśmy się kierować w życiu, zarówno jako jednostki, jak i całe społeczeństwa? Czy na pewno chcemy żyć w społeczeństwie, w którym każdy ma na względzie jedynie swoją własną korzyść finansową, bez oglądania się na innych, czy wręcz traktując drugich wyłącznie jak potencjalne źródło zysku? Pisze o tym Papież Franciszek w tegorocznym Orędziu na Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy: „Społeczeństwa najbardziej zaawansowane gospodarczo rozwijają w swoim łonie skłonność do pogłębionego indywidualizmu, która w połączeniu z mentalnością utylitarną i pomnożona przez sieć medialną wytwarza globalizację obojętności. (…) Każdej osobie, która nie mieści się w kanonach sprawności fizycznej, psychicznej i społecznej, grozi marginalizacja i wykluczenie”.

Słabi, chorzy, cierpiący

W historii istniały społeczeństwa, które stawiały na pierwszym miejscu skuteczność i sprawność – przykładem może być starożytna Sparta. A jednak to nie one przetrwały, nie one przekazały swe dziedzictwo potomności. Ich siła okazywała się chwilowa, przetrwały natomiast te społeczeństwa i cywilizacje, które uznawały wyższe wartości, pozwalające przetrzymać ciemne i trudne czasy. Przykładem może być Polska, która pomimo ponad stuletniej utraty państwowości, nie zatraciła swojej duszy, swoich społecznych więzi i podstaw moralnych. Jedną z fundamentalnych zasad, która zasadniczo odróżniała naszych rodaków od starożytnych Spartan, było podejście do słabych, chorych i cierpiących. W naszej, polskiej tradycji, nie są oni jedynie „ciężarem” dla społeczeństwa, ale jego integralną częścią. Każdego z nas może dotknąć choroba, nieszczęście czy cierpienie. Pewność, że w takiej trudnej sytuacji możemy liczyć na bliskich, a także na szerszą społeczność, zacieśnia społeczne więzi znacznie mocniej niż siła biologiczna czy militarna. Ostatecznie, każdy pragnie żyć w społeczności, w której panują naturalne i zdrowe stosunki ludzkie, a nie w obozie wojskowym. Jak zauważa Papież Benedykt XVI, „Społeczeństwo, które nie jest w stanie zaakceptować cierpiących ani im pomóc i mocą współczucia współuczestniczyć w cierpieniu, również duchowo, jest społeczeństwem okrutnym i nieludzkim” (Benedykt XVI, encyklika „Spe salvi”, 38).

Czy jednak nasze społeczeństwo, wraz ze zbliżeniem się do Europy zachodniej po roku 1989, nie utraciło tego etosu solidarności, wrażliwości społecznej i poczucia wagi społecznych więzi? Sama Europa w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat uległa niestety procesowi istotnej transformacji cywilizacyjnej. Można powiedzieć, że otwarliśmy się na Europę w czasie, gdy sama europejskość znalazła się w poważnym kryzysie. Papież Franciszek zwraca uwagę na coraz silniejsze poczucie, że „Europa (…) nie jest już płodna i nie tętni życiem, że wielkie ideały, które ją inspirowały, jakby straciły siłę przyciągania; że Europa jest podupadła, i jak się zdaje utraciła swoją zdolność rodzenia i kreatywności. (…) Bogactwo i wartość narodu są zakorzenione właśnie w umiejętności łączenia wszystkich (…) poziomów w zdrowej koegzystencji. (…) Wymaga to poszukiwania nowych modeli ekonomicznych, bardziej włączających i sprawiedliwych, nie nastawionych na służenie nielicznym, ale korzystnych dla ludzi i społeczeństwa. A to wymaga od nas przejścia od gospodarki pieniężnej do ekonomii społecznej” (papież Franciszek, „Przemówienie podczas wręczenia nagrody Karola Wielkiego”).

Kalkulacja wartości

Problem „gospodarki pieniężnej”, nastawionej na służenie nielicznym, nie jest tylko zmartwieniem papieża, lecz trapi także ekonomistów. Jacek Giedrojć poświęcił temu problemowi swą książkę „Pułapka. Dlaczego ekonomiczne myślenie blokuje innowacje i postęp”, wydaną w tym roku przez wydawnictwo Znak. Wykazuje, jak paradygmat ekonomiczny obowiązujący od ponad 40 lat, nadmiernie skoncentrowany na osiąganiu zysków finansowych, przyczynił się do podważenia podstaw życia społecznego i zahamowania postępu cywilizacyjnego. Jednym ze skutków jest coraz bardziej rosnąca nierówność pomiędzy nieliczną grupą bogatych a całą resztą społeczeństwa, która dotyczy zarówno Europy, jak i – w jeszcze większym stopniu – Stanów Zjednoczonych. Ta nierówność jest mierzalna, na przykład poprzez porównanie produktywności oraz płacy. Pomiędzy 1973 a 2017 w USA wzrost produktywności był ponad sześciokrotnie wyższy niż wzrost płacy. W tym czasie nominalny PKB w USA podniósł się dwukrotnie, natomiast dochody najgorzej zarabiających – spadły. Owoce większej produktywności nie są więc zbierane przez społeczeństwo, przez pracowników, ale przez niewielką grupę właścicieli i zarządzających.

Problem nie polega jednak tylko na społecznej nierówności czy niesprawiedliwości, ale na niewykorzystaniu potencjału tkwiącego w społeczeństwie. Jak pisze Giedrojć, „firmy zamiast kreować talenty, konsumują pracę”. Zasoby, które służą tylko wygodzie i przyjemności niewielkiej warstwy społecznej, nie są wykorzystywane efektywnie, nie przyczyniają się do postępu i rozwiązywania problemów. Z czasem te nierozwiązane problemy narastają do rozmiarów klęski, czego przykładem jest obecna degradacja środowiska naturalnego i zmiany klimatyczne. Nastawienie wyłącznie na zysk niszczy zarówno tkankę społeczną, jak i całe środowisko, w którym żyje człowiek. Co nie mniej istotne, godzi również w podstawy życia społecznego – takie jak zasady moralne czy po prostu zwykła uczciwość.

Jednym z przykładów, podawanych przez Giedrojcia jest podejście do dotrzymywania umów i przestrzegania prawa. Według dominującej obecnie neoklasycznej, chicagowskiej szkoły prawa i ekonomii „prawo ma służyć maksymalizacji społecznego bogactwa”, co w praktyce oznacza, że „obowiązkiem menedżera ma być kalkulacja wartości oczekiwanej korzyści i ewentualnej kary za łamanie prawa” (s. 332-333). Innymi słowy, opłaca się niszczyć środowisko, wyzyskiwać pracowników, oszukiwać klientów i kontrahentów, jeśli potencjalne zyski finansowe przekraczają kary, które w danym stanie prawnym można by nałożyć na przedsiębiorstwo. Obowiązująca od czasów rzymskich zasada „pacta sunt servanda” obecnie ustąpiła miejsca zasadzie efektywnego niedotrzymywania umów. „Strona umowy winna ją zerwać i zapłacić drugiej stronie odszkodowanie, jeśli mimo jej zerwania i zapłacenia odszkodowania zwiększy zysk” (s. 335). Takie podejście do prawa i umów oznacza jednak negację samej idei prawa i zastąpienie jej myśleniem według zasady „dobre jest wszystko, co akurat w danej chwili jest dla mnie korzystne finansowo”. Krótkowzroczność takiego myślenia jest przerażająca, a jednak w przeciągu ostatnich czterdziestu lat stało się ono dominujące wśród menedżerów, polityków i osób odpowiedzialnych za kluczowe dziedziny społeczne.

Maksymalizacja zysku

W naszej świadomości Stany Zjednoczone są krainą pomyślności. Od dziesięcioleci naszym marzeniem była możliwość bezwizowego podróżowania do tego kraju. Tymczasem kraj, z którego pragniemy czerpać wzorce, zmaga się z ogromnymi problemami. Czysto finansowe podejście do ekonomii doprowadziło w USA do niemal całkowitego zaniku klasy średniej, która, jak powszechnie się przyjmuje, jest gwarantem stabilności, postępu i sprawnego funkcjonowania państwa. Jak pisze Giedrojć, „klasa średnia rozumiana jako grupa ludzi, którzy nie są zamożni, ale nie muszą się martwić o wydatki w następnym miesiącu na wizytę u lekarza, ratę kredytu hipotecznego czy czesne za szkołę dzieci, praktycznie nie istnieje w USA. Z sondażu przeprowadzonego dla Associated Press w 2016 roku wynika, że dwie trzecie Amerykanów nie ma tysiąca dolarów, żeby pokryć niespodziewany wydatek” (s. 308). To, że brak środków finansowych pociąga za sobą wiele negatywnych konsekwencji, jest chyba oczywiste. Zamiast wykorzystywać swój potencjał, ludzie koncentrują się na tym, jak przetrwać. W przypadku choroby nie są w stanie podjąć właściwej kuracji. Nie mają środków na podniesienie własnego wykształcenia czy zapewnienie odpowiedniej edukacji dla swojego potomstwa. Czy na pewno jest to właściwy wzorzec i cel, ku któremu chcemy zmierzać? Czy nie powinniśmy jednak przyjąć innego modelu i innego rozumienia „opłacalności” czy też „zysku”?

Różne rozumienie tego, co „opłacalne” wynika z różnej perspektywy. Jeśli bierzemy pod uwagę wyłącznie krótkoterminowy zysk, bieżące wyniki finansowe danej firmy, możemy dojść do wniosku, że faktycznie opłaca się produkować towary niskiej jakości, sprzedawać je z dużą marżą, wyzyskiwać pracowników, oszukiwać kontrahentów i nie dotrzymywać umów. Jeśli jednak popatrzymy szerzej i w dłuższej perspektywie czasowej, to okaże się, że żadna firma nie istnieje w społecznej próżni. Niska jakość oznaczać będzie spadek zaufania do firmy, większe wydatki na utylizację jej produktów; wyzysk pracowników doprowadzi do odpływu wartościowych i umotywowanych kadr; oszukiwanie kontrahentów i niedotrzymywanie umów ostatecznie rykoszetem uderzy w samą firmę. Patrząc jeszcze szerzej, z perspektywy całego społeczeństwa, gdyby wszystkie firmy i instytucje faktycznie kierowały się jedynie zasadą maksymalizacji zysku, życie stałoby się koszmarem. Służby ratunkowe ratowałyby wyłącznie osoby, które wykupiły drogie polisy ubezpieczeniowe, służba zdrowia zamiast leczyć, starałaby się jak najwięcej zarobić na oferowanych usługach, pierwszorzędnym celem szkolnictwa stałoby się nie kształcenie przyszłych pokoleń, ale zarabianie pieniędzy. Można sobie wyobrazić sytuację, w której nauczyciele i wykładowcy celowo nie przekazywaliby pełnej wiedzy, ponieważ byłoby to nieopłacalne – bardziej opłacałoby się uzależnić społeczeństwo od ekspertyzy nielicznej kasty „oświeconych”. Lekarze nie leczyliby chorób, tylko łagodziliby ich objawy, traktując chorych jak klientów z przymusu, z których trzeba wycisnąć dla siebie zysk do ostatniej złotówki. Prawnicy tak prowadziliby procesy, aby maksymalnie je przeciągnąć, generując tym samym dla siebie jak największy zysk. Wydaje się to absurdalne. Jednak na skutek jednostronnego, neoklasycznego rozumienia ekonomii, takie podejście staje się coraz bardziej dominujące we współczesnym świecie.

Problem rozwarstwienia

Jest to droga ku przepaści, ku rozpadowi społeczeństwa, ku zniszczeniu horyzontalnych więzi, polegających na wzajemnym zaufaniu, wspieraniu się i poczuciu, że wszyscy jesteśmy nawzajem zależni od siebie. Trzeba uświadomić sobie, do czego ostatecznie prowadzi neoklasyczna ekonomia i albo wrócić do wzorców wcześniejszych, albo zaproponować alternatywne. Podstaw dla podejścia alternatywnego szukać można w społecznym nauczaniu Kościoła, a w szczególności w jego trzech fundamentalnych zasadach: dobra wspólnego, pomocniczości i solidarności. Zwłaszcza ta ostatnia – solidarność – nie jest jedynie historyczną nazwą związku zawodowego, ale fundamentem, o którym zapomnieliśmy w czasie ustrojowej transformacji po roku 1989.

Przez lata łudziliśmy się, że Polska stosunkowo dobrze wypada na tle innych krajów, jeśli chodzi o ekonomiczne rozwarstwienie społeczeństwa, mierzone współczynnikiem Giniego. Im wyższy współczynnik, tym większa nierówność społeczna. Dla USA wynosi on ok. 0,45, co jest wartością wysoką. Przez ostatnie kilkanaście lat wartość współczynnika Giniego dla Polski oscylowała około 0,30, jednak okazało się, że sposób jego wyliczania był niewłaściwy. Po zweryfikowaniu danych w oparciu o rzeczywiste wyliczenie Ministerstwa Finansów okazało się, że wynosi on 0,53; oznacza to, że ekonomiczne rozwarstwienie jest w Polsce jeszcze większym problemem niż w Stanach Zjednoczonych!

Jak będzie wyglądać nasze społeczeństwo za kolejne dwadzieścia czy trzydzieści lat, jeśli nie zreflektujemy się i nie stworzymy szans rozwoju dla osób z małych miejscowości, odciętych dziś niemal pod każdym względem od dobrodziejstw przemian gospodarczych minionych 30 lat? Jak będą wyglądać nasze miasta, jeśli młodzież z blokowisk nie będzie widziała przed sobą żadnych perspektyw życiowych? Jak będzie wyglądać nasze życie, gdy perspektywa choroby czy niepełnosprawności oznaczać będzie społeczną marginalizację i brak jakichkolwiek szans na realizację swojego potencjału?

Solidarność jako zasada życia społecznego oznacza, że przyjmujemy jako oczywistą prawdę to, że jesteśmy od siebie nawzajem zależni i dlatego chcemy się nawzajem wspierać. Takie wsparcie może przyjmować różne formy, zarówno odgórne, ze strony państwa, jak i oddolne. Zapisany w Konstytucji powszechny dostęp do edukacji i służby zdrowia powinniśmy traktować jako ważny element naszego dziedzictwa cywilizacyjnego. Redystrybucja części dochodów nie jest bynajmniej „wspieraniem nierobów”, jak twierdzą niektórzy piewcy prymitywnie rozumianego liberalizmu gospodarczego, ale daje szansę na złagodzenie ekonomicznego rozwarstwienia, której nie zapewni sam wolny rynek. Nie można jednak liczyć wyłącznie na państwo. Solidarność musi funkcjonować w harmonii z inną zasadą – pomocniczości. Państwo nie powinno przejmować na siebie całej odpowiedzialności za właściwe funkcjonowanie społeczeństwa, powinno natomiast wspierać wszelkie inicjatywy oddolne i obywatelskie.

Fundament

Znakomitym przykładem właściwego rozumienia zasady solidarności jest istniejąca już niemal 20 lat Fundacja Dzieło Nowego Tysiąclecia, wspierająca edukację młodzieży z małych miast i wsi. Innym może być pomoc, jaką Fundacja Anny Dymnej „Mimo wszystko” świadczy niepełnosprawnym, przywracając im perspektywę godnego życia. Jednym z nich jest sparaliżowany Janusz Świtaj, który stał już na progu samobójstwa, a dzięki aktywnej pomocy Fundacji nie tylko sam wrócił do aktywnego życia, ale także zaangażował się w pomoc innym niepełnosprawnym.

Społeczeństwo jest tak silne, jak jego najsłabsze – a nie najmocniejsze – ogniwa. Dobra wspólnego nie można pojmować jako prostej arytmetycznej sumy „dóbr” poszczególnych członków społeczności. Nie jest możliwe jej właściwe funkcjonowanie, gdy nieliczni dysponują wielkimi zasobami, większość – ledwo wiąże koniec z końcem, a pewna część żyje w permanentnej biedzie, która nie daje żadnych perspektyw rozwoju i wykorzystania własnego potencjału. I właśnie ten ludzki potencjał: intelektualny, emocjonalny, fizyczny, artystyczny, opiekuńczy, wychowawczy, odkrywczy czy ekonomiczny jest jednym z zasadniczych powodów, dla których krótkoterminowy zysk nie może być jedyną miarą sukcesu. Długoterminowy rozwój, poczucie bezpieczeństwa i stabilności, przynależność do społeczności, w której jeden drugiemu nie jest „wilkiem”, ale bratem, są wartościami o wiele cenniejszymi niż doraźny zysk. To, co pozornie nie opłaca się, bo nie przynosi chwilowej korzyści finansowej, w rzeczywistości opłaca się bardzo, stwarzając długoterminowe perspektywy. Opłaca się pomagać, inwestować w ludzi, stwarzać szanse rozwoju i realizacji potencjału tym, których uważamy za słabszych, a którzy niejednokrotnie są po prostu nieoszlifowanymi diamentami, czekającymi na tych, którzy wydobędą ich wewnętrzną wartość i pozwolą zabłysnąć.

Współfinansowano ze środków Funduszu Sprawiedliwości, którego dysponentem jest Minister Sprawiedliwości

Społecznie to się opłaca Społecznie to się opłaca

« 1 »

reklama

reklama

reklama