Historyk dr hab. Paweł Skibiński przekonuje, że kard. Stefan Wyszyński jest „jednym z ważniejszych piszących świętych XX wieku i jedną z najważniejszych osobistości polskiej kultury minionego stulecia”. Porównuje go do Jana Pawła II i s. Faustyny Kowalskiej.
Tomasz Królak, (KAI): „Pro memoria” kard. Wyszyńskiego to prawdziwy, ale chyba nie do końca doceniany, fenomen. Oto zyskujemy wgląd w codzienne zapiski Prymasa Polski – osoby cieszącej się ogromnym autorytetem w Kościele w Polsce (i nie tylko), szanowanej także przez komunistów. Prymas prowadził te notatki przez ponad 30 lat – pierwszy zapis pochodzi z 22 października 1948 roku, a więc z dnia śmierci kard. Augusta Hlonda; ostatni zaś z 12 maja 1981 roku – dnia 35. rocznicy konsekracji biskupiej ks. Wyszyńskiego, 16 dni przed śmiercią Autora.
Dr hab. Paweł Skibiński: Być może zapisywał coś nawet wcześniej, ale nie mamy tej pewności. Zastanawiać może przerwa pomiędzy lutym 1949 a jesienią 1951 roku, a więc w okresie dość kluczowym: w kwietniu 1950 roku podpisano słynne porozumienie pomiędzy Kościołem a komunistycznym rządem. Wydaje się, że w tym czasie po prostu nie prowadził tych notatek. W sumie jednak zapisywał coś niemal codziennie przez co najmniej 33 lata: z kim się spotykał i co myślał na temat otaczających go zjawisk i zdarzeń. To chyba jeden z najdłuższych dzienników, o ile tak możemy zaklasyfikować to dzieło. Od strony stylistycznej, mamy tu do czynienia z „roboczym” dziennikiem.
Ale właściwie po co go prowadził: dla siebie, dla potomności?
Są trzy przyczyny, w tym dwie bezpośrednie, jedna zaś – pośrednia. Po pierwsze: zapisywał swe notatki „pro memoria” a więc ku pamięci, po to, żeby przy niezwykle aktywnym trybie swojej aktywności, móc sobie przypomnieć różne, podejmowane przez siebie działania, żeby wiedzieć, co się w danej sprawie działo wcześniej. Trzeba dodać, że przez bardzo długi czas – choć w latach 1970. to już się trochę zmienia i selekcja informacji nie jest tak konsekwentna – nie o wszystkich sprawach pisał. Wprowadził samoograniczenia.
Czy, po prostu, autocenzurę?
Myślę, że jedno i drugie. Proszę pamiętać, że on cały czas liczył się z aresztowaniem, a te zapiski z założenia były przechowywane w ten sposób, że właściwie każdy ze współpracowników mógł do nich zajrzeć. To nie były prywatne notatki, przechowywane w jakimś tajemniczym miejscu. Można było przyjść i przeczytać to, co Prymas zapisał. W związku z tym pewnych rzeczy w „Pro memoria” nie ma. Na przykład przez bardzo długi czas nieobecne są wątki dotyczące sytuacji katolików w Związku Sowieckim, potem się pojawiają sporadycznie, pojedyncze zdania.
Przez pewien czas unikał też bardziej drastycznych opinii o ludziach, ale w latach 1970. przestał tego jakoś szczególnie pilnować. W tamtym okresie zdarzają się już dość surowe opisy osób, z tym, że to nie znaczy, że wzrasta liczba tych surowo ocenianych postaci, lecz przybywa bezpośrednich wzmianek na ich temat. Prymas potrafił być surowy, ale też łagodny, bo w niektórych sytuacjach zapiski są niesłychanie, powiedziałbym, stonowane, podczas gdy, jak się wydaje, mogłyby być o wiele mocniejsze.
Drugim powodem, dla którego prymas prowadził swe „pro memoria” byłoby coś, co współczesnym językiem można byłoby określić jako „zrzut matrycy”. Człowiek, który pracuje z taką intensywnością (ale, dodajmy, tak też się modli), jest tak permanentnie przeciążony, że potrzebuje po prostu pozbycia się nadmiaru myśli. Czyli: zapisuje, żeby „zapomnieć”, nie obciążać sobie tym głowy. W ten sposób radzi sobie z nagromadzonymi myślami, porządkuje je.
A trzeci powód, który wychodzi zwłaszcza pod koniec tego zbioru, to świadomość, że z uwagi na swoją rolę jako Prymasa te notatki będą istotne dla potomności. W pewnym momencie notuje mniej więcej tak: ci, którzy przyjdą po nas, nie będą w stanie zrozumieć, co tu się działo. Ale nie jest to jednak powód podstawowy.
Prymas pracował tytanicznie, kumulując funkcje, które dziś pełniłoby prawdopodobnie jedenastu biskupów. Z diecezji bezpośrednio mu podległych jako ordynariuszowi wykrojono do dziś pięć. Poza tym był ordynariuszem wszystkich wiernych obrządku greckokatolickiego, który ma dziś trzy diecezje. Pełnił także znaczną część funkcji nuncjusza apostolskiego w Polsce i do tego łączył prymasostwo z przewodniczeniem Episkopatowi. Ponadto do 1972 roku pełnił część czasochłonnych funkcji ordynariusza w administraturach apostolskich na północy i zachodzie Polski, pozbawionych własnego ordynariusza. Na terenach tych dość „seryjnie” bierzmował wiernych.
Jak by na to nie patrzeć, to jest około jedenastu funkcji, łączonych przez jednego człowieka. On sobie z tym radził w pojedynkę. Widział, że taka jest potrzeba, że Pan Bóg tego od niego oczekuje – i po prostu to robił. A przy tym nie ma w „Pro memoria” cienia narzekań albo sugestii, że prymas miał się za herosa, za nadczłowieka. Widać raczej jego skromność i dyskrecję.
Co „Pro memoria” mówią o Prymasie jako człowieku? Bo przecież opisując zdarzenia czy postacie kreśli on też, mimo woli, swój autoportret.
Pamiętajmy, że osobiście pozostaję pod wrażeniem Prymasa i jestem mu życzliwy, a zapewne można byłoby czytać te zapiski według innego klucza. W każdym razie dla mnie jest to człowiek o nieprzeciętnej inteligencji i błyskotliwości. I dlatego to się tak świetnie czyta.
Każdy, także ktoś niewierzący czy niechętny Prymasowi, musi przyznać, że on doskonale łączy fakty, szybko wyrabia sobie opinię, jest wnikliwy w ocenach i jednocześnie niesłychanie pracowity. Jest doskonałym obserwatorem rzeczywistości, bywa, że ironicznym, ale także autoironicznym. W żadnym wypadku nie da się tych notatkach powiedzieć, że są zapiskami kabotyna. To są myśli człowieka świadomego swoich zdolności i obowiązków (bo to zawsze w tej parze występuje), ale jednocześnie dość skromnego. Ujmijmy to tak: „Pro memoria” to nie jest opowieść o przygodach Stefana Wyszyńskiego lecz o rzeczywistości, w której żyje Stefan Wyszyński.
A jeszcze głębiej, pod tym wszystkim, jest warstwa prymasowskiej mądrości, która dla mnie jako człowieka wierzącego, jest ściśle związana ze świętością Prymasa. Dalekosiężność i głębia różnych obserwacji, która ewidentnie przekracza przeciętną ludzi żyjących w ówczesnej dobie jest momentami zdumiewająca. Oczywiście, jeśli czyta się ten tekst z otwartymi oczami i otwartym umysłem, a nie z wyrobioną już wcześniej opinią. Może zdumiewać, skąd autor brał taką trafność opinii, bo znając rękopisy wiemy, że nie poprawiał niemal pierwotnego tekstu.
Przy czym, to wcale nie znaczy, że się nie mylił. Owszem, znajdziemy takie miejsca i sam autor się czasami do tego przyznawał. Po latach widzimy zmianę opinii, widzimy że mu się „odmieniało”, natomiast zaskakująco wiele razy się nie mylił.
Rozumiem irytację wszystkich tych, którzy polemizowali z Prymasem, np. ludzi z koła „Znak” czy, z innych pozycji, PAX-owców, czy komunistów, którzy przecież frontalnie mu się sprzeciwiali, albo osoby w Kościele powszechnym, które z Prymasem miały „pod górkę”. Bo, w sumie, trudno pogodzić się z tym, że ma się do czynienia z człowiekiem, z którym się nie zgadzamy a jednocześnie jest to ktoś dużego formatu, bystry i w dodatku mądry. To nie jest człowiek, który nie ma argumentów na rzecz swojego stanowiska. Rozumiem, że był drażniący. Był drażniący dla komunistów, bo rzadko się mylił; był drażniący dla osób, których opinii nie podzielał, bo miał swoje argumenty. A jednocześnie niełatwo go było zaszufladkować jako brutalnego agresora. Doskonale rozumiem, że obcowanie z takim człowiekiem wywołuje albo podziw i miłość albo rozdrażnienie i niechęć. Musimy jednak przyznać, że była to wyjątkowa osoba.
Czy jako zespół opracowujący zapiski nie mieliście dylematów cenzorskich, żeby jednak coś uciąć w obawie, że ktoś się poczuje urażony czy skrzywdzony? Bo bywało, jak mówią ci, którzy czytali całość, że nie owijał w bawełnę, bywał surowy w ocenach.
Zapewne jako świecki badacz mam do tego podejście nieco odmienne niż większość duchownych. Mogę zaręczyć, że w dotychczas wydanych 9 tomach nie było żadnej ingerencji skracającej tekst oryginału. Miejmy nadzieję, że uda nam się doprowadzić do tego, że nie będziemy musieli takich ingerencji wprowadzać w następnych tomach, choć oczywiście istnieje ryzyko, że niektóre opinie czy informacje mogą być dla niektórych osób, także żyjących, naruszeniem ich praw.
Kard. Nycz powiedział nam w wywiadzie „Bogu dzięki, że ostatnie tomy, te dotyczące lat 70., wyjdą nieco później, gdyż dotyczą one ludzi jeszcze żyjących”. Brzmi mocno…
Tak, dlatego, że nie chodzi tylko o oceny ludzi, ale Prymas podaje tam różne informacje: ktoś odszedł z kapłaństwa, ktoś się leczył psychiatrycznie, itp. Co prawda rzadko, ale czasami i taka informacja się w zapiskach pojawia. Oczywiście, że nie jest to neutralne z punktu widzenia interesów tej osoby, stąd decyzja Rady Programowej odpowiedzialnej za wydanie „Pro memoria” o tym, że niektóre osoby zostaną zanonimizowane. Zawsze będzie to decyzja podejmowana w odniesieniu do konkretnego przypadku, bo trudno wszystkich wrzucić do jednego worka, natomiast w tomach obejmujących zapiski z lat 1970. na pewno będą takie przypadki. Ale, o ile się to tylko uda, nie będziemy ciąć samego tekstu, bo więcej jest z takich ingerencji szkody niż pożytku. Moc tego źródła polega bowiem na jego integralności – widzimy całość, a nie wybór.
„Pro memoria” to źródło, które zmienia paradygmat spojrzenia na PRL (to opinia byłego prezesa IPN Łukasza Kamińskiego, który decydował o uczestnictwie Instytutu w publikacji zapisek), jakby w poprzek dotychczasowym przyzwyczajeniom, bo to wcale nie jest „lepszy” PRL niż przyzwyczailiśmy się sądzić, tylko jest trochę inny. Te zapiski ewidentnie przewartościowują różne utrwalone opinie, nasze przyzwyczajenia, narzucające się dotąd sugestie. Proszę sobie wyobrazić co by się stało, gdybyśmy te zapiski skrócili. Wszyscy ludzie wobec Prymasa nieżyczliwi, dalecy od obiektywizmu w ocenie tamtych czasów, wykorzystaliby to, żeby osłabić argumentację Prymasa i per saldo – szkodzić Kościołowi. Moim zdaniem, nie możemy więc tego tekstu ciąć, ale możemy zadbać o interesy i dobre imię poszczególnych osób.
Czy na przestrzeni ponad 30 lat prowadzenia tych zapisek kardynał Wyszyński jakoś się zmieniał – jako człowiek, chrześcijanin, Prymas?
Na pewno dojrzewał, ale też po prostu się starzał, zaczął więc pisać dłużej. Zapiski z lat 1970. są obszerniejsze niż te z lat poprzednich. I to nie tylko dlatego, że prymas miał więcej czasu, bo inaczej poukładał sobie obowiązki albo też dlatego, że chorował. Mniej jest w nim takiej niezłomnej energii a więcej spokoju.
W pierwszych latach prowadzenia zapisek, po prostu tryskają one energią. Jest wówczas człowiekiem, który nie waha się rzucać w rozmaite przedsięwzięcia, które uważa za konieczne, nieco, jak się wydaje, szafując swoimi siłami. W latach 1970. to się zmienia. Wiele razy odkłada jakieś spotkanie, nawet pilne, bo nie czuje się na siłach, psychicznie lub fizycznie. Ma świadomość swoich rosnących ograniczeń. Zdarzają mu się też rozmaite wpadki, np. traci cierpliwość (mam wrażenie, że w podobnej sytuacji ja straciłbym ją parę miesięcy wcześniej). Powiedzmy to tak: wydaje mi się, że Prymas z lat 1950. w latach 1970. zachowywałby się inaczej – z tym, że czasami lepiej, ale czasami gorzej. W sprawach, które kosztowały go wiele wysiłku byłoby mu łatwiej, a gorzej dlatego, że pewnych rzeczy nie przyjmowałby z takim spokojem czy dystansem.
Zilustruję to przykładem: niektórzy powiadają, że kardynał miał słabość do Edwarda Gierka, rzekomo dlatego, że I sekretarz przysyłał mu róże na imieniny. Sam widziałem jakieś tego rodzaju oficjalne listy pierwszego sekretarza do prymasa, itd. Z tym, że nikt nie bierze pod uwagę, że Prymas po bolesnym doświadczeniu epoki bierutowskiej, która skończyła się dla niego więzieniem; po dramatycznym zwarciu z Gomułką, które zaczyna się obiecującym zawieszeniem broni a kończy frontalnym starciem okołomilenijnym, połączonym z niebywałą nagonką antyprymasowską prowadzona przez władze i związaną z orędziem do biskupów niemieckich z 1965 roku – otóż nie bierze się pod uwagę, że Prymas ma już ogromną bazę doświadczeń z ludźmi rządzącymi w Polsce. Jak można mówić o słabości do Gierka, skoro spotyka się z nim po raz pierwszy dopiero w 1977 roku, w przededniu spotkania pierwszego sekretarza z Pawłem VI? Gdyby nie to spotkanie i gdyby nie dość kuriozalna „ugłaskująca” polityka Stolicy Apostolskiej w stosunku do szefów partii komunistycznych, prawdopodobnie nie spotkałby się z Gierkiem nawet wówczas. O jakiej więc słabości Prymasa wobec tego gentlemana można by mówić? Na pewno Gierek drażnił go mniej niż Gomułka, ale słabość do niego?
Pod koniec okresu gierkowskiego pojawiają się sformułowania typu: musimy jakoś wesprzeć Gierka. Ale trzeba pamiętać, że pisze to w kontekście informacji, że Gierek zdecydował się wpuścić Jana Pawła II do Polski. Prymas mówił: jesteśmy skazani na rządy komunistyczne, przynajmniej na razie i nie jest nam wszystko jedno, który komunista tu będzie rządził. To pokazuje, jak sądzę, że miał ogromny dystans do rzeczywistości, a jednocześnie ogromną umiejętność do angażowania się w nią. To taki zestaw cech, który, jak się wydaje, jest bardzo rzadki. Powoduje on, że po latach nawet my, historycy mamy trudność z oceną rozmaitych jego działań we właściwych proporcjach. Tak, jak z tym nieszczęsnym stosunkiem do Gierka.
Chyba za mało zwracamy uwagę na specyficzny rodzaj chrześcijańskiego dojrzewania Prymasa do oceny rzeczywistości. Pamiętajmy, że przeżył II wojnę światową, jej zbrodnie i zniszczenia oraz kilkadziesiąt lat komunizmu, który miał dla niego dwa aspekty dramatyczne. Pierwszy to kwestia ateizacji, totalitaryzacji Polski, niszczenia społeczeństwa a z drugiej strony – zależności od Moskwy, braku podmiotowości Polaków. Jedno z drugim było oczywiście związane, w każdym razie to było dla niego ciężkie doświadczenie.
Być może dziś nienormalność sytuacji spowodowanej przez Covid pozwala zrozumieć lepiej ówczesną nienormalność i sytuację kard. Wyszyńskiego, który jako Prymas musiał to wytrzymać. Najpierw jest świadkiem destrukcji Kościoła w Europie Środkowo-Wschodniej przez komunistów, a później – pamiętajmy też o tym – świadkiem ogólnoświatowego kryzysu posoborowego w Kościele. On to widzi, rozumie a jednocześnie nie odbiera mu to spokoju.
Czy znane są Panu podobne jeśli chodzi o systematyczność, zapisy innych hierarchów Kościoła w Polsce, lub w naszej części Europy, prowadzonych w tamtych czasach?
Muszę najpierw zaznaczyć, że w Polsce jesteśmy w tej szczęśliwej sytuacji, że historycy są obdarzeni ogromną życzliwością Kościoła hierarchicznego, bo zostali dopuszczeni do ogromnej liczby materiałów w porównaniu z innymi krajami. To jest ewenement w skali światowej. Rozumienie zasadności takich badań nie jest czymś powszechnym w strukturach Kościoła.
Co do zapisków innych hierarchów z tego okresu: wiem o zapiskach arcybiskupa przemyskiego Tokarczuka, bardzo cennych notatkach biskupa Bednorza z Katowic czy arcybiskupa Dąbrowskiego (po części wydanych przez Petera Rainę). Wiem, że istnieją wartościowe pamiętniki i notatniki innych hierarchów, ale nie wydaje mi się, aby którykolwiek z nich prowadził je z podobną regularnością i przez tak długi okres.
Prymas Wyszyński zostawił nam dwa rodzaje pomnikowych tekstów: „pro memoria”, które teraz publikujemy oraz homilie, które ogromnym nakładem sił i środków wydaje Instytut Prymasowski.
Co do świadectw ważnych postaci Kościoła spoza Polski. Znam, choć często z opisu, spuściznę jaką pozostawił św. Josemaría Escrivá de Balaguer, a zgromadzoną w archiwum w Rzymie. Objętościowo jest to porównywalne z „pro memoria” ale są to inne typy tekstów, bo teksty założyciela Opus Dei nie są tekstami tworzonymi, powiedziałbym, w porównywalnym napięciu i w porównywalnym celu. Jest to – o ile wiem – zupełnie inna spuścizna.
Wyjdźmy poza świat kościelny. Wydano 13 tomów dzienników Marii Dąbrowskiej i uważamy je za dzieło bardzo obszerne. Bardzo literacki “Dziennik pisany nocą” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego obejmuje kilka tomów, podobnie z kilkutomowym dziennikiem Jana Józefa Szczepańskiego.
Co do przedstawicieli świata polskiej polityki, to mamy wydanych pięć tomów (kuriozalnych niekiedy i jak się okazało poddanych autofałszerstwu) dzienników politycznych Mieczysława Rakowskiego. Tymczasem „Pro memoria” zajmą prawdopodobnie 27 tomów! W tej chwili wydano jedną trzecią, a prace nad kolejnymi tomami są w bardzo zaawansowanym stanie.
„Pro memoria”, ale i inne prace kard. Wyszyńskiego nie są jednak, przynajmniej na razie, traktowane jako istotne dzieła kultury. Umieszcza się je raczej w dziale literatury „wyznawczej”, ograniczonej do kręgu ludzi wierzących.
A to jest dzieło absolutnie epokowe. Stawia ono Prymasa Wyszyńskiego w gronie czołowych komentatorów XX wieku. Jego całe dzieło pisarskie – homilie, „Duch pracy ludzkiej”, „Pro memoria” czy „Zapiski więzienne”, będące specyficznym dziełem literackim – to wszystko stawia go – w moim przekonaniu – w gronie istotnych świętych pisarzy i intelektualistów, a zarazem ukazuje go jako jednego z istotnych pisarzy faktu w dziejach literatury polskiej.
„Zapiski więzienne” to tekst o rozpoznawalności globalnej, uniwersalny, jeden z ciekawszych zapisków dotyczących doświadczenia więziennej izolacji a z drugiej – prześladowań komunistycznych.
Kardynał Wyszyński jest jednym z ważniejszych piszących świętych XX wieku i jedną z najważniejszych osobistości polskiej kultury minionego stulecia. Co więcej, on ma coś do powiedzenia kulturze światowej. Jeżeli zdajemy sobie sprawę, że w osobach Jan Paweł II czy s. Faustyna Kowalskiej mamy do czynienia z perłami polskiego katolicyzmu ale i polskiej kultury, które są rozpoznawane na całym świecie, to czas uświadomić sobie, że zbliżony format reprezentuje kardynał Wyszyński. Jeszcze jedno: choć polska teologia zdaje się często tego nie dostrzegać, to jest jest pionier teologii pracy i to bardzo specyficzny, bo wychodzący z zupełnie innej pozycji niż np. kard. Yves Congar. Prymas Wyszyński nie zażywa podobnej rangi intelektualnej, ale to głównie „dzięki” swoim rodakom, którzy jedynie pobieżnie zauważyli ten wymiar jego dorobku.
„Pro memoria” stanowią doskonały pretekst ku temu, by raz jeszcze „zmierzyć” się z tą postacią. Inaczej będzie to spotkanie przeżywał człowiek wierzący, inaczej niewierzący patriota, a jeszcze inaczej ktoś, kto ma diametralnie odmienne zdanie niż Prymas Wyszyński. Myślę jednak, że niezależnie od odmienności perspektyw – każdy doceni wielkość tej postaci.
***
Dr hab. Paweł Skibiński – wykładowca historii najnowszej na Wydziale Historii Uniwersytetu Warszawskiego. Specjalista w dziedzinie historii Kościoła katolickiego w XX wieku oraz historii Hiszpanii w XX wieku. Przewodniczący Zespołu Redakcyjnego wydania codziennych zapisek „Pro memoria” prymasa Stefana Wyszyńskiego. W latach 2010-2015 dyrektor Muzeum Jan Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego. Obecnie zastępca dyrektora Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. R. Dmowskiego i I. J. Paderewskiego. Autor kilku samodzielnych monografii – ostatnio „Odnowa tej ziemi. I pielgrzymka Jana Pawła II do Polski, czerwiec 1979” (PIW, 2020).