O siostrzanej miłości, pasjach i ulubionych formach modlitwy, a także o tym, czego dzisiaj możemy nauczyć się od Heleny Kmieć, która od 10. maja będzie nazywana Służebnicą Bożą, opowiada w rozmowie z Opoką jej starsza siostra, Teresa.
Izabela Hryciuk: Jak, mówiąc najogólniej, opisałaby Pani swoją siostrę, Helenę?
Teresa Kmieć: Z jednej strony Helenka była zwyczajna. Tak, jak każdy: chodziła do szkoły i na studia, miała znajomych, ale także zwykłe zmartwienia i radości. Natomiast z drugiej strony była nadzwyczajna: miała mnóstwo talentów, którymi dzieliła się z innymi. Robiła to zawsze z wielkim zaangażowaniem. Dla przykładu, gdy grała na gitarze podczas pielgrzymki, potrafiła skaleczyć palce i wciąż grać mimo bólu. Była zaangażowana w bardzo wiele rzeczy. Ostatnio rozmawiałam z koleżanką o tym, co właściwie oznacza tzw. heroiczność cnót Helenki. Chodzi o to, że Helenka swoje cnoty miała rozwinięte w wyjątkowym stopniu. Wielu ludzi jest dobrych, ale ona była wyjątkowo dobra. Wielu ludzi pomaga innym, ale nie każdy podejmie się wyjazdu na pół roku i zaangażuje w daną misję całe swoje serce i siły. Helenka oprócz tego, że była bardzo utalentowana, była także niezwykle pracowita. Dużo rzeczy robiła ponad miarę, a jednocześnie chodziła po tych samych korytarzach czy chodnikach, co ludzie wokół niej.
Czy mogłaby Pani opowiedzieć więcej o talentach Helenki?
Helenka była wszechstronnie uzdolniona. Miała smykałkę do przedmiotów ścisłych, dlatego studiowała inżynierię chemiczną. Jednocześnie miała talent aktorski. Pamiętam, jak uczyła się na pamięć np. ballady pt. „Lilie” Adama Mickiewicza. Sama również pisała wiersze, np. dla rodziców czy znajomych. Jeden wiersz napisała w trakcie naszej wizyty w Bazylice Grobu Pańskiego. Pamiętam, że mi go wtedy wysłała. Gdy zginęła, podzieliłam się nim na Facebook’u. Ludziom bardzo się on spodobał i został nawet wykorzystany w projekcie Grobu Pańskiego w naszej rodzinnej parafii w Libiążu w 2017 roku. Oto on:
Tu w kaplicy – katolicy,
W tamtej nawie – prawosławie,
Zaraz za Grobem stoją Koptowie,
Przy tamtej ścianie znowu – ormianie…
Bóg w swoim domu ociera oczy:
Dlaczego dzielą, zamiast jednoczyć…?
Pisanie takich wierszyków było jednym z jej wielu talentów. W Helence ujmujące było właśnie to, że była bardzo otwarta. Nie zamykała się na nikogo.
Czy Helena, będąc zaangażowana w tyle rzeczy, potrafiła znaleźć także czas dla siebie?
W jej ofiarności i poświęceniu dla innych, nie było tak, że zapominała całkowicie o sobie. Potrafiła odnaleźć w tym wszystkim zdrowy balans. Jej życie było służbą dla innych, ale jednocześnie nie zapomniała o sobie. Znajdowała czas dla swoich znajomych i na rzeczy, które ją rozwijały i cieszyły. Bardzo lubiła spotykać się z ludźmi i po prostu być wśród nich. Chodziła na wspinaczkę, tańce, squasha, wyjeżdżała na górskie wycieczki, uwielbiała śpiewać. Miała też chłopaka, więc tej relacji także poświęcała czas i troskę. Co prawda rzadko odpoczywała, ale jej odpoczynek odbywał się często z ludźmi i przy ludziach. To nie było tak, że zamykała się w pokoju i spała. Spędzała dużo czasu na rozmowach, graniu na gitarze czy robieniu czegoś wspólnie z innymi.
Helenka była od Pani o dwa lata młodsza. Jak okazywała ona Pani swoją siostrzaną miłość?
Helenka okazywała miłość przede wszystkim tym, że pamiętała. Naszym siostrzanym językiem miłości był język prezentów. Gdy gdzieś wyjeżdżała, przywoziła mi pamiątki. I to zawsze były rzeczy bardzo trafione. Podobały mi się i wielu używam do dziś, jak np. brelok, lusterko czy bluzka. Koleżanka opowiadała mi kiedyś, że w czasie pobytu na Majorce, Helena widząc sklep muzyczny, powiedziała z radością: „Muszę tutaj wejść i Tereni coś kupić, bo jej na pewno się spodoba!”. Jej siostrzana miłość przejawiała się w małych gestach, które znaczą bardzo wiele. Czułam się wtedy bardzo doceniona i wiedziałam, że mam w jej sercu ważne i jedyne miejsce – miejsce siostry.
Jak zmieniała się wasza relacja na przestrzeni lat?
Na początku dorastałyśmy we wspólnych środowiskach: szkoła i oaza. Później wyprowadziłyśmy się z rodzinnego domu do dwóch różnych miast. Ja zamieszkałam w Lublinie, a Helenka w Gliwicach. Tam studiowałyśmy, więc jakby automatycznie nasze środowiska nieco się zmieniły. Jednak mimo odległości dbałyśmy o naszą relację: rozmawiałyśmy i odwiedzałyśmy się. Pamiętam, jak przyjechała do mnie z racji rekolekcji w Lublinie, które organizowała moja wspólnota. Ja z kolei dołączyłam nawet na dwa lata do WMS-u (Wolontariat Misyjny Salvator). Pamiętam, z jaką otwartością i życzliwością przedstawiła mnie swoim znajomym. Czułam się przy niej bardzo wyjątkowo i byłam wdzięczna za to, że mogę być siostrą tak znanej i lubianej, a przede wszystkim dobrej osoby. Z kolei, gdy to ja wprowadzałam Helenkę w mój świat, zawsze miałam w sobie dumę, że to właśnie ona jest moją siostrą. Zdarzało się więc, że poznawałyśmy wzajemnie swoje środowiska, jednak troska o relację polegała głównie na budowaniu indywidualnej więzi mimo odległości.
Czy zdarzało się, że to Helenka przejmowała inicjatywy właściwe „starszej siostrze”?
Helenka w młodym wieku wyjechała na stypendium do szkoły w Wielkiej Brytanii. Była niezwykle zorganizowana. Gdy odwiedziła mnie kiedyś w Holandii, sama zarezerwowała sobie nocleg i zaplanowała wszystkie formalności związane z podróżą i pobytem. Podobnie było na naszym wspólnym wyjeździe do Ziemi Świętej. To właśnie Helenka zatroszczyła się o noclegi i całą organizacyjną stronę wyjazdu. Zawsze czułam, że mogę się na niej oprzeć w takich sprawach. Była naprawdę bardzo zorganizowana i dobrze radziła sobie z praktycznymi rzeczami.
Czy miałyście wspólne pasje?
Na pewno łączyła nas muzyka i ogromna miłość do niej. Ale mamy też wiele innych wspomnień. Gdy byłyśmy młodsze i mieszkałyśmy w Libiążu, jeździłyśmy wspólnie z tatą na rowerze, razem oglądałyśmy filmy, skecze i kabarety. Miałyśmy bardzo podobne poczucie humoru. Pamiętam jej uśmiech i to, jak mnie przytulała. Przypominam sobie także, jak wchodziła do kuchni: do dziś widzę jej ruchy i słyszę sposób w jaki mówiła. Wracam czasem do naszych rozmów na Messengerze czy maili. Pamiętam też, jak kiedyś siedziałyśmy i zwierzałam się jej z trudnej sytuacji w pracy…
Podobnie jak Helena, Pani również była na misjach. Jak w kilku słowach opisałaby Pani to doświadczenie?
Myślę, że jest to takie doświadczenie, które warto przeżyć. Chciałabym wrócić na misje. Po powrocie z misji bardzo docenia się to, co ma się na co dzień – ciepłą wodę w kranie, jedzenie takie, jakie jest…
Czy Helenka miała jakieś ulubione modlitwy?
Lubiła modlić się brewiarzem. Pamiętam, jak kiedyś widziałam ją odmawiającą kompletę. W pewnym momencie czytała też książkę pt. „Bracia z Bronxu”. W tej książce znajdowała się tzw. nowenna błyskawiczna, która polega na tym, że dziewięć razy odmawia się modlitwę św. Bernarda. Pamiętam, że mnie do niej zachęcała. Po jej śmierci zauważyłam też, że w brewiarzu, który jej kupiłam, znajdowały się ręcznie przepisane przez nią modlitwy, np. modlitwa o dobrego męża.
Czego możemy dzisiaj nauczyć się od Helenki?
Myślę, że Helenka może być inspiracją i ogromnym wsparciem dla każdego. Można się od niej nauczyć wielu rzeczy, ale moim zdaniem na szczególną uwagę zasługuje fakt, że Helenka ciągle żyła w stanie łaski uświęcającej. Każdego dnia troszczyła się o swoją relację z Bogiem. Myślę, że to jest najważniejsze. Dla Helenki to była podstawa. I tego z całą pewnością warto się od niej uczyć.
Czy na koniec mogłaby Pani wymienić pięć najbardziej charakterystycznych cech Helenki?
Uśmiech, piękny głos, zaangażowanie, kreatywność i życzliwość.