O tym, jak ks. Karol Wojtyła formował alumnów małego seminarium, o jego wpływie na wybór ścieżki zakonnej oraz o przyjęciu święceń z rąk bp. Wojtyły opowiada w rozmowie z Opoką w 19. rocznicę śmierci papieża ks. prof. Stefan Koperek CR wieloletni wykładowca, dziekan i prorektor PAT w Krakowie.
Izabela Hryciuk: Jakie były początki znajomości Księdza Profesora z Karolem Wojtyłą?
Ks. prof. Stefan Koperek CR: Na początku chcę z całą radością i mocą podkreślić, że każdy z nas jest absolutnie niewypłacalnym dłużnikiem. Czyim? Pana Boga, rodziców oraz ludzi, których Pan Bóg dał mu spotkać na drodze życia. Dla mnie jedną z takich osób jest św. Jan Paweł II. Pierwszy raz spotkałem go w 1952 roku. Było to w Niższym Seminarium Duchownym w Krakowie, czyli w tzw. małym seminarium. Trafiłem tam w wieku 14 lat dzięki niezwykłej dobroci ks. Józefa Ptaka, wikariusza mojej rodzinnej parafii. Ks. Ptak mnie – biednemu, wiejskiemu chłopcu – pożyczał książki religijne. To on rozmiłował mnie w modlitwie i ukierunkował na głębszą relację z Panem Jezusem. Pomógł zresztą wielu młodym rozwinąć się duchowo i intelektualnie. Małe seminarium zostało założone przez księcia Adama kard. Sapiehę i od początku było nastawione na wysoki poziom ducha i intelektu. Zapisanych było do niego około osiemdziesięciu młodych chłopaków, którzy wyrośli później m.in. na profesorów, lekarzy, muzyków oraz księży. W małym seminarium profesorowie rozkochiwali nas w nauce, a oprócz nich, formowali nas spowiednicy. Jednym z nich był wówczas młody ksiądz doktor Karol Wojtyła…
Jak wspomina Ksiądz Profesor Karola Wojtyłę z tamtego okresu?
Dla nas był to po prostu ksiądz Karol. Do dziś mam przed oczami jego ciemne włosy, okulary i zielonkawy płaszcz. Przychodził nas spowiadać oraz głosić dla nas konferencje jako wikariusz krakowskiej parafii pw. Św. Floriana. Byliśmy młodzi, przygotowywaliśmy się do matury, a on każdego z nas traktował bardzo dojrzale. Pamiętam słowa, od których zaczął pierwszą konferencję: „Każda modlitwa to prefacja (stanięcie z uwielbieniem przed Bogiem) skierowana do Boga w imieniu mikro- i makrokosmosu”. Chciał nam przez to powiedzieć, że każda modlitwa jest ogromnym zaszczytem dla człowieka, a jednocześnie wielkim zobowiązaniem. Ksiądz Karol prowadził dla nas także adoracje Najświętszego Sakramentu. Tak nas rozkochał w adoracji, że gdy w czwartki mieliśmy wolne popołudnia, to bardzo często szliśmy do kościoła, żeby adorować Pana Jezusa… Pamiętam także, że przychodząc do spowiedzi, księdza Karola często widzieliśmy na kolanach w konfesjonale, z twarzą ukrytą w rękach. Był pochłonięty modlitwą. Długo czekaliśmy, aż „wróci na ziemię” i wtedy przystępowaliśmy do konfesjonału. Był człowiekiem naprawdę rozkochanym w modlitwie.
Czy już wtedy dało się wyczuć miłość księdza Karola do Matki Bożej?
Dobrze pamiętam, że już na drugim roku małego seminarium ksiądz Karol zachęcił nas do przeczytania książki św. Ludwika Marii Grignion de Montforta pt. „Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny”. Po lekturze chcieliśmy tak, jak on, zawierzyć się Maryi. Gdy któryś z nas chciał się oddać Matce Bożej, ksiądz Karol prosił go najpierw, aby opisał na kartce, czym jest dla niego takie oddanie. Później o tym wspólnie rozmawiali. To właśnie przyszły Ojciec Święty otworzył mi oczy i serce na pobożność maryjną: na głębokie i świadome zawierzenie Matce Bożej. Jako młody chłopiec zupełnie nie miałem pojęcia kim jest św. Ludwik oraz jak głęboka może być więź z Najświętszą Panną. To ksiądz Karol wszystkiego nas uczył. Pamiętam także, jak po złożeniu matur spotkała nas wielka radość: nasz ksiądz Karol został biskupem! Poszliśmy wtedy na jego święcenia, które odbywały się na Wawelu. Na obrazku pamiątkowym z jego sakry biskupiej znajdował się krzyż wawelski oraz napis: „Totus Tuus”. Dla nas był to jasny przekaz. Jego zawierzenie Maryi kiełkowało od czasów pracy w Solvayu, następnie w początkach kapłaństwa, a później – jako biskup, kardynał i papież – niezmiennie i na zawsze pozostał cały Jej.
Ksiądz Profesor nie tylko spowiadał się u księdza Wojtyły, ale później przyjął przez jego biskupią posługę sakrament święceń kapłańskich. Jak Ksiądz wspomina te wydarzenia?
To ogromna łaska, że ksiądz Karol Wojtyła mógł być moim spowiednikiem. Pamiętam, jak dzieliłem się z nim swoimi pragnieniami wejścia na drogę zakonną oraz oddania się Maryi. Chciałem te dwie rzeczywistości jakoś połączyć i dlatego myślałem o wstąpieniu do zgromadzenia marianów. Ksiądz Karol słuchając mnie zaproponował mi wtedy, żebym wstąpił do zgromadzenia zmartwychwstańców. Nawet nie wiedziałem, gdzie oni się znajdują, więc powiedział mi, że na ulicy Łobzowskiej 10 w Krakowie. Idę więc, widzę ciemny, wąski korytarz i myślę: „Gdzie on mnie wysłał?”. Ale wtedy przypomniały mi się słowa z Ewangelii wg św. Łukasza: „Kto was słucha, mnie słucha”. Zadzwoniłem do okienka i zaraz ukazała się przede mną postać księdza Franciszka Andersa, który przeżył obóz w Dachau. Do dziś pamiętam, jego szlachetną i pogodną twarz. Pomyślałem sobie wtedy, że chyba jakoś wytrzymam u tych zmartwychwstańców. I tak jestem już w zakonie 66 lat… Pamiętam też jak wielkie było moje wzruszenie, gdy w konstytucji zakonnej przeczytałem: „Wszystko dla Jezusa przez Maryję”. To było przecież dokładnie to, czego szukałem! Później kolejny piękny dar: święcenia kapłańskie, które przyjąłem z pięcioma współbraćmi z rąk biskupa Wojtyły dnia 8 czerwca 1963 roku w kaplicy właśnie przy ul. Łobzowskiej 10. Pamiętam, jak wcześniej poprosiłem rektora naszego wyższego seminarium duchownego, aby to właśnie biskup Wojtyła wyświęcił nas na księży. To są momenty, które pozostają w sercu na zawsze. Kilka miesięcy później biskup Karol Wojtyła został mianowany przez papieża arcybiskupem metropolitą krakowskim…
Czego nauczył się Ksiądz Profesor od św. Jana Pawła II?
Przede wszystkim św. Jan Paweł II inspirował mnie do gorliwości w wierze. Pokazywał mi także, jak podchodzić do konfesjonału i do służby ludziom. Uczyłem się od niego pięknego przeżywania kapłaństwa. Pamiętam także jego niezwykłą kulturę osobistą. Gdy się go odwiedzało, także jako papieża, to zawsze przychodził radosny, z każdym się witał, zapraszał do jadalni, a później odprowadzał na pożegnanie. Mógł przecież żegnać się z gośćmi bez odprowadzania ich, ale on do samego końca okazywał człowiekowi ogromny szacunek. Każdy czuł się przy nim ważny, niezależnie od wieku czy wykształcenia. Niezwykłe było też jego wyczulenie na dojrzałą formację przed przystąpieniem do jakiejkolwiek służby w Kościele. Gdy opracowywałem archiwum w krakowskim kościele pw. Św. Floriana, odkryłem, że prowadząc grupę różańcową, ksiądz Karol uczył członków systematycznej spowiedzi oraz w każdy czwartek odprawiał dla nich specjalną Mszę świętą. W tej Mszy świętej brało udział około czterystu osób: nauczyciele, lekarze, profesorowie, studenci. Ksiądz Karol zajmował się także młodymi chłopakami, których najpierw formował. Zanim przystąpili do służby przy ołtarzu, to zapraszał ich na spotkania formacyjne oraz rekolekcje. Ponadto organizował rekolekcje dla ich rodziców: osobno dla ojców i matek. Był świadomy, że duchowy rozwój rodziców jest bardzo istotny w formacji młodych chłopaków. Zatem dopiero po odpowiednio długim czasie wytrwałej pracy odbywało się uroczyste wprowadzenie w urząd i w służbę.
Czy mógłby Ksiądz Profesor opowiedzieć trochę o komisji liturgicznej, do której skierował Księdza kard. Wojtyła?
Po ukończeniu doktoratu w 1975 roku, gdy pracowałem już na uczelni, kard. Karol Wojtyła zaproponował mi, abym został członkiem komisji liturgicznej. Była to dla mnie niesamowita radość. Szczególnie, że niedługo później kardynał Wojtyła został papieżem, a komisja liturgiczna miała troszczyć się właśnie o liturgię podczas pielgrzymek papieskich w archidiecezji krakowskiej: na Błoniach, w Oświęcimiu, w Nowym Targu… Mniej więcej pół roku trwały przygotowania do tych wydarzeń. Przed każdą pielgrzymką przyjeżdżał do nas ks. Piero Marini, ceremoniarz papieski, który w 1993 roku został biskupem. Miałem wielką radość uczestniczyć w jego święceniach. Myśląc o abp. Marinim, przypominam sobie również, jak wielkim zaszczytem była dla mnie możliwość przygotowania recenzji naukowej nt. jego dorobku przy okazji nadania mu doktoratu „honoris causa” na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II. Ponadto, będąc członkiem komisji liturgicznej, pomagałem również w synodzie krakowskim, który Karol Wojtyła rozpoczął jeszcze jako kardynał, a zakończył już jako papież. Zastanawialiśmy się wówczas, jaki jest stan diecezjalnego życia religijnego. Przyglądaliśmy się m.in. Eucharystii: jaki jest stan faktyczny życia eucharystycznego, co mówi o Eucharystii Sobór i jak to nauczanie zaaplikować w życie. W tamtym czasie otrzymywaliśmy od świeckich wiele listów. Dwie prośby szczególnie mocno utkwiły w mojej pamięci. Pierwsza z nich dotyczyła tego, aby kościoły mogły być otwarte wraz z wystawieniem Najświętszego Sakramentu: żeby ludzie mogli po pracy pobyć przy Panu Jezusie. Kolejna prośba dotyczyła rozdawania Komunii świętej przez księży i brzmiała: „Zróbcie coś, aby księża nie rozdawali nam tak szybko Komunii świętej, bo my przez to czasem zaczynamy wątpić, czy oni wierzą w Tego, Kogo nam udzielają”.
W jakie inne wydarzenia związane ze św. Janem Pawłem II był Ksiądz Profesor zaangażowany?
Pan Jezus dał mi łaskę współorganizowania na Uniwersytecie Jagiellońskim konferencji z okazji 25-lecia pontyfikatu Ojca Świętego. Była to trzydniowa konferencja międzynarodowa. Zaprosiliśmy na nią wybitnych profesorów oraz kardynałów. Ostatniego dnia sympozjum była już gotowa książka pt. „Servo Veritatis”, w której znajdowały się wszystkie wygłoszone referaty. Została ona uroczyście wręczona Ojcu Świętemu przez rektora UJ, profesora Franciszka Ziejkę i rektora Papieskiej Akademii Teologicznej, księdza bp. Tadeusza Pieronka. Ja również miałem zaszczyt brać udział w tej uroczystości. Uczestniczyłem także w beatyfikacji s. Faustyny Kowalskiej oraz s. Marii Angeli Truszkowskiej, założycielki Zgromadzenia Sióstr Felicjanek. Kilka dni po tej beatyfikacji dostałem telefon z zaproszeniem do Watykanu na spotkanie z Ojcem Świętym. Po tym spotkaniu, żegnając się z naszą kilkuosobową grupą krakowską, Ojciec Święty podszedł do mnie i powiedział: „I co wy dalej zrobicie z tymi beatyfikacjami?”. Przyjechałem do domu i pomyślałem: „Rzeczywiście, nie można tego tak zostawić”. Byłem wtedy dziekanem, więc zorganizowałem sympozjum o tym, jaki w ogóle jest sens beatyfikacji i kanonizacji. Po tym sympozjum ukazała się książka pt. „Kanonizacje a nowa ewangelizacja”, którą również otrzymał w darze Ojciec Święty, a dla ludzi Kościoła i nauki do dziś stanowi cenną pomoc duchową i naukową.
Jak z perspektywy lat spogląda dziś Ksiądz Profesor na swoje życie?
Wciąż na nowo i coraz bardziej odkrywam, jak wielkimi darami Boga są życie, powołanie kapłańskie, możliwość poznawania świata, studia, praca… Nigdy nie zapomnę, jak przed święceniami kapłańskimi mama powiedziała mi: „Wiesz, jak byłam młoda i pracowałam w Krakowie, to pieszo szłam do Częstochowy. Prosiłam, żeby Pan Bóg, pomimo tej wielkiej biedy, dał mi założyć rodzinę i pozwolił mi urodzić syna, który zostałby księdzem”. Moja mama miała ogromną wiarę. Przed pierwszą Komunią świętą powiedziała mi: „Synku, to najpiękniejszy dzień w życiu. Proś Pana Jezusa o cokolwiek zapragniesz, a Pan Jezus na pewno niczego ci nie odmówi”. Więc synek poprosił, żeby został księdzem… i został! Moja pierwsza Komunia święta odbyła się 8 czerwca. Po latach, 8 czerwca przyjąłem święcenia kapłańskie. Później, 8 czerwca Ojciec Święty kanonizował św. Jadwigę, która założyła na UJ Wydział Teologiczny, którego mogłem być dziekanem… Jestem naprawdę niewypłacalnym dłużnikiem Pana Boga i ludzi, których On postawił na mojej drodze. Cóż mi pozostaje? Dziękować, przepraszać i prosić o Boże Miłosierdzie.