Jak daleko mogą zajść próby redefiniowania małżeństwa, odrzucające jego jasny biblijny wzorzec jako związku jednego mężczyzny i kobiety? Protestanccy teologowie ze Szwecji, postulując legalizację związków poliamorycznych, dowodzą, że granicą jest zapewne jedynie wyobraźnia.
W wielu krajach zachodniej Europy mamy już za sobą legalizację związków homoseksualnych, a biorąc pod uwagę obecną tendencję do ciągłego rozszerzania gamy tożsamości seksualnych, można się spodziewać także związków o charakterze trans, queer i tym podobnych. Dlaczego jednak małżeństwo miałoby się ograniczać jedynie do związku dwóch osób – czy nie jest to dyskryminacja wobec osób, które pragną żyć w układzie wieloosobowym? Tak sugerują niektórzy szwedzcy teologowie protestanccy, a błogosławieństwo zbiorowych „małżeństw” zapowiadają pastorzy.
Błogosławiąc jedynie związki dwóch osób, Kościół wyklucza całą grupę „poliamorycznych braci i sióstr”, twierdzi szwedzka teolog Linda Landström na łamach protestanckiego czasopisma kościelnego Kyrkans Tidning.
Czym jest poliamoria? Pod pewnymi względami przypomina poligamię – małżeństwo składa się z więcej niż dwóch osób. Jednak w przypadku poligamii chodzi zazwyczaj o związek jednego mężczyzny z kilkoma kobietami, których między sobą nie łączą relacje miłosne. Poliamoria zakłada natomiast relacje homoseksualne funkcjonujące w ramach takiego związku.
Artykuł Landström jest reakcją na deklarację dwóch pastorek z Malmö, które stwierdziły podczas tygodnia Pride, że ich kościół otwiera się dla osób poliamorycznych. Według nich takie osoby należą również do spektrum kolorowej tęczy i nie ma powodów, aby zabraniać im życia zgodnego z ich upodobaniami.
Argumentacja pastorek jest szokująca tym bardziej, że usiłują powoływać się na Biblię. Nie umknęło to uwagi protestanckiego publicysty Everta van Vlastuina, dla którego fragment Listu św. Pawła do Efezjan, do którego odnoszą się pastorki, ma jednoznaczny sens teologiczny. Chodzi o tekst z Ef 5,31-32: „Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła.”
Jak pisze Vlastuin: „najbardziej zaskakuje mnie to, że dwie pastorki, Helena Myrstener i Gunilla Hallonsten, odwołują się do Efezjan 5, gdzie Paweł porównuje relację mężczyzny i żony do Chrystusa i Kościoła. «Symbolizuje ona przymierze miłości Chrystusa z Jego Kościołem». Uważam to za bardzo trafne podsumowanie. Paweł łączy tam małżeństwo z nauką o Chrystusie. Innymi słowy, nie jest to nieistotna kwestia peryferyjna, ale sięga do serca Ewangelii.”
Według Myrstener i Hallonsten tekst ten w przeszłości być może odnosił się do związku między jednym mężczyzną a kobietą, dziś jednak mamy czasy „pluralizmu”, które zmieniły ludzkie oczekiwania. Kościół nie powinien uznawać takiej wielości za grzech.
Podobnie argumentuje teolożka Linda Landström. Skoro ludzie tęsknią za wielością, to należy założyć, że to Bóg włożył w nich tę tęsknotę. A jeśli tak, to i Kościół powinien szeroko otworzyć drzwi dla takich osób, błogosławiąc ich związki. Landström nie zadaje sobie jednak trudu, aby zapytać, czy ta „bogata różnorodność” jest rzeczywiście dziełem Boga, czy raczej wypaczeniem stworzonej przez Niego natury.
Na misterium małżeństwa jako nierozerwalnego związku między mężczyzną a kobietą wskazuje nie tylko św. Paweł, ale przede wszystkim sam Chrystus. Na pytanie faryzeuszów o możliwość rozwodu odpowiada jednoznacznie: „kto oddala swoją żonę, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo”, odwołując się do pierwotnego Bożego zamysłu dotyczącego małżeństwa. Plan ten obowiązuje na zawsze, wbrew wszelkim ludzkim próbom modyfikacji. Jezus nie obawia się w tym kontekście skrytykować samego Mojżesza (choć dla faryzeuszy taka krytyka była zapewne kamieniem obrazy): „przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych pozwolił wam Mojżesz oddalać wasze żony, lecz od początku tak nie było” (Mt 19,3-9). Przesłanie Jezusa jest więc jasne: małżeństwo to relacja jednego mężczyzny i kobiety, którzy stają się „oboje jednym ciałem”. Wszelkie usiłowania zmiany takiego stanu rzeczy są działaniem wbrew zamysłowi Bożemu.
Faktem jest, że w czasach starotestamentalnych patriarchowie i królowie miewali po kilka żon, a niektórzy z nich – jak Salomon – całe setki. Nietrudno jednak dostrzec, że Biblia nie ukazuje takich relacji jako wzorca. Wręcz przeciwnie, stale punktuje problemy związane z takimi poligamicznymi związkami. Przykładem jest nieustanna rywalizacja Racheli i Lei – żon patriarchy Jakuba, która doprowadziła do faworyzowania przez niego Józefa i Beniamina i nieustannych napięć między wszystkimi braćmi. Dawid, który pod wieloma względami mógł być biblijnym wzorcem wierności Bogu, nie potrafił sobie poradzić w sprawach rodzinnych. Wskazuje na to historia Absaloma, Tamar i Amnona opisana w 2Sm 13 – w której pojawia się gwałt na przyrodniej siostrze, okrutna zemsta Absaloma i jego odrzucenie przez Dawida. Ostatecznie zaś daje to początek wojnie domowej, w której Absalom występuje przeciwko swojemu ojcu. Nie mniej dramatyczna jest historia relacji Dawida i Batszeby, której wynikiem było zabójstwo jej męża. A jeśli chodzi o zrodzonego z ich związku Salomona – Biblia ukazuje go z jednej strony jako człowieka niezwykle mądrego, z drugiej zaś nie waha się wskazać, że do jego religijnego upadku przyczyniła się jego grzeszna skłonność do kobiet, które pojął za żony (por. 1Krl 11,1-6).
Tezy, że w męskiej naturze leży poligamia, nie należy traktować jako twierdzenia teologicznego, a raczej – jako psychologiczne spostrzeżenie. Nie jest to bowiem „męska natura” stworzona przez Boga, a raczej spaczone dążenia, których źródła szukać należy w psychicznych deficytach mężczyzn. Podobnie traktować należy poliamorię.
Jak podkreśla Vlastuin: „Ludzie nie stają się szczęśliwi przez uleganie żądzom i impulsom, ale raczej przez ich ograniczanie. To tak jak z paleniem; na początku wydaje się być czym świetnym, ale później widać, że przynosi tylko szkody”. Publicysta przytacza też przykład osoby, która doświadczyła na własnej skórze, jak w praktyce działają relacje poliamoryczne:
„W gazecie «Dagen» Sofia Rhedin opowiada, jak na początku lat 70. trafiła do czegoś w rodzaju komuny. Tam mogła rysować i malować do woli, co uwielbiała. A poza tym ta grupa była rajem dla wolnej miłości. Początek jej życia w tej wspólnocie był wspaniały. Ale wkrótce to się zmieniło. Dzielenie się swoją intymnością z większością grupy oznaczało koniec samej intymności. Nie mogła już wchodzić w głębokie związki. Gdy miała 25 lat, nie mogła już prowadzić normalnego życia. W końcu to doprowadziło ją do Jezusa. O tej życiowej podróży napisała książkę.”
Nie jest to jedyne tego rodzaju świadectwo. Wiele osób, które początkowo zachłysnęły się rewolucją seksualną lat 60., wchodząc w wolne związki i relacje poliamoryczne, po latach wspomina, jak to, co na początku wydawało się słodkie, ostatecznie przerodziło się w gorycz odrzucenia, niespełnionych pragnień i okazało się po prostu płytkie i małowartościowe.
Szwedzki Kościół narodowy jest wyjątkowo progresywny na tle innych Kościołów protestanckich. Czy głosy pojedynczych teologów i pastorów są zapowiedzią jeszcze mocniejszego odejścia od ewangelicznych zasad ku temu, co proponują zwolennicy „postępu”? Być może przyjdzie jednak otrzeźwienie – czasopismo Kyrkans Tidning opublikowało bowiem także artykuł Stefana Gustavssona, dyrektora stowarzyszenia „Apologia”, w którym wykazuje, że monogamia jest Bożą zasadą dla małżeństwa, ustaloną już w momencie stworzenia człowieka i potwierdzoną przez Jezusa.
Gustavsson dowodzi, że ograniczenie do dwojga partnerów leży „w samej naturze miłości”. Cała wielka literatura miłosna skierowana jest na jedną osobę, a każda dodatkowa strona stanowi zagrożenie dla związku. „Nie ma wielkiej literatury miłosnej, która gloryfikowałaby poliamorię" - mówi.
Trzeźwe są również niektóre komentarze zamieszczone pod artykułami. Jeden z nich zauważa: „Wola Boga wyraża się w [Jego] objawieniu, a nie w naszych przelotnych emocjach”. Inny z komentatorów pisze: „No tak, jeśli tylko twoje skłonności i pragnienia są wystarczająco silne, to decydują o tym, co jest dobre... Ale to nie jest właściwy sposób myślenia”.
Trudno powiedzieć, czy kwestia związków poliamorycznych nie stanie się także częścią szerszej progresywnej agendy, prowadząc ostatecznie do ich uznania przez prawodawstwo tych samych państw, które ochoczo przyznały prawo do zawierania małżeństw przez osoby tej samej płci. Skoro jednym z zasadniczych argumentów, które zdecydowały o tej zmianie, było prawo każdego człowieka do samostanowienia, dlaczego miano by odmawiać tego prawa osobom, które uważają, że pragną związków poliamorycznych? Nie zdziwmy się więc, jeśli prędzej czy później debata na temat małżeństw grupowych przeniesie się z łam prasy na salony polityczne.
źródło: CNE