Okrucieństwo Hamasu budzi słuszny sprzeciw większości ludzi na świecie. Czy znaczy to jednak, że Strefę Gazy należy zrównać z ziemią? Czy takie siłowe rozwiązanie przyniesie ostateczny pokój, czy raczej eskalację konfliktu do niewyobrażalnych rozmiarów?
Już na samym początku wypada powiedzieć, że na takie pytanie nie ma łatwej odpowiedzi. Zaciekłość, bezwzględność i brutalność bojowników Hamasu i sympatyzujących z nimi islamistów na całym świecie jest faktem. Kompletnie nieracjonalne są nadzieje, że jakikolwiek długotrwały skutek przynieść mogą negocjacje pokojowe z osobnikami, których naczelnym życiowym mottem, za które gotowi są oddać życie, jest „zepchnąć Izrael do morza”.
I nie mówimy tu tylko o samych bojownikach, ale o olbrzymich rzeszach sympatyzujących z nimi muzułmanów na całym świecie. Komentarze po masowym ataku na izraelską ludność cywilną, które można usłyszeć i zobaczyć w mediach społecznościowych, autorstwa europejskich czy amerykańskich muzułmanów nie pozostawiają złudzeń: „Niech Allah obdarzy sukcesem odważny palestyński ruch oporu”. „Gratulujemy z głębi naszych serc braterskiemu muzułmańskiemu narodowi palestyńskiemu za ich wysiłek wyzwolenia ich świętej ziemi i pocieszamy ich wraz z ich honorowymi poległymi męczennikami”. „Poranek zwycięstwa, poranek oporu, poranek dumy i godności”. „Syjonistyczny wróg musi dobrze zapamiętać tę datę i zdać sobie sprawę, że to, co nastąpi później, nie jest takie samo jak wcześniej”.
Jacob Hoekman, Holender, który spędził wiele lat na Bliskim Wschodzie, opisuje obecną sytuację tymi słowami:
Za każdym razem, gdy otwieram mój Instagram lub Twitter w tym tygodniu, widzę te dwa światy [arabski i izraelski] obok siebie. Mieszkam na Bliskim Wschodzie od lat, ale nigdy nie doświadczyłem głębszej przepaści między tym światem a światem holenderskich chrześcijan (...)
Jego własne dzieci pytają go, co mają mówić, jak się zachować. Pierwszą radą, której udzielił im ojciec było „powiedz, że popierasz pokój”. Jednak czy nie jest to dyplomatyczny wybieg? Nie bez racji Hoekman porównuje tego rodzaju deklaracje do przedwojennej polityki brytyjskiego premiera Chamberlaina, który wydał w ręce niemieckich nazistów Czechosłowację, twierdząc, że „ratuje pokój” – w istocie zaś zdradził swoich sojuszników, stając się cichym wspólnikiem agresora. Czy potrzebujemy teraz kolejnych Chamberlainów, czy raczej Churchilla?
W sferze informacyjno-medialnej obejmującej obecny konflikt, a także jego szerszy kontekst, jest tak wielki zamęt i tak wiele sprzecznych opinii, że próba uporządkowania tego wszystkiego z góry skazana jest na niepowodzenie. To, co jest pewne, to że szanse na pokojową koegzystencję Arabów i Żydów zmalały obecnie niemal do zera.
Kilka dni temu otrzymałem list od Marcela Rebiaia, założyciela i wieloletniego lidera Wspólnoty Pojednania, która od ponad trzydziestu lat stara się tworzyć środowisko dialogu i współpracy między chrześcijanami, Żydami i Arabami w Jerozolimie. Dzięki organicznemu podejściu – pracy z konkretnymi (często bardzo ubogimi) ludźmi, wspólnota ta osiągnęła wielkie sukcesy, udowadniając, że pojednanie jest możliwe. Teraz wieloletni wysiłek może zostać całkowicie zaprzepaszczony. Marcel pisze o obecnej sytuacji:
Marcel Rebiai i jego syn, Efraim, liderzy Wspólnoty PojednaniaJesteśmy w Jerozolimie. Ulice są prawie puste, szkoły zamknięte, a większość ludzi nie ma już odwagi poruszać się swobodnie. Przez cały czas trzeba być blisko schronu... Nawet jeśli nie jesteśmy tutaj na froncie, ludzie w Jerozolimie czują się bezradni i wściekli. Prawie każdy ma krewnego, który został powołany do wojska. Nieufność i agresja są w powietrzu, nawet w sklepie spożywczym, Żydzi i Arabowie, ale także Żydzi wśród Żydów. W sytuacji takiego napięcia pragniemy podnosić ludzi na duchu, ufając Bogu i pomagając, jak tylko możemy. Jeśli będzie alarm rakietowy, schronimy się w piwnicach. Mieszkamy na granicy dzielnicy arabskiej. Tam jest jeszcze spokojnie. Ograniczyliśmy nasz zasięg poruszania się, unikamy dzielnic islamskich i pozostajemy w mieście, kiedy tylko jest to możliwe. Chcemy zachęcić społeczność arabską oraz wspólnotę Żydów mesjanistycznych w naszym kraju, aby świeciła jako światło w tej ciemności, będąc znakiem nadziei i zaufania do Boga.
Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak skończy się obecny konflikt i do czego doprowadzi. Społeczne napięcie i chęć odwetu jest obecnie w Izraelu ogromna. Jako chrześcijanie możemy uznawać racje strony pokrzywdzonej, nie możemy jednak kierować się logiką zemsty. Tak też uważa Jacob Hoekman:
Wśród tych wszystkich tekstów pełnych agresji w mediach społecznościowych, widzę nagle ten post w języku hebrajskim, arabskim i angielskim. „Wtedy Jezus rzekł do niego: Odłóż miecz z powrotem na swoje miejsce, bo wszyscy, którzy sięgają po miecz, od miecza zginą”.
Agresja rodzi jeszcze większą agresję. Chęć odwetu, choć psychologicznie zrozumiała, nie przyniesie pokoju, ale eskalację konfliktu. W najczarniejszym scenariuszu może to oznaczać nową totalną wojnę na Bliskim Wschodzie, nawet z użyciem broni atomowej (klasycznej lub tzw. brudnej bomby nuklearnej, którą Iran może już posiadać). Czy miałby to być biblijny Harmagedon (Ap 16,16)? Dosłownie – nie, ponieważ słowa Objawienia św. Jana należy rozumieć w sensie teologicznym, w odniesieniu do powtórnego przyjścia Chrystusa, a nie – w sensie politycznym, jako interpretację konfliktu arabsko-izraelskiego. W przenośni jednak, jeśli mamy na myśli konflikt o rozmiarach apokaliptycznych, swego rodzaju Harmagedon nie jest wykluczony jako najwyższa kulminacja wojny.
Jako chrześcijanie nie wierzymy w „wojnę, która skończy wszelkie wojny”. Już w czasie I wojny światowej – która miała być taką właśnie wojną – Europa przekonała się boleśnie, że współczesne konflikty powodują coraz większe straty zarówno wśród żołnierzy, jak i ludności cywilnej, bynajmniej zaś nie przynoszą trwałego pokoju. Niestety politycy do dziś nie zrozumieli tej lekcji, czego dowodem była II wojna światowa i następujące po niej konflikty zbrojne na całym świecie. Nie możemy więc liczyć na to, że przywódcy państwowi kiedykolwiek zmądrzeją. Musimy budować pokój mimo wszystko, wbrew ludzkim nadziejom, oddolnie – tak jak to robi wspólnota Marcela Rebiaia i wiele innych podobnych grup na całym świecie. Nie jest to bynajmniej naiwny pacyficzm czy też irenizm, ale głęboko chrześcijańska postawa, która nie neguje różnic, dostrzega przyczyny sporów i konfliktów, nazywa zło po imieniu, a jednak niesie przesłanie przebaczenia i pojednania. Słowa Chrystusa pozostają zawsze w mocy: „błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi”.