Ulubione filmy Leona XIV: te, które mówią o nadziei i sensie życia

Na kilka dni przed sobotnią (15 listopada) audiencją dla Ludzi Kina Papież Leon XIV ujawnił tytuły czterech swoich ulubionych filmów. Są wśród nich „Życie jest piękne” Roberta Benigniego, a także „Zwykli ludzie” Roberta Redforda. Wszystkie oferują refleksję nad sensem życia, bólem, miłością, która zbawia, niosą przesłanie ufności i pojednania oraz wartości rodzinnych.

Film Franka Capry z 1946 roku „To wspaniałe życie” (It’s a wonderful life) oraz „Życie jest piękne” (La vita è bella) Roberta Benigniego z 1997 roku, to chronologicznie najbardziej oddalone od siebie filmy spośród czterech wybranych przez Leona XIV w perspektywie audiencji w Pałacu Apostolskim 15 listopada, poświęconej Światu Kina.

Wraz z pozostałymi dwoma tytułami: „Dźwięki muzyki” (The sound of music) z 1967 r. i „Zwykli ludzie” (Ordinary people) z 1980 r. przywołują tematykę rodziny, cierpienia, nadziei i miłości. A także, w sposób bardziej subtelny, temat ojca.

„Życie jest piękne” – ojciec który ratuje

Wszyscy pamiętamy pełne humoru, a zarazem rozpaczliwe wysiłki, z jakimi Guido Orefice (Roberto Benigni, będący również reżyserem filmu) chroni swojego syna Giosuè przed okropnościami Holokaustu, sprawiając, że chłopiec wierzy, iż życie w obozie koncentracyjnym jest tylko grą polegającą na przechodzeniu bardzo trudnych prób, aby ostatecznie wygrać upragnioną nagrodę – prawdziwy czołg. I rzeczywiście, na końcu filmu pojawia się prawdziwy amerykański czołg, widziany przez chłopca wychodzącego z kryjówki w obozie opuszczonym już przez nazistów: dowód na to, że wszystko, co opowiadał mu ojciec, było prawdą.

Ojciec, za cenę własnego życia, dotrzymał obietnicy i nauczył syna wierzyć dalej i nie popadać w cynizm ani rozpacz.

„Dźwięki muzyki” – harmonia prowadzi do ocalenia

Postać ojca znajduje się w centrum również najlżejszego z czterech filmów – musicalu „Dźwięki muzyki” (The Sound of Music) w reżyserii Roberta Wise’a: austriacki komandor Georg Von Trapp (Christopher Plummer), wdowiec z siedmiorgiem dzieci, zatrudnia jako guwernantkę młodą, niesforną, rozśpiewaną nowicjuszkę o imieniu Maria (Julie Andrews). Maria przełamuje nieufność i wrogość dzieci, podstępną zazdrość pięknej baronowej zakochanej w komandorze oraz niebezpieczeństwo ze strony nazistów, którzy depczą im po piętach, gdy próbują schronić się w Szwajcarii (również dzięki sabotażowi samochodów prześladowców dokonanemu przez siostry zakonne). Uzbrojona jedynie w swoją zaraźliwą miłość do muzyki i w harmonię, którą potrafi roztaczać wokół siebie, prowadzi rodzinę ku ocaleniu.

„To wspaniałe życie” – wartość życia człowieka

Wzniosłe i wielogłosowe jest także zakończenie filmu „To wspaniałe życie” (It’s a Wonderful Life) Franka Capry, najważniejszego z filmów bożonarodzeniowych. George Bailey, uczciwy ojciec rodziny (James Stewart), popada w rozpacz i zaczyna rozważać samobójstwo z powodu upadku swojej małej firmy oraz przypadkowej utraty pieniędzy potrzebnych do zapłacenia nadchodzącej raty — bez niej straciłby wszystko na rzecz nikczemnego Pottera (który zresztą wszedł w posiadanie tych pieniędzy przypadkiem, ale oczywiście ani myślał o tym George’a poinformować).

W tym krytycznym momencie na pomoc George’owi przybywa anioł, Clarence (Henry Travers). Pokazuje zrozpaczonemu George’owi, jak wyglądałoby życie jego bliskich, przyjaciół i mieszkańców miasta bez niego oraz bez wszystkich drobnych, codziennych gestów, którymi przez całe życie okazywał hojność i gotowość do poświęceń — ich życie byłoby nieszczęśliwe i pozbawione sensu.

To właśnie ci przyjaciele i mieszkańcy miasteczka okazują George’owi w finale swoją wdzięczność, uczestnicząc w poruszającym wyścigu dobroci.

„Zwykli ludzie” – rany i pojednanie

Jeśli trzy wcześniejsze tytuły — dzięki optymizmowi i nadziei, które niosą — często pojawiają się w świątecznych ramówkach telewizyjnych, to czwarty film wybrany przez Leona XIV jest najbardziej nietypowy, najbardziej bolesny, najbardziej złożony i najbardziej nagi w swojej surowości. Może on stanowić klucz do zrozumienia wyboru pozostałych trzech.

Śmierć syna jest punktem wyjścia filmu „Zwykli ludzie” (Ordinary People) Roberta Redforda. Conrad, brat zmarłego chłopca, podejmuje próbę samobójczą, niezdolny poradzić sobie z poczuciem winy, że przeżył; Beth, matka (Mary Tyler Moore), zamyka się w pancerzu chłodu i samokontroli, który myli ze zdolnością radzenia sobie — a który coraz wyraźniej przeradza się w skrywaną nienawiść do syna; Calvin, ojciec (Donald Sutherland), stara się mediować między nimi i ocalić to, co pozostało z jego rodziny.

Ból prowadzi do ranienia innych i siebie samego, w furii ślepych i upartych ciosów, które powracają z obsesyjną powtarzalnością. Jednak uznanie własnej kruchości i potrzeby miłości jest jedyną drogą do ocalenia. A finałowy uścisk ojca i syna, który tłumi ich wzajemne wyznanie uczuć, zdaje się być jedyną drogą wyjścia nie tylko dla tej rodziny, lecz także dla „zwykłych ludzi” lat osiemdziesiątych oraz dla dzisiejszej — i każdej — ludzkości.

Źródło: vaticannews.va/pl

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama