Miriam

Ponieważ rabin mówi, że w literach jest więcej wiedzy niż w pierwszym z zastępów niebiańskich, więc któregoś dnia wziął tabliczkę woskową i napisał je na niej. Napisał moje imię, Miriam

Miriam

Silvia Vecchini

Miriam

ISBN: 978-83-7797-086-7
wyd.: Edycja Świętego Pawła,
www.: www.edycja.pl

Niezwykła opowieść o dziewczynie z Nazaretu o imieniu Miriam. Poznajemy jej dom rodzinny, dzieciństwo, dorastanie, przyjaciół, idziemy za nią na służbę do świątyni w Jerozolimie, jesteśmy świadkami miłości Józefa i jego starań o rękę ukochanej, jej wyjazdu do kuzynki Elżbiety do Ain-Karim i wreszcie ślubu z Józefem i narodzin Jezusa.
Ta historia byłaby jednak niepełna i banalna, gdyby nie to, że Miriam jest wyjątkową dziewczyną, z którą, odkąd tylko pamięta, przez anioła rozmawia sam Bóg, a jej syn Jezus nie jest zwyczajnym dzieckiem.
Urocza, czasem zabawna, a chwilami trzymająca w napięciu opowieść, od której nie sposób się oderwać. Nawet jeśli może się zdawać, że dobrze znamy Miriam i historię jej życia, to ta książka pozwoli odkryć coś zupełnie nowego i z pewnością zaskoczy wszystkich.



fragment:

Miriam

Nazywam się Miriam, mam trzynaście lat. Kiedy miałam sześć lat i gdy jeszcze trzymałam w ręce szorstką miotłę, którą zamiatałam portyk świątyni po rozejściu się uczniów, rabin Aron wyjaśnił mi, że moje imię ma większą głębię niż studnia, do której wrzucono Józefa, ukochanego syna naszego patriarchy Jakuba. Niezależnie od tego, jak głęboko się kopie, zawsze jest jeszcze trochę ziemi, która ustępuje, i odkrywa się, że można zejść jeszcze głębiej.

Rabbi mówi, że mogłoby to być imię złożone, a wówczas oznaczałoby „gorzkie morze”, „kroplę morza” bądź „mirrę morza”, albo też mogłoby to być imię proste, a wówczas znaczyłoby „nadzieja”, ale również „wysokość”, bądź „pani” czy „objawiająca”. A jeszcze może oznaczać „jest silna, dobrze odżywiona, piękna”. Albo to może być wyraz obcy na naszej ziemi, a pochodzący z Egiptu. W tym przypadku znaczyłby „droga”, „umiłowana”.

Ale nie tylko. Ponieważ rabin mówi, że w literach jest więcej wiedzy niż w pierwszym z zastępów niebiańskich, więc któregoś dnia wziął tabliczkę woskową i napisał je na niej. Napisał moje imię, Miriam.

– Pierwszą i ostatnią literę wymawia się w taki sam sposób, zamykając wargi – powiedział ściągając swoje wargi, szerokie i ginące pośród jego gęstej brody, i wydobywając z nich dźwięk pierwszej litery mojego imienia.

– Ale pisze się je w różny sposób. Jedna, ta z początku, jest otwarta do środka, widzisz? – powiedział, wskazując rysikiem, którym wyrył moje imię, dolną część tej litery.

– Druga zaś, ta na końcu, jest zamknięta. Tak już jest w słowach naszego języka, że litery, które stoją na końcu, mogą mieć inną postać – powiedział, przesuwając rysik na ostatnią literę mojego imienia, która rzeczywiście była znakiem zamkniętym, bez żadnych szczelin.

– To nie jest przypadkowe, Miriam. Ucz się. Alfabet to wiedza najwyższa, jedna z najtrudniejszych i najsubtelniejszych dróg, żeby dotrzeć do Boga, uwielbione niech będzie Jego imię.

Ja przytaknęłam skinieniem głowy, ale nie rozumiałam, co chce przez to powiedzieć, i wydawało mi się niewiarygodne, żeby cała mądrość, którą rabin Aron codziennie oczarowywał swoich uczniów, kryła się w dwudziestu dwóch literach alfabetu. A on mówił dalej:

– Litera Mem, ze swoimi dwoma postaciami, otwartą i zamkniętą, uczy nas, że Bóg jest objawiony i ukryty. Forma otwarta wskazuje, że chwała Boża objawia się w Jego czynach i że człowiek może ją podziwiać w cudownym funkcjonowaniu wszechświata. Jednocześnie litera zamknięta wskazuje na niebiańskie prawa, które są ukryte przed człowiekiem, i uczy, że Bóg pozostaje dla ludzi nieznany, niewidzialny. Królestwo naszego Boga jest zarazem „objawione” i „ukryte”.

– „Objawione” i „ukryte” – powtórzyłam w skupieniu, bez najmniejszego mrugnięcia.

– Tak, Miriam. Objawione jak Mojżesz, ukryte jak Mesjasz, który ma przyjść. W twoim imieniu jest również nauka o tym.

Tego dnia, gdy powróciłam do sali sypialnej i położyłam się na sienniku, pomyślałam, że rabin Aron powiedział to tylko dlatego, by mnie pocieszyć. Czy moje imię nie jest tym samym, które nosiła siostra Mojżesza? Jej historia wyryła się w pamięci ludu, ponieważ odważyła się mówić przeciw Mojżeszowi. Dlatego została ukarana przez Boga trądem, stała się biała jak śnieg i była wyrzutkiem dla całej wspólnoty.

Dlaczego więc mój ojciec i moja matka wybrali to imię? Sądzę, że boleśnie się rozczarowali narodzinami córki. Po długich latach oczekiwania na syna, spadkobiercy domu mego ojca, narodziłam się ja. A wraz ze mną przestanie istnieć imię mojego ojca. Na zawsze miałam pozostać tylko ja, córka, zmartwienie, bezużyteczna gęba do wykarmienia i dlatego naznaczono mnie tym gorzkim imieniem. Tak właśnie myślałam przed zaśnięciem.

Kiedy moja matka Anna i mój ojciec Joachim zostawili mnie w świątyni jerozolimskiej, prosili, by nauczono mnie wszystkiego, co dotyczy kultu Boga, uwielbione niech będzie Jego imię, i Jego domu. Żebym nauczyła się tkać tak jak inne dziewczęta, żebym potrafiła wychować potomstwo godne dziejów mego ludu i bym nie splamiła ich imienia, gdy już umrą. Pamiętam, jak rozmawiali z Anną, sługą świątyni. Nie wiedziałam wtedy, że ona nosi takie samo imię, jak moja matka. Widziałam, jak rodzice składają na jej ręce dar pieniężny, a potem dają kapłanowi jałówkę do złożenia w ofierze.

Mój ojciec pocałował mnie w oczy, matka mocno przycisnęła mnie do siebie, a zaraz potem odsunęła, sztywno prostując ramiona, niczym sękate i długie gałęzie. Służąca oderwała mnie od niej jak owoc z drzewa. W ten sposób rozstałam się z nimi i oczywiście nie myślałam, że znów ich zobaczę.

Odwróciłam się w stronę świątyni i zaczęłam wchodzić na stopnie pierwszych schodów, które prowadzą na obszerną przestrzeń Dziedzińca Kobiet. Pamiętam odczucie, jakie zaczęło we mnie kiełkować – że zostawiają mnie w świątyni tak, jak rybacy wyrzucają ciężar, który utrzymuje ich zakotwiczone barki na środku jeziora Genezaret.

Byłam kiedyś na brzegu jeziora i widziałam rybaków, zielone i błękitne pagórki, bryzę, która fałdowała powierzchnię wody.

Tego dnia, gdy dotarłam na szczyt schodów, nie odwróciłam się, żeby popatrzeć, jak odchodzą. Wyobrażałam sobie tylko, że odchodzą odwróceni, przytuleni do siebie, a poły ich płaszczy kołyszą się. I przyszło mi do głowy właśnie to: że oni są łódką rzucaną przez wiatr, łódką bardzo lekką, a ja jestem kotwicą, która leży na dnie i ją trzyma. Albo że jestem haczykiem, jednym z tych zakrzywionych kawałków żelaza, które przebijają pysk ryby. Moje narodziny były cudem, odpowiedzią na ich niezliczone modlitwy, ale byłam znakiem, którego nie zrozumieli. I zostawili mnie w świątyni, w sercu Jerozolimy, żebym była haczykiem w potrawie Pana.

Przeszłam przez dziedziniec, za moimi plecami była Anna, sługa, która miała mi wyjaśnić moje obowiązki, przede mną były kolejne schody, te, które prowadziły na dziedziniec przeznaczony wyłącznie dla kapłanów, gdzie docierało się, przechodząc pod marmurowym łukiem ozdobionym złotem. Otwarty pysk wielkiej ryby, która mnie połknie.

Ale ze mną było inaczej niż z Jonaszem, który spędził trzy dni i trzy noce w brzuchu ryby. W moim przypadku upłynęły lata. Aż do chwili, gdy wczoraj zobaczyłam moją pierwszą krew i zrozumiałam, że bardzo szybko opuszczę świątynię. Jeszcze dziś będę poza jej murami. Ze względu na zasadę czystości nie mogę tu dłużej przebywać.

Boli mnie brzuch, w dolnej części, czuję uścisk we wnętrznościach, moja głowa jest ciężka, tak samo jak serce, na samą myśl, że muszę opuścić świątynię. Opuścić tę świątynię, gdzie wrą prace, która każdego dnia staje się coraz bardziej majestatyczna, opuścić tę bezkresną przestrzeń placu, Dziedziniec Kobiet, portyk, który przemierzałam o świcie, zanim rabini przychodzili nauczać. Nie usłyszę już rogu szofar w czasie uroczystości, ani muzyki cytr. I nie zaniosę już chlebów ofiarnych kapłanom, którzy odprawiają nabożeństwo, ani też nie przygotuję ziaren kadzidła, którego zapach mnie odurzał, gdy tylko roztarłam je pomiędzy dwoma palcami. Nie wypiorę już białych ubrań kapłanów, ani purpury, ani bisioru zasłon.

W każdym razie, gdy dziś przygotowywałam się do odejścia, zjawił się rabin Aron, przynosząc mi w worku purpurową nić i płótno, które dotychczas utkałam. Jeśli dobrze zrozumiałam, poprosił mnie, żebym wzięła ze sobą purpurę i dalej tkała zasłonę do Miejsca Najświętszego.

Rachela się sprzeciwiała, ale rabin Aron powiedział, że wolno mi to zrobić, że cały świat należy do Boga i że będę mogła tkać w Nazarecie tak samo, jak gdybym była tutaj, pod jego pieczą.

Potem wszystko przebiegło bardzo szybko. Anna kazała mi wstać i wyprowadziła mnie na plac, natychmiast rozpoczynając tam poszukiwanie karawany, która mogłaby odwieźć mnie do Galilei.

Teraz wielka ryba wypluje mnie na suchy ląd. Jonasz, gdy był już bezpieczny, postępował zgodnie z nakazem, który Bóg dał mu od samego początku, i udał się do Niniwy. A ja? Jakie zadanie zostało mi powierzone? Co się ze mną stanie, gdy stąd odejdę?

Silvia Vecchini, ur. w 1975 r., ukończyła studia w zakresie literatury, mieszka w małej miejscowości na brzegu Jeziora Trazymeńskiego. Jest zamężna, ma troje dzieci. Poetka i autorka powieści dla młodzieży, kocha Pismo Święte i jego język.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama