Ideologia gender wikła się w ten sam problem, w który zawsze wikłały się rozmaite utopijne wizje człowieka: jest to problem niedostrzegania życiowego rozdarcia człowieka między tym, kim jest, a kim mógłby być i próba tworzenia raju na ziemi
Jeśli można mówić o ortodoksyjnym światopoglądzie wynikającym z Objawienia, to ideologie wolno widzieć jako heterodoksyjną interpretację rzeczywistości.
Bóg objawił się nie jako jeden z wielu bogów, ale jako jedyny, w związku z czym chrześcijanie, nie ulegając ówczesnej „politycznej poprawności”, woleli śmierć niż dołączenie swojego Boga do panteonu. Radykalnie różny od człowieka i świata Bóg, chociaż nie pochwala bezbożności, to poniekąd umożliwia ateizm, pozostawiając ludziom wolność wyboru. Święty, a więc oddzielony od świata, zapewnia autonomię światu, a zatem możliwość tłumaczenia rzeczywistości „po świecku”. Dzięki temu wszystkiemu możliwe jest uprawianie nauki, ale jednocześnie pojawia się pokusa tworzenia ideologii.
Wyrzeczenie się innych bóstw sprawiło, że odtąd nie powstały nowe mitologie, a pokusa ubóstwiania wyrażać się musi teraz inaczej — bóstwa „straciły maskę boskości i muszą się ukazywać niezamaskowane w swej prawdziwej świeckości” (J. Ratzinger). Ideologowie wszelkiej maści, w tym genderowej, będą więc grzeszyli przeciw pierwszemu przykazaniu przez stawianie nieboskiej idei ponad Bogiem, przy czym jeśli coś ma stanąć na miejscu Boga, siłą rzeczy będzie trzeba Go z tego miejsca strącić.
Biorąc pod uwagę, że Objawienie ukazuje nie tylko Boga, ale prawdę o całej rzeczywistości, możemy mówić o „świeckich herezjach”, które będą błędnie interpretowały człowieka i świat. Jeśli heretycy religijni wybierali „jedną mistyczną ideę spośród pozostających w równowadze mistycznych idei Kościoła” (G.K. Chesterton), a następnie wykorzystywali jako broń do walki z pozostałymi, to heretycy świeccy czynią to samo, tyle że wybierają jedną z idei świeckich kosztem jej harmonii z pozostałymi ideami świeckimi oraz w opozycji do idei religijnych.
To dlatego tam, gdzie Kościół mówi o autonomii rzeczywistości ziemskich, ideolodzy będą chcieli widzieć całkowitą niezależność wszystkiego od Boga. Jeśli wiara dopuszcza ateistyczną naukę, według współczesnych ideologów-scjentystów jedynym tolerowanym poznaniem ma być naukowe, a dla tych, którzy uważają inaczej — już nie ma tolerancji, choć na szczęście jeszcze nie ma przemocy. Rozum, który bez wiary miał być ostatecznym panem, paradoksalnie staje się niewolnikiem samego siebie lub ideologicznych interesów. Współcześni potwierdzają maksymę sformułowaną w średniowieczu: rozum ma nos z wosku, bo można go wykręcić w dowolnym kierunku; jak bardzo można, można się przekonać śledząc choćby pokrętne wywody Cezarego Michalskiego (patrz felieton „Kościelna Wunderwaffe” na stronie „Krytyki Politycznej”).
Ortodoksyjne spojrzenie na człowieka każe uznać zarówno jego wielkość jak i małość: jest człowiek obrazem Boga i bohomazem grzechu. W ujęciu nieortodoksyjnym nie ma grzechu, z kolei gdzie nie ma grzechu, można usprawiedliwić wszelki występek w marszu ku przyszłości. Nie przyjęcie ortodoksji mówiącej o grzechu pierworodnym skutkuje heteropraksją: przyjęciem za normę tego, co stanowi nie do przyjęcia anomalię. Marksizm szukał zbawienia w walce klas, genderyzm chce uwalniać z oków Kościoła i heteroseksualnej opresji, walcząc przy tym „osobliwościami seksualnymi”. O paradoksie, Kościół broniący tyle wieków słabszych przed silniejszymi, teraz musi stanąć na straży większości, skoro mniejszość walczy swoją słabością.
Tam, gdzie Kościół będzie widział człowieka jako istotę cielesno-duchową, tam genderowcy będą sprowadzać człowieka albo do poziomu cielesnych popędów czy hedonistycznych przyjemności, albo przeciwnie, będą odrywać się od cielesnego wymiaru ludzkiej natury, jakby człowiek miał być „jedynie duchem i wolą” (Benedykt XVI). To z tego wynika bujanie w chmurach „woli mocy”, która miałaby swobodnie dysponować ludzką płcią, uwarunkowaną tak bardzo kulturowo, że można bajać o dowolnym jej kształtowaniu. Brzmi to bardzo postępowo, a na tym tle Kościół musi wydać się mocno reakcyjny; paradoksalnie ten Kościół, który walczył o panowanie ducha nad materią, został sprowadzony do roli obrońcy materii!
Chrześcijanie właśnie dzięki temu, że ich ojczyzną jest niebo, uprawiają ziemską obczyznę bez pokusy zamieniania jej w raj. Ten, kto nie patrzy w niebo, siłą rzeczy chce zobaczyć niebo na ziemi; odrzucający Stwórcę sam siebie czyni stworzycielem. Jeżeli w chrześcijaństwie napięcie między eschatologią a doczesnością pozwala uniknąć pokusy teokracji, to hamulec taki nie istnieje w ideologiach świeckich, które „są w sposób naturalny ideokratyczne” (L. Kołakowski), a zatem niebezpieczne. Po rajach nazistowskich i komunistycznych możemy spodziewać się genderowego. Idzie stare.
A gdy idzie stare, warto wrócić na nowo do opowiadania o raju i upadku człowieka. Na najgłębszym poziomie jest bowiem genderyzm starą pokusą samoubóstwienia, a więc wypaczoną w ślepiach starodawnego węża propozycją Boga dotyczącą przebóstwienia człowieka. „Bóg stał się człowiekiem, aby ludzie byli bogami” — mówił św. Atanazy, biskup Aleksandrii; drogą wiodącą do tego jest zawsze posłuszeństwo Bogu, stanie się Jego synem; z kolei nieposłuszeństwo, autoemancypacja człowieka proponowana przez ojca kłamstwa, zawsze kończy się nie przebóstwieniem, ale ubiesowieniem.
Tekst ukazał się w „Rycerzu Niepokalanej” (2014) nr 6. Publikacja w serwisie Opoki za zgodą Autora
opr. mg/mg