Badania nad embrionalnymi komórkami macierzystymi nie mogą uciec od kwestii etycznych, a banalizowanie tych kwestii sprawi, że powrócą ze zdwojoną siłą
Przyglądając się sporowi dotyczącemu badań nad embrionalnymi komórkami macierzystymi, zauważyć możemy dwie osie. Pierwsza, powiązana z metafizyką i biologią, dotyczy pytania, kim jest niszczony zarodek, z którego pobierane są komórki macierzyste. Druga, wynikająca poniekąd z pierwszej, dotyczy etycznego pytania, czy można dla dobra jednego człowieka poświęcać drugiego.
Pierwsza oś sporu jest fundamentalna, gdyż dotyczy pytania: czy niszczony zarodek (embrion), z którego mają być pozyskiwane komórki macierzyste, jest człowiekiem, czy nim nie jest. Jeżeli zarodek jest człowiekiem we czesnym stadium rozwoju, to zabijać — rzecz jasna jak Słońce — nie wolno. Biologia jasno dowodzi, że początkiem życia ludzkiego jest poczęcie. Często, by opisać tę prawdę biologiczną, określa się zarodek jako „istotę ludzką”, co oznacza właśnie, że jest człowiekiem — jest istotą należącą do gatunku homo sapiens.
Są jednak ludzie, którzy się z takim opisem rzeczywistości nie zgadzają. Pojawiają się argumenty rodem z podstawówki: na przykład, że zarodek „nie wygląda” jak człowiek, więc człowiekiem nie jest. Ale tak jak woda nie wygląda na H20, a diament i grafit choć wyglądają zupełnie inaczej, w istocie są zbudowane z tego samego materiału. Należy więc przyjąć do wiadomości, że nasza rzeczywistość jest bardziej złożona od tej obserwowalnej na podwórku.
Pojawiają się też bardziej poważne argumenty natury metafizycznej brzmiące następująco: „zarodek nie ma świadomości a zatem człowiekiem nie jest”. Ten punkt widzenia przyjmuje, że człowiek to biologiczne ciało plus coś jeszcze. To „coś jeszcze” to świadomość utożsamiania błędnie z duszą. Następuje w ich mniemaniu „magiczny” moment, w którym dusza „wchodzi” w człowieka. Zarodek, idąc dalej za tym argumentem, choć rzeczywiście jest „biologicznie” człowiekiem, jest tylko ciałem bez duszy, żywymi zwłokami, więc można z nim robić się zechce (podobny argument jest wykorzystywany do uzasadniania pobierania organów z ciał osób jeszcze żywych).
Trzeba powiedzieć, że tego typu argumenty dualistyczne (ciało-dusza) stały się ostatnio bardzo popularne. Choć ich korzeni można się dopatrywać w filozoficznej myśli Kartezjusza, masowość zawdzięczają pseudo-naukowej myśli New Age oraz tabloidowym artykułom psychologicznym (typu: Pięć przepisów na osiągnięcie harmonii ciała i umysłu) i nie mają, co warto podkreślić, nic wspólnego z chrześcijańską wizją rzeczywistości.
Najlepszą odpowiedzią na powyższe zamieszanie jest przedstawienie bardziej przekonującej metafizyki mającej swe korzenie w myśli Arystotelesa i dopełnionej przez św. Tomasza z Akwinu. Człowiek jest tu psychofizyczną jednością, w której dusza (psyche) jest tym, co organizuje materię w danego konkretnego człowieka. Dusza człowieka nie tylko organizuje i ożywia mózg, a co za tym idzie i umysł, ale cały organizm. Gdy człowiek powstaje w momencie poczęcia (biologia tu wątpliwości nie ma) to znaczy tyle, że jego ciało zostaje zorganizowane przez duszę. I dopóki ten organizm żyje, dopóty jest on w pełni człowiekiem. Gdy człowiek umrze, wówczas dusza już materii nie organizuje i ciało się po prostu rozpada. Zarodek zatem jest w pełni człowiekiem, tyle że we wczesnym stadium swojego rozwoju (to, że ludzka dusza ma pierwiastek nieśmiertelności, to temat na inny artykuł).
Jednak najbardziej rozpowszechniony dziś argumentem podważający prawo zarodków do życia unika języka metafizycznego i skupia się na dzieleniu ludzi na tych, którzy mają prawo do życia i tych, którzy go nie mają, a podział ten przeprowadzany jest w oparciu o ich zdolności, przydatność i jakość życia.
Człowiek — słyszymy — ma prawo do życia... ale tylko jeżeli jest osobą, a osobą jest ten człowiek, który jest w stanie wykorzystywać rozum, wolną wolę i posiada samoświadomość. Zarodek zatem, według powyższego opisu, osobą nie jest, więc praw nie posiada i można go zniszczyć, na przykład w celu badań naukowych.
Niechęć do namysłu metafizycznego nie oznacza, że jest się wolnym od metafizycznych założeń — prędzej, że się nie jest ich świadomym. Mówienie o człowieku, że może nie być osobą, jest de facto wprowadzaniem ukrytego dualistycznego rozumienia rzeczywistości. Naturą człowieka jest właśnie bycie bytem osobowym. Człowiek obdarzony rozumną duszą jest w swej istocie osobą od samego początku istnienia i na różnych etapach swojego życia, począwszy od zarodka po dorosłość, realizuje swoją osobową naturę. Owszem, człowiek dorosły realizuje swój potencjał pełniej niż trzylatek, trzylatek pełniej niż niemowlę, a niemowlę pełniej niż zarodek, ale na wszystkich tych etapach mamy do czynienia z osobą.
Pojawia się jednak dalszy argument, mianowicie, że osoba pełniej realizująca swoje człowieczeństwo (dorosła, zdrowa, wykształcona itp.), jest przez to bardziej wartościowa od mniej zrealizowanego człowieka (dziecka/chorego/niewykształconego), ma zatem większe prawo do życia. I tu otwiera się druga oś debaty.
Podstawowym prawem człowieka jest prawo do życia, gdyż jest ono podstawowym dobrem człowieka, bez którego innych dóbr nie może posiadać. Jeżeli zarodek jest człowiekiem (co przy ograniczonej wiedzy biologicznej dla niektórych może nie być oczywiste), to zabijać go nie wolno i badania nad embrionalnymi komórkami macierzystymi są głęboko nieetyczne. Część zwolenników takich badań uznaje fundamentalne prawo do życia każdego człowieka i stara się usprawiedliwić swoje działania, jak widzieliśmy, błędnymi argumentami metafizycznymi podważającymi fakt, że zarodki są ludźmi we wczesnym stadium rozwoju. Choć prawo do popełniania błędów, wbrew potocznemu porzekadłu, nie istnieje, to błędne rozumienie rzeczywistości może łagodzić nasz osąd wobec takich postaw .
Niestety, coraz częściej spotkać się można z poglądem — strasznym i wołającym o pomstę do nieba — mówiącym bez zawahania, że niewinnego człowieka można zabić, jeżeli będzie z tego wynikała wymierna „korzyść”. W przypadku badań nad embrionalnymi komórkami macierzystymi, „korzyści” z zabicia zarodka są takie, że ratuje się, przedłuża czy polepsza życie innych, bardziej rozwiniętych („wartościowych”) osób. W przypadku innych bioetycznych zagadnień logika utylitarna uzasadniania zabijanie nienarodzonych dzieci (aborcja) oraz chorych i starców (eutanazja) dla... ich własnego dobra. Dlaczego? Bo „jakość życia” tych ludzi (obecnego w przypadku chorych i starców czy po urodzeniu w przypadku dzieci) uznawana jest z niską, zatem nie wartą kontynuacji, szczególnie jeżeli wiążą się z tym koszty dla osób trzecich. Odbiera się zatem człowiekowi to, co jest dla niego podstawowym dobrem, zapominając, że każdy żywy człowiek korzysta z dobra, jakim jest życie, niezależenie od stanu zdrowia, świadomości czy etapu rozwoju. Przecież trudno uwierzyć w to, że gdy śpimy czy leżymy nieprzytomni po wypadku, życie przestaje być dla nas dobrem, bo nie jesteśmy świadomi, że z niego korzystamy.
Jeżeli ktoś wie, że zarodek jest człowiekiem i mimo to twierdzi, że można go zabić dla osiągnięcia korzyści przez inną osobę, zastanowić się trzeba, czy dalsza debata jest możliwa. Nasuwają się tu słowa najwybitniejszej brytyjskiej filozof XX wieku G.E.M Anscombe. Postawiona wobec pytania o to, jak odpowiedziałaby człowiekowi, który zastanawia się czy czasami zabicie niewinnego człowieka może być prawnie dozwolone odpowiedziała bez zbędnego namysłu: „Nie będę się z nim spierać — wykazał się on zdeprawowanym umysłem”. Konfrontacja z takimi postawami ma jednak tę zaletę, że przypomina nam, że mamy obowiązek zadbać o to, by ochrona życia najsłabszych była w naszym państwie zagwarantowana prawnie i że musimy zrobić wszystko, by ten zdeprawowany głos nie dominował na forum publicznym.
Andrzej Fister-Stoga — studiował filozofię w Kanadzie i Szkocji, publikował między innymi w „The Economist” oraz „First Things”. Mieszka w Warszawie.
opr. mg/mg