Wolność jest dziś słowem odmienianym przez wszystkie przypadki. Czy myślimy jednak o prawdziwej wolności, czy raczej o jakiejś jej karykaturze?
We współczesnej kulturze istnieją słowa-klucze, które odmieniane są przez wszystkie przypadki i traktowane zazwyczaj jako coś oczywistego. Do takich słów należą „tolerancja”, „satysfakcja”, „przeżycie”, „miłość” czy „wolność”. Wydaje się jasnym, że powinniśmy być tolerancyjni wobec innych, że ważne jest, aby odczuwać satysfakcję z tego, co się robi, aby w życiu doznać i przeżyć jak najwięcej, aby zaspokoić swoją ciekawość. Każdy chce być kochany i doświadczać ciepła miłości. Każdemu z tych terminów można poświęcić osobny tekst — każdy z nich jest w jakimś sensie prawdziwy i słuszny, każdy jednak bywa błędnie rozumiany. Tym razem chcę się skupić na tym, jak bardzo pragniemy wolności i jak trudno nam bez niej żyć.
Brak wolności jest zawsze odbierany jako ciężar, jako coś, co chcemy zrzucić z siebie. Wiedzą już o tym małe dzieci, przechodzące okres „buntu trzylatka”, uczące się mówić „nie”, tupiące nóżkami i rzucające się na ziemię w przypływie dziecięcej wściekłości. Skoro pragnienie bycia sobą, nieulegania drugim i kwestionowanie posłuszeństwa ujawnia się już tak wcześnie, to jest chyba częścią naszej natury.
Życie jednak bardzo szybko weryfikuje nasze wrodzone dążenie do wolności. Szybko okazuje się, że istnieją rozmaite normy, których trzeba przestrzegać ze względu na innych (jeśli nie będę posłuszny rodzicom, spotka mnie kara). Istnieje też wiele obiektywnych ograniczeń mojej wolności — choć teoretycznie mógłbym coś zrobić, nie zrobię tego, bo jest to szkodliwe lub zbyt ryzykowne. Większość dzieci szybko pojmuje dlaczego nie należy wbiegać na ulicę, dlaczego nie należy zbliżać się do każdego zwierzęcia, wychylać się przez okno. Te, które nie przyswoiły sobie tej lekcji, nieraz muszą ją odrobić w bardziej lub mniej drastyczny sposób, ucząc się na swoich błędach.
Jasnym jest więc, że moja wolność jest ograniczona różnymi uwarunkowaniami. Po pierwsze — moimi własnymi możliwościami. Chciałbym grać na pianinie, ale „słoń nadepnął mi na ucho”. Chciałbym grać w koszykówkę, ale jestem znacznie niższy od kolegów. Po drugie — ograniczają mnie zewnętrzne okoliczności. Choć chciałbym pospacerować, nie zrobię tego, bo akurat rozszalała się burza. Choć chciałbym mieć najnowszy model Ferrari, nie kupię go, bo nie stać mnie na niego. Po trzecie — ograniczenia narzuca nam społeczeństwo. Gdy jestem dzieckiem, rodzice mówią mi co mam robić, a czego nie wolno. Później — muszę się stosować do obowiązującego prawa. Jak celnie zauważyło pewne dziecko zapytane podczas homilii: „Kogo muszą się słuchać dorośli?” — „Pana Boga i policji”. Po czwarte, ograniczenia wynikają z relacji, na których mi zależy. Być może jako mężczyzna najchętniej chodziłbym przez dwa tygodnie w tej samej koszuli, ale zrezygnuję z tej wolności, ponieważ wnosi ona zakłócenia do mojej relacji z żoną (lub klientami). Po piąte wreszcie — i o tym niestety najczęściej zapominamy (choć powinno to być najbardziej oczywiste), moja własna wolność ograniczona jest moim własnym dobrem. Nie wszystko, czego mi się zachce, jest dla mnie dobre. Chciałbym zjeść kolejną czekoladkę, ale powstrzymam się od tego, bo wiem, że mam już nadwagę albo, że mam problemy ze zgagą. Chciałbym obejrzeć późno w nocy film, ale nie zrobię tego, bo następnego dnia powinienem wcześnie wstać. Jeśli nie potrafię sobie w takiej sytuacji sam ograniczyć swojej wolności, odczuję bolesne konsekwencje: będę miał problemy ze zdrowiem, czy też nie zdążę zrobić tego, co zaplanowałem.
Dwa ostatnie ograniczenia w prosty sposób wyraził św. Paweł w liście do Koryntian (pisząc o problemie spożywania mięsa i zgorszeniu innych):
Wszystko wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść. Wszystko wolno, ale nie wszystko buduje. (1 Kor 10,23)
Warto uważnie przeczytać ten tekst. Czy zauważyłeś, że brakuje tam słowa „mi”? Czyżby tłumacz przeoczył to małe słowo? Nie — tak właśnie jest w oryginale. Jeśli można gdzieś dodać to słowo — to należałoby to uczynić w pierwszej części zdania: „wszystko mi wolno”, ale nie wszystko przynosi korzyść. To, co Bóg pragnie nam powiedzieć (za pośrednictwem Apostoła), to, że wolność nie jest najwyższą wartością. Wolność jest tylko pewnym warunkiem brzegowym: dopóki nie ma wolności, nie ma możliwości realizowania dobra. Ale z wolności można zrobić różny użytek. Można iść za własnymi kaprysami, zachciankami. Można też skupić się na tym, co mi przynosi korzyść. Można jednak popatrzeć szerzej i dalej — i dostrzec, że żyję wśród innych ludzi i istnieje coś takiego, jak wspólne dobro oraz większe dobro. Zaspokajanie chwilowych zachcianek bardzo często prowadzi do zablokowania możliwości osiągania większego dobra. A dążenie tylko do własnej korzyści, obok innych czy wręcz ich kosztem, kończy się samotnością, odrzuceniem, frustracją. Niestety współczesne rozumienie wolności — będące pochodną etyki liberalnego indywidualizmu — jest kompletnie ślepe na to uwarunkowanie wolności. Wolność jest mylona z absolutną swobodą robienia wszystkiego, co mi przyjdzie do głowy, bez względu na rzeczywiste dobro — moje własne i całej społeczności.
Jednym z przykładów na to, do czego prowadzi błędne rozumienie wolności, jest amerykańskie prawo do noszenia broni. Amerykanie postrzegają to prawo jako coś nieodzownego i jako probierz wolności. Konsekwencją są kolejne strzelaniny w szkołach, w których ginie kilka lub kilkanaścioro dzieci. Taki jest skutek absolutyzowania wolności: zamiast ustawić ją we właściwym miejscu w hierarchii wartości, stawiamy ją na samym szczycie. Wolność, która nie służy czemuś, ale staje się celem nadrzędnym, staje się karykaturą wolności. Tak zresztą jest z każdą inną wartością czy dobrem — jeśli jest doprowadzone do skrajności, staje się swą własną karykaturą. Tak rozumiała to klasyczna etyka, posługując się pojęciem „cnoty” — czyli sprawności w czynieniu dobra. Cnoty tworzą pewną konstelację, czyli są od siebie zależne. Wyizolowanie jednej z nich — z pominięciem pozostałych — sprawia, że cnota staje się swoim własnym przeciwieństwem. Wolność można także ujmować jako cnotę pokrewną roztropności: jest to wewnętrzna wolność woli i umiejętność dobrego wyboru. Zewnętrzna wolność może być dobrze wykorzystana tylko gdy łączy się z tą cnotą, czyli z umiejętnością właściwego wyboru.
Trzeba zdać sobie sprawę ze śmiertelnego zagrożenia tkwiącego w liberalnej (czyli „wolnościowej”) etyce, która zdominowała współczesną kulturę. Etyka ta, absolutyzująca wolność, powoduje zaburzenie właściwego porządku — zarówno w życiu osobistym, jak i społecznym. Nieuchronnie prowadzi do ciągłego ścierania się różnych „wolności” i „praw” — moje prawo do noszenia broni wobec twojego prawa do życia. Masakry dokonywane w amerykańskich szkołach są jedną z sytuacji, w których to starcie wydaje się najjaskrawsze. Niestety zazwyczaj nie dostrzegamy codziennego ścierania się błędnie rozumianych wolności — tak jak nie dostrzegamy wielu cywilizacyjnych chorób, dopóki nie doprowadzą do potężnego kryzysu zdrowotnego takiego jak zawał czy cukrzyca.
Warto tu wspomnieć o dziele wybitnego współczesnego filozofa, Alasdaira MacIntyre'a: „Dziedzictwo cnoty” (w oryginale: „After Virtue”), w którym dokonuje on dogłębnej analizy współczesnych koncepcji etycznych i pokazuje ich płonność i płynące z nich zagrożenia. Odcięcie się od klasycznej etyki i zastąpienie jej etyką liberalistyczną okazuje się być społeczną chorobą cywilizacyjną, która prędzej czy później doprowadzi do potężnego kryzysu.
Klasyczna etyka — o tym też warto pamiętać — nie jest czymś nierozłącznie związanym z chrześcijaństwem. Jest dziedzictwem filozofii greckiej, zwłaszcza Arystotelesa. Nie można więc twierdzić, że spór między etyką klasyczną a liberalną to spór chrześcijaństwa ze świeckością. Z drugiej jednak strony — etyka klasyczna została przyjęta przez chrześcijaństwo i zaakceptowana jako zgodna z Bożym Objawieniem. Św. Tomasz z Akwinu znał Etykę Nikomachejską Arystotelesa (obok innych jego dzieł) i napisał do niej szczegółowy komentarz.
Gdyby chcieć najkrócej scharakteryzować, na czym polega spór między klasycznym a liberalnym rozumieniem wolności, można się odwołać do słów samego Chrystusa:
Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? (Mt 16,26)
Współczesne rozumienie wolności oderwało ją od tego, co jest prawdziwym, rzeczywistym dobrem człowieka, a związało z tym, „czego mi się chce”. Wolność rozumiana jako swoboda spełniania dowolnych zachcianek jest jakąś nędzną karykaturą prawdziwej wolności, która pragnie prawdziwego dobra, wytrwale go poszukuje i wymaga moralnej dojrzałości, aby to dobro faktycznie zrealizować.
Do mnie i do ciebie należy wybór, jakim rozumieniem wolności chcemy się kierować w życiu. Jeśli pójdziemy za tą karykaturą, którą przedstawia nam współczesna kultura, ostatecznie dojdziemy do upodlenia naszej własnej godności, do frustracji i zniszczenia głębokich więzi społecznych. Jeśli wybierzemy trudną wolność, wymagającą moralnego samodoskonalenia, roztropności i otwarcia oczu na potrzeby innych — doświadczymy błogosławieństwa płynącego z dobrze uporządkowanego życia osobistego i społecznego, z prawdziwej troski o dobro swoje i wspólne.
opr. mg/mg