Jak zmieścić możliwość cudu w przyczynowo-skutkowej koncepcji świata?
Powszechnej predykcyjności (przewidywalności) wyrażonej w postaci schematów rządzących wszechświatem (jak tej, że uszkodzenie białych krwinek uniemożliwia organizmowi obronę przed inwazją chorobotwórczych wirusów i bakterii) często przeciwstawia się cuda, zazwyczaj w postaci boskiej ingerencji w cudowne zdarzenia. To ważne, że zazwyczaj, ponieważ fakt ten ukazuje, iż do uznania za cud nie jest konieczną boska ingerencja.
Często cudem nazywamy po prostu szczęście. Mówimy o cudzie, kiedy coś się niespodziewanie udało. Krótko mówiąc, cudem nazywamy przypadek. Dlatego też cuda przeciwstawiamy właśnie przewidywalności, są niespodziewane i nie da się ich przewidzieć na podstawie powtarzającego się schematu.
Widzimy stąd także to, że z cudem łączymy również drugi jego komponent, pomyślność. Nie powiemy, że nasz syn cudownie zachorował na białaczkę, ale o tym, że cudownie wyzdrowiał czasami zdarzy nam się wspomnieć. Nie powiemy też, że to był cud, że wjechaliśmy w ten czy tamten samochód, ale że go cudem minęliśmy, już jak najbardziej.
Jeżeli więc zdamy sobie sprawę z obu łączonych z cudem komponentów: boskiej ingerencji i pozytywności zdarzenia, pozwoli nam to wydobyć z cudu jego sedno. Krzyżując boskie i nieboskie skutki z pomyślnością i nieszczęściem otrzymujemy cztery rodzaje cudów (zawdzięczamy Bogu pomyślność, Bóg zesłał na nas nieszczęście, przydarzyło nam się coś pozytywnego, przydarzyło nam się coś negatywnego), których część wspólna stanowi istotę cudowności będącej atrybutem danych zderzeń.
Jak widać tym atrybutem jest przypadkowość, różność od pozostałych i swoista anormalność. Jest nią wyłamywanie się spod pewnej uznanej i spodziewanej zasady.
Chciałoby się ją więc przeciwstawić prawu, czyli czemuś, co wszystkie (względnie pozostałe po wyłączeniu cudów) przypadki porządkuje w jedną zasadę i ujednolica.
Wtedy cud nabiera waloru wyjątku.
I taki też jest w istocie. Prawa i cuda dzielą nam rzeczywistość na schematy i wyjątki. O takiej rzeczywistości możemy więc mówić w kategoriach zwykłych zdarzeń; jednych częstych innych rzadkich ale wszystkich zwykłych.
Ktoś może się teraz sprzeciwić, że cud nie ma w sobie nic ze zwykłości, że w związku z tym w mojej analizie musi gdzieś tkwić błąd, czegoś musiałem nie uwzględnić. I rzeczywiście, czegoś nie uwzględniłem.
Prawami nazywa się najczęściej nie po prostu schematy ale schematy przyczynowo-skutkowe. Takie rozumienie prawa jest „determinizujące”, uznaje determinowanie za zasadę dziania się zjawisk (determinizm jest poglądem mówiącym, że wszystko ma swoją przyczynę). Coś (skutek) zdarza się często ale tylko w zbiorze sytuacji, w których występuje tego czegoś przyczyna, i tego czegoś częste występowanie w tym zbiorze interpretuje się jako efekt bycia powodowanym przez tę przyczynę. Przy takim rozumieniu prawa oprócz korelacji (czyli współwystępowania) istotnym staje się fakt kierunku powodowania. Bogaci ludzie mogą być mądrzejsi dlatego, że inteligencja i spryt pozwalają się dorobić bądź dlatego, że (zdobyte dzięki jakimś innym zaletom np. pracowitości i komunikatywności) bogactwo pozwala wydawać pieniądze na kształcenie.
Wraz z powodowaniem istotne, choć niekonieczne, staje się również następstwo czasowe. Jesteśmy gotowi przypisywać determinowanie zjawisku wcześniejszemu a skutkowanie zjawisku późniejszemu. Ale też np. wpływ alkoholizmu na wzrost przestępczości może się nam ukazywać jako jednoczesne zmiany obu parametrów: zanim do jakiejś mało istotnej grupki alkoholików dołączy następna grupka ta pierwsza zdąży już popełnić przestępstwa, zanim więc zauważymy wzrost poziomu alkoholizmu przestępczość wzrośnie już tak, że zauważymy jej jednoczesny z nim wzrost.
Przede wszystkim fizycy kwantowi zwracają uwagę, że zjawiska możemy interpretować w odwrotnej chronologii bez szkody dla ich ścisłości. Jedyną różnicą między krańcami czasu jest entropia (czyli nieuporządkowanie) materii wszechświata w danym okresie czy chwili (im późniejsza tym entropia większa). Jednak różnica ta pozwala jedynie na zapobieżenie przez nas pomieszaniu interpretacji biorących za początek jednego albo drugi kraniec (a za koniec odwrotny); jest to jednak zapobieżenie czysto arbitralne, polegające na ustaleniu, że będziemy WSZYSCY odmierzali czas tak, jak do tej pory (choć można by równie dobrze ustalić, że będziemy odmierzali go odwrotnie).
Wracając do powodowania, trzeba sobie jednak zdać sprawę z tego, że jest ono czysto filozoficznym konstruktem. Powodowania nie widać. Jedyne co naukowiec albo zwykły człowiek może ustalić to jakiś schemat współwystępowania zjawisk a następnie rozpisać pomiędzy jego elementy zdroworozsądkowo przyznane role. Omówione wyżej następstwo czasowe bardzo to ułatwia, gdyż zazwyczaj najłatwiej jest przypisać „przyczynianie się” zjawisku wcześniejszemu a skutkowanie zjawisku późniejszemu. Również ludzkie wrażenie działania bardzo ułatwia rozłożenie schematu, dopóki nie wejdziemy w zagadnienia filozoficzne. Filozofowi przyrody łatwo jest powiedzieć „może nie dlatego wcześniejsze podgrzewanie metalu koreluje (bezwyjątkowo) z późniejszym jego rozszerzaniem się, że wcześniejsze podgrzewanie powoduje późniejsze rozszerzanie się, ale dlatego, że późniejsze rozszerzanie się powoduje wcześniejsze podgrzewanie; może to nie zawsze kiedy metal został podgrzany, rozszerzy się, ale zawsze kiedy metal rozszerzy się, został podgrzany”. Filozofowi społecznemu trudniej jest powiedzieć „nie zrobiłaś tego, bo chciałaś, ale chciałaś tego, bo to (później) zrobiłaś”. (Na marginesie należy dodać, że dane neurologiczne potwierdzają, iż aktywność mózgu odpowiadająca chceniu, rzeczywiście następuje już po przesądzeniu o decyzji; zebrane potrzebne do decyzji dane oraz warunkowania najpierw swoim kształtem przesądzają o decyzji a dopiero potem powodują wrażenie chcenia).
Ważne jest jednak, żeby zdać sobie sprawę z ułomności obu teoretycznych pomocy jakimi jest następstwo czasowe i ludzka świadomość. Zjawiska możemy tak samo jasno przedstawiać, używając schematów co używając praw, a czasami możemy je jeszcze łatwiej przedstawić używając zamiast schematów (przypuszczalnie) fałszywych praw. Praw grupujących zjawiska w prostszy dla nas sposób i dających nam lepszą wiedzę o kolejnych przypadkach danego zjawiska ale nie o samym prawie. Co powiecie na taki zabieg. Powiedzmy, że istnieje prawo mówiące, że 3% Polaków jadących na wyspy brytyjskie nie radzi sobie i zostaje żebrakami. To prawo zbyt wiele nam nie daje. Ale załóżmy jeszcze, że na wyspach prawie nie występuje żebractwo, i że te 3% Polaków stanowi 99% żebraków. Jeżeli ujmę teraz nasze prawo (ograniczone do wysp brytyjskich) w fałszywą formę: bycie żebrakiem powoduje zostanie Polakiem; to będzie ono dużo bardziej poręczne niż w swojej zdroworozsądkowej formie.
Najistotniejszym jednak pozostaje fakt, że jak spostrzegł już dwa wieki temu Davide Hume, przyczynowość jest nieobserwowalna i jedyne, o czym wiemy, to korelacja zdarzeń.
Dlatego nie istnieje sposób oddzielenia cudów od praw na podstawie przyczynowości. Nawet a może zwłaszcza na podstawie jej boskiego rodzaju: boskiej przyczynowości tym bardziej nie widać i nie sposób jej odróżnić od fizycznej. Cud nie może być pogwałceniem prawa a jedynie wyjątkiem lub co najwyżej złamaniem schematu. Prawa to po prostu częste współwystępowania a cuda to wyjątki od tego częstego współwystępowania: rzadkie współwystępowanie jednego ze zjawisk występującego w prawie z brakiem drugiego zjawiska występującego w tym prawie.
Nie smućmy się jednak. Nawet gdyby coś takiego jak przyczynowość istniało, nie oddzielałoby to nam praw do cudów. Nieschematyczne mogą być powodowanymi tak samo (tyle że rzadziej) co zjawiska ujęte w ogólniejsze prawo. Cuda nie byłyby pogwałceniem praw tylko ich węższymi formami.
Na czym polega więc boska ingerencja?
Czas kończyć wreszcie stary spór teistów z deistami. Coraz więcej praw przyrodniczych staje w opozycji do wierzeń religijnych a z wielu takich zgrzytów nie zdajemy sobie sprawy tylko dlatego, że świat nauki i techniki mało obchodzą rozważania filozoficzne i wyciąganie konsekwencji ze swoich badań a bardziej wdrażanie ich wyników. Nie można z uporem wskazywać niewyjaśnionych zjawisk jako bezpośrednich boskich interwencji, kiedy raz za razem takie wyjaśnienia się znajdują. Kolejne niewyjaśnione zjawiska zawsze będą się pojawiać i zawsze będzie miejsce do takiego wskazywania, ale jak ono świadczy o wskazującym? Z drugiej strony nie można też ograniczać boskiej działalności do aktu kreacji uniwersum.
Pan Bóg, tworząc wszechświat, nie nadał wykreowanej ex nihilo materii praw rozwoju... bo takich praw po prostu nie ma. Po pierwsze nie ma dlatego, że nie istnieje przyczynowość i tak czy tak bóg musiałby nadać materii formę nie tylko w przestrzeni (w czasie 0), pozwalając rozwijać się w czasie według własnych (również zadanych jej przez boga) praw, ale też w czasie (czyli w czasoprzestrzeni, każdym jej punkcie). Musiałby każdy przypadek zjawisk mających (wedle jego zamysłu) podpadać pod mnóstwo występujących (często bezwyjątkowych) korelacji ustawić w odpowiednim szyku (któryśmy następnie uznali za prawa). Np. jeżeli zapełniłby obiektami rodzaju A punkty czasoprzestrzeni (dla uproszczenia posiadającej tylko dwa wymiary przestrzenne, czyli czasopowierzchni) x6 y1 t7 (t oznacza czas); x6, y3, t9 oraz x6, y4, t10 natomiast obiektami rodzaju B punkty x1, y6, t7; x2, y6, t8 oraz x5, y6, t11 to wiedziałby , że ma zapełnić obiektami rodzaju A również punkty x6, y2, t,8; x6, y5, t11, x6, y 6, t12 oraz x7, y6, t13 itd. natomiast obiektami rodzaju B także punkty x3, y6, t9; x4, y6, t10; x6, y6, t12 oraz x6, y7, t13 (o ile obiekty te miałyby tę samą masę). Rysując sobie te obiekty w różnych miejscach osi współrzędnych na kartce, zobaczysz drogi czytelniku, że chodzi o zwyczajny ruch prostoliniowy jednostajny i zderzenie oraz odbicie się dwóch obiektów o jednakowej masie, a narysowane jednocześnie obiekty ukażą tory swoich lotów. Takie zbiory identycznych obiektów w różnych chwilach postrzegamy jako przedmioty czy rzeczy (nawet jeżeli chodzi o pojedynczy atom czy kwark, mówię tu o rzeczach jako czymkolwiek istniejącym w czasie). O ile dostrzeglibyśmy spójność tych chwil w jeden nieprzerwany okres i o ile występowanie tych obiektów w kolejnych punktach przestrzeni byłoby zgodne z postrzeganymi przez nas prawami: tzn. ten sam obiekt nie byłby w jednej chwili w jednej części pokoju a w innej w drugiej (inaczej jak moglibyśmy stwierdzić, że dwie identyczne krople wody czy dwa identyczne atomy, protony czy kwarki nie wymieniają się ze sobą miejscami w każdej chwili?).
Po drugie nadanych przez Boga praw rozwoju materii nie ma przede wszystkim dlatego, że doświadczenie poucza nas, że wszechświat nie jest wcale bezwyjątkowy.
Pan Bóg nadał formę materii nie w przestrzeni lecz w czasoprzestrzeni ustawiając ją tam dokładnie, a forma ta nie wszędzie jest schematyczna. Nie zawsze Bóg decydował się na porządek. Tam gdzie nie jest schematyczna, tam występują cuda.
Jak w takim razie może istnieć wolna wola? Ja bym zadał jeszcze bardziej podstawowe pytanie: czym ona w ogóle jest?
Może niewielu z nas zastanawiało się nad paradoksem boskiej wszechwiedzy i naszej wolnej woli? Jeżeli Bóg z góry wie wszystko, to na czym polega nasza wolność wyboru, zależność faktów od naszych decyzji? Przecież nie na tym, że (jak twierdzili niektórzy deterministyczni filozofowie) fakty podlegają naszej woli, kiedy ich determinacja w swoim łańcuchu „przyczyn i skutków” zawiera nasz (mechaniczno-chemiczny umysł). Bo przecież w takiej sytuacji znajdują się też struktury odpowiedzialne co najwyżej za reakcje behawioralne. Rozważmy na przykład taki łańcuch „przyczyn i skutków”. Słońce świeci, światło słońca uderza o substancje zawarte w płatkach kwiatów i odbija tylko niektórej długości fale (niektóre kolory). Tak przefiltrowana mieszanka kolorów (powiedzmy płatki pomarańczowe i czerwone) odbita w kierunku wzroku pszczoły działa na jej receptory, te pobudzają w niej odpowiednie reakcje, choć skomplikowane to jedynie mechaniczno-chemiczne, które skutkują działaniem efektorów, czyli skrzydełek i nóżek, a w efekcie zebraniem przez pszczołę nektaru z kwiatu. Nektar został przemieszczony w wyniku procesu składającego się z łańcucha przyczyn i skutków, zaczynającego się od reakcji jądrowych na słońcu, kończącego przemieszczeniem nektaru, a (jak miało być) zawierającego w sobie fizjologię (mechaniczno chemiczny „umysł”) jakiejś żywej istoty. W takim wypadku wolna wola nie istnieje. Może i istnieje wola ale na pewno nie jest to wola wolna. W takim samym sensie wolę posiada komputer, którego mechanizmy są częścią procesu prowadzącego od mojej decyzji o wydrukowaniu dokumentu do rzeczywistego pojawienia się druku. Ba, nawet ziemia ma taką swoją wolę zmieniając tor lotu komety. Z pewnością nie jest to jednak wola wolna.
To wszystko świadczy jednak bardziej o niejasności wolnej woli niż o jej sprzeczności z wiedza Boga.
Skoro bowiem fakt tego, że Bóg wie o jakimś zdarzeniu zanim zostanie przez nas podjęta decyzja o jego dokonaniu, miałby świadczyć przeciwko istnieniu wolnej woli, to sam fakt ostatecznego dokonania jakiegoś działania również musiałby przeciwko jej istnieniu świadczyć. Bo czymże różnią się następujące dwa zdarzenia lub dwie interpretacje tego samego zdarzenia. 1) W wolny sposób wybrałem dzisiaj na śniadanie kanapkę z serem, zjadłem kanapkę z serem i teraz fakt ten jest już przesądzony. 2) Skomplikowany przebieg moich procesów myślowych zwanych zastanawianiem się zdeterminował to, że dzisiaj na śniadanie zjadłem kanapkę z serem. W obu wypadkach fakt zjedzenia kanapki z serem jest równie prawdziwy i równie rzeczywisty; podobnie jak fakt procesu zastanawiania się, być może różnego w obu wypadkach ale zawsze jednoznacznego (albo taki to a taki proces myślowy miał miejsce albo nie). Czym różnią się od siebie sytuacja, że fakt zjedzenia kanapki z serem musiał zajść (został zdeterminowany reakcjami chemiczno-fizycznymi mózgu), od sytuacji, że mógł zajść i zaszedł? Czym różni się sytuacja zrobienia czegoś wybranego w sposób wolny od po prostu zrobienia tego czegoś (zajścia tego czegoś)?
Te wszystkie niejasności świadczą o tym, że wolność i możliwość są (jeszcze) bardzo nieujmowalnymi zjawiskami a być może ich wyjaśnienie tkwi w tym, że nie pasują one do jednoznacznego świata. Fizyka kwantowa radzi sobie z możliwościami i indeterminizmem dużo lepiej dzięki temu, że dla niej jej mikroświat nie jest jednoznaczny i to samo zjawisko może jednocześnie trochę występować a trochę nie występować. Jest ona jednak bardzo nie intuicyjna, a koncepcja wolnej woli jako czegoś, co z racji swojej wolności do zarówno powodowania jak i nie powodowania danego zjawiska powoduje to zjawisko jako częściowo zachodzące a częściowo niezachodzące wydaje się głęboko niewystarczająca.
Oczywiście w odniesieniu do wolnej woli zasady fizyki mogłyby stosować się właśnie do wolnej woli a nie jej efektów. Oznaczałoby to, że chęć czegoś jest na ileś tam procent rzeczywistą a na ileś procent chęć ta jest nierzeczywista (nie mylić z niechęcią), i statystycznie z takich myśli wynikałyby w danym odsetku przypadków sięgnięcie po to coś a w danym zaniechanie tego działania; ale w żadnym pojedynczym przypadku nie byłoby wiadomo (i nie byłoby w ogóle określone), czy nastąpi działanie czy zaniechanie. Wydaje się jednak, że taka koncepcja wolnej woli wraca do ujęcia (np. przez Ajdukiewicza) jej jako po prostu pewnego typu zjawiska powstającego bez własnej przyczyny, i w takim wypadku z powodu słabości idei przyczynowości koncepcja ta jest bardzo niezadowalająca. Różnicą między tą koncepcją wolnej woli a ujęciem jej jako zjawiska bez przyczyny jest chyba jedynie to, że tu brak przyczyny nie wiąże się z pojawieniem się (następnie już jednoznacznie determinującej) danej woli, ale bezprzyczynowym z okazywaniem się tej woli przyczyną to danego skutku a to jego braku.
Niezależnie od tego, czy wolna wola działa w któryś z wymienionych czy jakiś inny sposób, jest ona niejasnym zjawiskiem; a wszelkie tezy o jej przeczeniu się z boską wszechwiedzą zasadzają się właśnie na wymaganiu od (jednoznacznej) boskiej wszechwiedzy pogodzenia się z tym aspektem woli (wolnością), którego wypełniania nie żąda się od samej rzeczywistości.
Skoro więc wolna wola nie przeczy się z boską wszechwiedzą, nie przeczy się więc też z jednorazowością aktu boskiego stworzenia nie uwzględniającego dalszych ingerencji.
Chciałem przeto postawić tezę, że cuda dokonywane w reakcji na prośby człowieka są zawczasu zaplanowanymi wyjątkami w stworzonym przez Boga (w gruncie rzeczy schematycznym) wszechświecie przewidzianymi przez niego jeszcze zanim człowiek podjął (mimo wszystko wolną) decyzję o prośbie o wstawiennictwo i interwencję.
Czy takie wykonanie planu raz na zawsze niezmiennego nie jest kolejną po ludzkiej wolnej woli przeszkodą dla występowania szeroko uznawanych tym razem boskich atrybutów: wszechmocy i (jak w wypadku człowieka) wolności? Czy bóg nie powinien posiadać wolności zmiany decyzji w czasie dokonywania się jej i dziania się jej skutków?
Abstrahując od tego, że decyzję zmieniają ci, którzy się mylą, nie! To jakiś absurd! Zmiany odbywają się w czasie a bóg stoi poza czasem (i przestrzenią).
Jeżeli chcesz sobie wyobrazić Boga tworzącego zdarzenia w czasoprzestrzeni usiądź przy prostokątnym stoliku. Grasz rolę Boga. Jedna krawędź stolika robi za czas a druga za wszystkie pozostałe wymiary. Początek stołu po lewej stronie jest początkiem czasu, a jego koniec po prawej stronie końcem tego czasu (i dniem powtórnego zejścia oraz sądu ostatecznego, o ile zaświaty nie są też umieszczone w czasie). Jeżeli teraz chcesz umieścić gdzieś życie Kowalskiego, trwanie jakiejś gwiazdy, istnienie domu, musisz umieścić na stole coś co substancjalnie będzie odpowiadało danemu obiektowi (powiedzmy, że mąka odpowiada ludziom, kawa gwiazdom, a cukier domom) rozciągnięte na taką długość jak długie trwanie chcesz temu obiektowi dać (oczywiście jeżeli chcesz udawać prawdziwe zachowanie Pana Boga będziesz pamiętał, aby na każdej pionowej linii odpowiadającej danej chwili znajdowała się taka sama ilość każdej danej substancji, jeżeli zasada zachowania masy ma działać). Jeżeli chcesz, aby obiekt ten się przesuwał w czasie, rozsyp go jako zygzak. To samo zrób, jeżeli uważasz (a teraz jesteś wszechwiedzący), że dana osoba w danym momencie podejmuje decyzję o przemieszczeniu się. (Obeznanych z fizyką przepraszam za sprowadzenie prawa zachowania masy i energii do prawa zachowania tylko masy oraz teorii względności Einsteina do mechaniki Newtona).
Wyobraź sobie, że kiedy już skończyłeś, ktoś zapytałby cię czy nie chcesz mieć możliwości zmiany decyzji o losie gwiazdy w trakcie twojego przesuwania się przez stół. Uznałbyś to za absurd. Ty nie przesuwasz się po tym stole, ty nie jesteś rozłożony na jego długości. Ty masz baczenie na całą rozciągłość stołu jednocześnie. Jeżeli już można by mówić o jakichś zmianach twoich decyzji, to nie na (symbolizującej czas) długości stołu tylko w jakimś meta wymiarze czy meta czasie (stanowionym w tym wypadku przez dla ciebie jak najbardziej rzeczywisty normalny czas).
Jeżeli teraz przyjrzysz się dokładnie bytom utworzonym przez ciebie na stole, spostrzeżesz, że nie są one jednolite. Każdy składa się z usypanych kolejno a także wszerz ziarenek. Każda naturalna istota jest (a przynajmniej jej ciało) złożona. Jest złożona z odrębnych chwil w czasie i miejsc w przestrzeni. Bóg jako jednolita substancja taki nie jest. Zatem poza dogmatycznym stwierdzeniem, że Bóg egzystuje poza czasem, mamy też przemawiający za tą tezą całkiem dobry argument.
Mamy więc powody, aby uważać zarówno, że Bóg egzystuje poza czasem, jak też, że swoimi planami nie ogranicza naszej wolnej woli.
W takiej sytuacji uważam koncepcję cudów jako zdarzeń z góry zaplanowanych za najbardziej zgodną ze współczesną wiedzą, dzięki czemu nie wystawiającą się na krytykę a także jeszcze bardziej różnicującą się od magii czy zabobonu (gdzie działanie w celu interwencji ponadnaturalnych sił ma przynosić skutek automatycznie). Ponadto jest to stanowisko zarówno deistyczne jak i teistyczne. Zarówno deterministyczne jak i indeterministyczne. I również w tym dopatruję się jego sporych zalet.
opr. mg/mg