Opuścili wszystko

Homilia na 3 Niedzielę zwykłą roku B

Pierwsze czytanie Jon 3,1-5.10

Pan przemówił do Jonasza po raz drugi tymi słowami: «Wstań, idź do Niniwy, wielkiego miasta, i głoś jej upomnienie, które Ja ci zlecam». Jonasz wstał i poszedł do Niniwy, jak powiedział Pan. Niniwa była miastem bardzo rozległym — na trzy dni drogi. Począł więc Jonasz iść przez miasto jeden dzień drogi i wołał, i głosił: «Jeszcze czterdzieści dni, a Niniwa zostanie zburzona». I uwierzyli mieszkańcy Niniwy Bogu, ogłosili post i oblekli się w wory od największego do najmniejszego.

Zobaczył Bóg czyny ich, że odwrócili się od swojego złego postępowania. I ulitował się Bóg nad niedolą, którą postanowił na nich sprowadzić, i nie zesłał jej.

Księga proroka Jonasza mówi o nawróceniu się mieszkańców Niniwy. Jest o nich powiedziane, że „odwrócili się od swojego złego postępowania”.

Nawrócenie się to zmiana swoich poglądów, zmiany w dotychczasowym postępowaniu.

Odstąpienie od poglądów, które się przyjmowało przez długie lata, nie jest rzeczą łatwą. Nawet gdy nie mamy wątpliwości, że są fałszywe. Trudność ta występuje w znacznie wyższym stopniu w procesie nawrócenia. Porzucenie ateizmu, przejście od religii obciążonej błędami na prawdziwą wymaga niezwykłego hartu ducha. Pociąga bowiem za sobą zerwanie z dotychczasowym trybem życia; odwrócenie się od nas wielu ludzi, nieufność, podejrzliwość ze strony tych, z którymi siłą rzeczy połączyła nas nowa religia. Mając to na względzie, widać jak nieocenionym dobrodziejstwem jest wychowanie religijne od małego. Szukanie bowiem prawdziwej religii na własną rękę i decyzja przyjęcia jej, jeżeli się ją znalazło, połączone są z oporami, nieraz nie do pokonania. Świadczą o tym dobitnie wyznania konwertytów. Thomas Merton (ur. 1915), wychowany w rodzinie laickiej i liberalnej, poznawszy religię katolicką, w dwudziestym trzecim roku życia postanawia przyjąć chrzest. Przeżywa jednak typowe dla konwertytów rozdarcie wewnętrzne W swej autobiografii, zatytułowanej „Siedmiopiętrowa Góra”, pisze:

„Co innego, że kiedy chodzi o konwertytów, katolicy nie zdają sobie sprawy, jak straszliwe, dręczące skrępowanie i onieśmielenie ogarnia ich, gdy przyjdzie im modlić się publicznie w katolickim kościele. Ten wysiłek, jakiego potrzeba, aby przezwyciężyć dziwne, urojone obawy, że każdy na ciebie patrzy i że wszyscy uważają cię za wariata lub kogoś śmiesznego, jest czymś, co wymaga straszliwego wytężenia woli. I tego dnia, u św. Sabiny, chociaż kościół był prawie pusty, kroczyłem jednak po kamiennej posadzce w śmiertelnym strachu, że jakaś stara, biedna, pobożna Włoszka patrzy za mną podejrzliwym okiem. Kiedy klęknąłem przed ołtarzem, zastanawiałem się, czy nie pobiegnie zaraz ze zgorszonym przerażeniem oskarżyć mnie przed księżmi o to, że wszedłem i modliłem się w ich kościele — jak gdyby katolicy, godzący się na najście innowierczych turystów zwiedzających ich kościoły z zupełną obojętnością i brakiem szacunku, mieli się nagle gniewać, jeśli jeden z nich na tyle uznaje tam obecność Boga, że na kilka chwil uklęknie i odmówi pacierz”.

Thomas Merton, Siedmiopiętrowa Góra, Kraków 1971, s. 138.

Drugie czytanie 1 Kor 7,29-31

Mówię, bracia, czas jest krótki. Trzeba więc, aby ci, którzy mają żony, tak żyli, jakby byli nieżonaci, a ci, którzy płaczą, tak jakby nie płakali, ci zaś, co się radują, tak jakby się nie radowali; ci, którzy nabywają, jak gdyby nie posiadali; ci, którzy używają tego świata, tak jakby z niego nie korzystali. Przemija bowiem postać tego świata.

Św. Paweł w Liście do Koryntian przypomina, jaki powinien być nasz stosunek do świata. Powinna nam zawsze towarzyszyć świadomość przemijalności świata doczesnego. W liturgii katolickiej wyraża to dobrze obrzęd posypania głów popiołem w środę popielcową.

W starożytnym Rzymie panował zwyczaj, że gdy cesarz odbywał jakiś uroczysty pochód przez ulice miasta, to jeden z dworzan należący do orszaku cesarza palił pochodnię z lnu i wykrzykiwał przy tym: Sic transit gloria mundi — tak przemija chwała tego świata. Miało to cesarzowi przypominać, że i jego chwała też kiedyś zgaśnie, tak jak zgaśnie paląca się pochodnia.

Ewangelia Mk 1,14-20

Gdy Jan został uwięziony, Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: «Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!» Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. Jezus rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi». I natychmiast zostawili sieci, i poszli za Nim. Idąc dalej, ujrzał Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego Jana, którzy też byli w łodzi i naprawiali sieci. Zaraz ich powołał, a oni zostawili ojca swego, Zebedeusza, razem z najemnikami w łodzi i poszli za Nim.

Św. Marek w swej Ewangelii pisze o okolicznościach powołania pierwszych uczniów Jezusa, a byli nimi Piotr i jego brat Andrzej, Jakub i jego brat Jan. Jedni i drudzy byli rybakami, ale na głos Chrystusa zostawili łodzie i sieci, i poszli za Nim. Mieli oni konkretny zawód i zabezpieczoną przyszłość, a jednak zdobyli się na odwagę i odpowiedzieli na wezwanie Chrystusowe.

Tak mniej więcej wygląda odpowiedź na głos powołania do służby Bożej, do kapłaństwa i do życia zakonnego. Tak bywa w przypadku kapłanów mniej znanych, jak i powszechnie znanych. Do tych drugich należy sługa Boży, ojciec Bernard Łubieński. Jego życie przypada na lata 1846—1933. Urodził się w Guzowie k. Skierniewic — pochodził ze sławnego rodu hrabiowskiego Łubieńskich. Dzieciństwo spędził w Warszawie i Petersburgu; potem kształcił się w Anglii, by wreszcie — idąc za głosem powołania — wstąpić do zakonu redemptorystów w Holandii. Przez 12 lat pracował w Anglii, Szkocji i Irlandii. Tęsknił jednak do Polski i gdy redemptoryści osiedlili się w Mościskach k. Przemyśla, powrócił do kraju, by tu poświęcić się bez reszty działalności misyjnej i rekolekcyjnej. Dotknięty paraliżem nóg, z trudem mógł się poruszać; był jednak niezmordowany w swym zatroskaniu o chwałę Bożą i zbawienie dusz. Wygłosił kilkadziesiąt tysięcy nauk: wierni wypełniali kościoły, by słuchać jego porywających kazań i oblegali jego konfesjonał, by otrzymać od niego rozgrzeszenie. Był też wielkim czcicielem Matki Bożej. Apostołował również piórem, publikując książki religijne, które miały po kilka wydań. Zmarł 10 września 1933 roku w Warszawie, uznany od razu przez wiernych za świętego. Trwają starania o jego beatyfikację. — Ojciec Łubieński jest przykładem, jak rozpoznać w swym życiu głos powołania i jak je realizować w konkretnej działalności.


opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama