Między palmą a krzyżem

Homilia na Niedzielę Palmową roku B

Słowo Boże Niedzieli Palmowej, zwanej także Niedzielą Męki Pańskiej, ukazuje kulminację dramatu Boga, który wszedł w dzieje człowieka. Następuje wyraźna intensyfikacja wydarzeń i zagęszcza się atmosfera zainteresowania Jezusem z Nazaretu. Podczas uroczystego wjazdu Chrystusa do Jerozolimy, gdy śpiewano radosne „Hosanna”, można było odnieść wrażenie, że wszystko poszło jak z płatka. Aby doprowadzić ludzi do domu Ojca w niebie, Pan Jezus musiał ich najpierw przekonać do siebie.

Wielki tłum, który przybył na święta Paschy do Jerozolimy, ścielący drogę gałązkami z palm i wołający: „Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie”, robił wrażenie przekonanego. Dalszy bieg wypadków dowiódł jednak, że sprawa Jezusa z Nazaretu wcale nie była dla tych ludzi oczywista. Wszak nawet wśród wiwatujących stawiano sobie pytanie: „Kto to jest?”. Ci właśnie ludzie z tłumu za kilka dni będą wołać: „Ukrzyżuj Go!”. Widać, jak mało o Nim wiedzieli. W „demokratycznym” plebiscycie postawili na Barabasza.

W kontekście dramatycznych wydarzeń Wielkiego Tygodnia wszyscy razem i każdy z osobna musiał sobie jeszcze raz odpowiedzieć na pytanie, które już wcześniej postawił swoim uczniom Chrystus: „A wy za kogo mnie uważacie?”. Arcykapłani i uczeni w Piśmie - jeszcze zanim sobie na to pytanie odpowiedzieli - już „szukali sposobu, jakby Jezusa podstępnie ująć i zabić”. Skoro trzeba to było zrobić „podstępnie”, to znaczy, że nie było ku temu obiektywnych powodów. Chrystus dla tej grupy ludzi był po prostu osobą niewygodną, wręcz niebezpieczną, bowiem demaskował ich słabość.

Pogubili się również w tym wszystkim Apostołowie. Nie tylko Judasz, który „szukał dogodnej sposobności, jak by Go wydać”. Ciągle podejrzewamy, że dla niego była to zarazem ostatnia sposobność, by jeszcze na Chrystusie coś niecoś zarobić. Wiele jednak przemawia za tym, że chciał w ten sposób wymusić na Nim „siłowy” wariant przejęcia władzy nad Izraelem (nie tylko duchowej). W ogrodzie Getsemani swoją ludzką słabość ujawnili również ci najważniejsi z grona Dwunastu - Piotr, Jakub i Jan, którzy nawet jednej godziny nie potrafili wytrwać z Chrystusem na modlitwie, „gdyż oczy ich były snem zmorzone”. Piotr zdaje sobie sprawę, że zwłaszcza od niego Chrystus ma prawo oczekiwać odważnego świadectwa. Odruchowo chwyta nawet za miecz, a potem - również odruchowo - kapituluje przed zwykłą, służebną kobietą: „Nie znam tego człowieka”.

To prawda, że zaraz potem „wybuchnął” szczerym płaczem. Ale prawdą jest również to, że w kontekście doświadczeń Wielkiego Tygodnia pewniacy zawiedli.

Tym większy podziw i szacunek wzbudzają ewangeliczni bohaterowie z drugiego i trzeciego planu. Jak choćby czyniąca „dobry uczynek” owa (wedle tradycji niegdyś mocno grzeszna) kobieta „z alabastrowym flakonikiem prawdziwego olejku nardowego”, namaszczająca ciało jeszcze żywego Chrystusa na Jego przyszły pogrzeb. Wzbudza szacunek Szymon Cyrenejczyk, wprawdzie „przymuszony”, ale przecież wyciągnięty z grona tych, którzy byli w tym trudnym momencie bardzo blisko Jezusa.

Wzbudzają szacunek stojące blisko krzyża niewiasty i - równie odważny - Józef z Arymatei, dopominający się o ciało Chrystusa. Nawet dobry łotr ze sceny konania uczy nas, jak zbawienny użytek może zrobić nawet najbardziej grzeszny człowiek, gdy się znajdzie w bliskości Jezusa. I jeszcze jeden paradoks warto zauważyć: gdy najbardziej wierzący zwątpili, to właśnie pogański setnik jako pierwszy (jeszcze przed zmartwychwstaniem Chrystusa) wyciąga religijny wniosek z tego, co się stało na Golgocie: „Prawdziwie ten człowiek był Synem Bożym”. To radosne, że Chrystus miał dla kogo umierać.

opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama