W sztucznych ogniach jest całkiem sporo prawdziwej chemii i fizyki...
Podobno czarny proch wymyślili Chińczycy. Nie po to jednak, by używać go na polu walki, ale by się nim bawić. Jak? Budując sztuczne ognie.
Pierwsze fajerwerki budowano, by odstraszać złe duchy. Spalano suszone łodygi bambusowe, by wydawały charakterystyczne trzaski. Później wypełniano je różnymi substancjami. Rozrywka zaczęła się wraz z rozwojem chemii. Odkrywano coraz to nowe substancje czy związki, których wcześniej nikt nie podejrzewał o wybuchowe konotacje. Dziś wiele z nich znaleźć można w petardach, bombkach czy rakietach.
To wszystko fizyka...
Wybuchające na niebie sztuczne ognie to jedna z lepszych ilustracji tzw. zasady zachowania pędu. To dokładnie ta sama reguła, która tłumaczy, dlaczego wyskakując z pokładu łódki na brzeg czy molo, powodujemy, że łódka zaczyna odpływać. No właśnie, dlaczego? Bo — jak powiedziałby fizyk — w układzie, w którym nie działają siły zewnętrzne, pęd układu musi zostać zachowany. Oczywiście w wyżej opisanym przykładzie z łódką i jej pasażerem działają siły zewnętrzne — siły oporu, ale są one małe i można je pominąć. Tak więc jeżeli pasażer łódki wskakuje z jej pokładu na molo — łódka zaczyna się poruszać w przeciwnym kierunku. Można by powiedzieć, że ruch łódki równoważy ruch jej pasażera. Z im większym impetem wyskoczy on z łódki, tym szybciej łódka zacznie odpływać w przeciwnym kierunku. Co to ma wspólnego z fajerwerkami? Człowiek płynący na łódce to układ składający się z dwóch elementów. Petarda rozrywana nad naszymi głowami to układ składający się z setek, a może nawet tysięcy elementów. Fizyka pozostaje taka sama. Każdy wybuch jest w pewnym sensie symetryczny. Jeżeli kawałek petardy leci w prawo, inny musi — dla równowagi — lecieć w lewo. Jeden do przodu, to inny do tyłu. W efekcie malujące się na ciemnym niebie wzory mają kształty kul, okręgów czy palm. Zawsze są jednak symetryczne.
...czy może chemia?
Najczęściej występującą barwą na pokazach sztucznych ogni
są pomarańczowa i czerwona. Pojawiają się też inne kolory. Skąd się biorą? Wszystko zależy od tego, z czego zrobiona, a właściwie z dodatkiem czego zrobiona jest petarda. Jej zasadnicza część to środek wybuchowy, ale czar tkwi w szczegółach. I tak, za często występujące pomarańcz i czerwień odpowiedzialne są dodane do materiału wybuchowego wapń i bar. Inny pierwiastek — stront — powoduje, że eksplozja ma kolor żółty, związki boru i antymon, że zielony. Ale to dopiero początek kolorowej tablicy Mendelejewa. Bo płomienie może barwić także rubid — na kolor żółto-fioletowy, cez na fioletowo-niebieski i bar na biało. Potas spowoduje, że niebo stanie się liliowe, a miedź, że niebieskie.
W produkcji fajerwerków wszystkie chwyty są dozwolone — o ile wykonuje je specjalista pirotechnik. Bo o efekt toczy się gra. Tak więc mieszanie poszczególnych związków jest nie tylko wskazane, ale pożądane. Specjalista spowoduje, że w czasie pokazu na niebie będzie można podziwiać więcej barw niż w łuku tęczy. Będą się pojawiały dokładnie w tym momencie, w którym chce je przedstawić twórca sztucznych ogni. Wszystko według wyliczonego co do ułamka sekundy scenariusza. Ale czy na pewno tylko o kolory chodzi? Co z dymem? Co z hukiem?
To sztuka
Żeby petarda zdrowo nadymiła, trzeba zaopatrzyć się w zapas chloranu potasu, laktozę i barwniki — w zależności od oczekiwanego koloru dymu. Petardy błyskowe będą wypełnione magnezem, a hukowe i świszczące będą zawierały duże ilości nadchloranów i soli sodu i potasu. Można też wyprodukować mieszaninę iskrzącą, a wtedy przyda się węgiel drzewny, albo oświetlającą. W praktyce — szczególnie w ładunkach profesjonalnych — różnego rodzaju mieszanki stosuje się razem. Nie wszystkie, w jednym worku, ale ułożone w odpowiedniej kolejności.
Jak zadbać o chronologię w czasie trwającej ułamki sekund eksplozji? To jest właśnie sztuka. Ładunek pirotechniczny wygląda trochę jak cebula. Składa się z wielu warstw. Petarda najpierw musi wznieść się w powietrze. Ani nie za wysoko, ani nie za nisko. W pierwszym wypadku efekt wizualny będzie marny, a w drugim — gdy wybuchnie zbyt blisko widzów — może dojść do tragedii. Prawdziwa magia zaczyna się, gdy ładunek jest już wysoko nad głowami. Poszczególne warstwy zapalają się od siebie i w zaplanowanej wcześniej kolejności wybuchają. Widz z zapartym tchem podziwia gęste kule rozrastającego się we wszystkich kierunkach różnokolorowego ognia, albo błysk i kilka opadających w bezwładzie długich ognistych języków. Gdy wszystko wydaje się skończone, nagle pojawiają się migoczące gwiazdki albo wirujące wokół własnych osi ogniste bombki. Po nich jest ciemność i cisza. Do następnej eksplozji, innej niż poprzednia.
Sztuczne ognie można sprowadzić do chemii materiałów wybuchowych. Można też powiedzieć, że są wręcz encyklopedycznym przykładem znanej każdemu fizykowi zasady zachowania pędu. Ale tak naprawdę to czary.
opr. mg/mg